Śmiech sprzed wojny
Oglądając premierę "Hipnozy" Antoniego Cwojdzińskiego w warszawskim Teatrze Ochoty nie mogłem oprzeć się refleksji, że nie tak dawno utraciliśmy coś bardzo cennego. Pewien rodzaj wrażliwości (niewinności?), który jeszcze 20,30 lat temu, pozwalał nam w teatrze po prostu bezpretensjonalnie śmiać się i bawić. Dziś bowiem poczciwa naiwność "komedii scjentystycznych" śmieszy jakby mniej. Raczej irytuje.
Mimo sprawnej reżyserii Edwarda Dziewońskiego oraz świetnej gry Ewy Gawryluk i Krzysztofa Wakulińskiego, "Hipnozę" ogląda się niby poczciwy - nic to, że odkurzony! - bibelot z muzealnej gabloty. I nie ma na to mocnych.
Antoni Cwojdziński (1896-1972) z wykształcenia był fizykiem i pracował jako asystent na Uniwersytecie Warszawskim. Pod wpływem Juliusza Osterwy wstąpił do Instytutu Reduty, z którym występował jako aktor pod pseudonimem Antoni Woj-dan. Ukończył Wydział Reżyserii PIST w Warszawie. Jego debiut dramatyczny "Teoria Einsteina" w reżyserii Juliusza Osterwy z 1934 r. doczekał się 525(!) przedstawień. Obok Brunona Winawera Cwojdziński był współtwórcą tak zwanej komedii naukowej, zawdzięczającej swe miano pozorom uczoności. Obaj autorzy maskowali nimi zręcznie błahość treści, zmierzającej do tego, że para ustawicznie skłóconych bohaterów w finale nieodmiennie pada sobie w ramiona.
"Hipnozę" Cwojdziński wystawił po raz pierwszy w 1962 r. w Londynie, a dwa lata później na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie. Wszystko wskazuje jednak na to - np. odwołania w treści do Stefana Jaracza i Juliusza Osterwy - że sztuka miała na uwadze widza przedwojennego.
Dowcip tej komedii polega na tym, że do Jana, lekarza stosującego w swej praktyce hipnozę, trafia pacjentka Rena. Jest aktorką i ma na tyle silną osobowość, że hipnoza działa na jej organizm jedynie wyrywkowo. Tak, by pacjentka budziła się z transu dokładnie wtedy, gdy jej to wygodne. Dokładnie w tych
miejscach przewidziane są wybuchy śmiechu widzów. Oczywiście, tych sprzed wojny. Podczas najnowszej premiery w Teatrze Ochoty nie dostrzegłem ich wielu.
Dziś, w dobie kanapek psychoanalityka - znanych jeśli nie z autopsji, to ze znakomitych filmów komediowych Woody'ego Allena - oglądanie sztuki Cwojdzińskiego staje się dla widzów czymś w rodzaju treningu dobrej woli. I trudno tym faktem obciążać reżysera i aktorów, bo, powtarzam, wykazali się pełnym profesjonalizmem.
Jeśli już gdzieś kierować pretensje, to do czasów, w których przyszło nam żyć. Niewesoła to konkluzja. I marna pociecha, że z najnowszymi komediami bywa na naszych scenach o wiele, wiele gorzej.