Artykuły

Frymuśna Masłowska

"Między nami dobrze jest" w reż. Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym

Jarzyna mija się z Masłowską: kanciasty, ciemny, ekscytujący tekst zyskał w jego inscenizacji okrągłą, grzeczną, przyjemną dla oka i ucha formę.

Tytuł najnowszego dramatu Doroty Masłowskiej "Między nami dobrze jest" pochodzi z piosenki kapeli "Siekiera" w jej pierwszym, punkowo-karnawałowym wcieleniu. Legendę kapeli, prócz ekstremalnej muzyki, buduje szereg anegdot: największe pogo w historii Polski (Jarocin '84) czy słynne wezwanie rzucone ze sceny: "Świry do przodu, próchno za drzwi!". Ten kontekst jest dla mojego odbioru Masłowskiej - nie tylko ostatniego utworu - kluczowy: to literatura zbudowana na sprzeciwie, inteligentnym i głupim, przewrotnym i prowokacyjnym buncie. Prapremierowa inscenizacja w reżyserii Grzegorza Jarzyny to poczciwy cover tej literatury, wykonany w aranżacji - powiedzmy - smooth jazzowej.

Rzecz rozgrywa się w białym, sterylnym pudełku sceny, wyznaczonym płóciennymi parawanami, na które projektowane są komputerowe animacje: fruwa stolik i lampa, biega kucyk. W tle rozbrzmiewa ciepła muzyka. Dziewczynka ma warkoczyki i ubranie grzecznego dziecka, babcia porusza się na elektrycznym wózku, mama i sąsiadka dobrodusznie przycupnęły na krzesłach. Początek przedstawienia sprawia wrażenie, jakbyśmy pomylili nie tylko teatr, ale i tekst: wszystko, co udaje się wydobyć z Masłowskiej, to sprawnie napisana i z werwą zagrana komedia obyczajowa o nieco gorzkim posmaku. I choć ta stylizacja jest z pewnością częścią prowadzonej przez reżysera gry z Masłowską, do końca pozostaje wrażenie, że poruszamy się na powierzchni tekstu i nie dotykamy tego, co w nim istotne.

Utwór Masłowskiej skonstruowany jest z wielu nawarstwiających się poziomów fikcji, w których rozpływają się tożsamości bohaterów, słowa tracą znaczenie, emocje i pojęcia ulegają kompromitacji. Na tym poziomie Jarzyna czuje się dobrze. Szczególnie w obrębie II aktu rozwija skrzydła: żongluje nastrojami, prowadząc spektakl na krawędzi smakowitej, dobrze wyważonej ironii. Aktorzy grają grubo, nawet nachalnie i choć z początku trąci to łatwizną, po czasie w umiejętnym spiętrzeniu stylistycznej zgrywy udaje się uzyskać efekt groteski, spod której wyłazi coś smutnego, niejednoznacznego.

Jednak Masłowska nie ogranicza się do stylistycznej żonglerki. W jej literaturę wpisany jest przeciwstawny ruch, w którym dokonuje się bezkompromisowy zamach na fikcję, pełna napięcia próba dotknięcia twardej rzeczywistości. Zerwanie rozbuchanego spektaklu może się powieść tylko za pośrednictwem najbardziej radykalnych gestów i najwyższym kosztem: podobnie jak w poprzednim dramacie, "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku", także tutaj dopiero finałowa śmierć jest tym, co okazuje się wreszcie realne i "naprawdę". Pozwala na moment dojść do głosu spychanej w cień prywatnej i społecznej traumie. Ta "ostateczność" decyduje o niezwykłej temperaturze wpisanego w utwór rozrachunku z narodową tożsamością, rozpiętą pomiędzy pełnymi kompleksów europejskimi aspiracjami, a tym, co składa się na nasz specyficzny, prowincjonalny charakter. Rozrachunku, w którym Masłowska, swój głos zawieszając genialnie pomiędzy drwiną a wyrzutem, stała się obiektem rywalizacji prawicowych i lewicowych publicystów.

Sądzę, że - by chociaż otrzeć się o wpisane w dramat Masłowskiej doświadczenie - Jarzyna powinien na wstępie wysadzić w powietrze całą swoją magiczną inscenizację, sterylną scenografię, komputerowe cacka, reflektory, muzykę. Na to reżysera nie stać: stylistyczne pęknięcia są delikatne, nie niszczą wysmakowanego kostiumu, raczej dodają mu diabolicznego szyku. Także w finale: spektakl kończy rozpaczliwy krzyk Metalowej Dziewczynki: "chleba!", na płótnach w miejsce kolorowych animacji pojawiają się czarno-białe kontury miasta i podrygujące ludzkie cienie... To zdecydowanie zbyt ostrożna, poczciwa i zupełnie nieadekwatna próba odczarowania przedstawienia.

TR Warszawa zawdzięczamy dwa wybitne teksty teatralne, bo to kierownictwo tego teatru dwukrotnie zaangażowało Masłowską do pisania dla sceny. Jednocześnie TR Warszawa odpowiada za dwie prapremiery tychże dramatów.

Spektakl Jarzyny na pewno dzieli wiele od koniunkturalnej inscenizacji "Dwojga biednych Rumunów..." Przemysława Wojcieszka z 2006 r. A jednak po jego obejrzeniu na usta ciśnie się jedno: teatr Masłowskiej wciąż czeka na swojego Klatę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji