Artykuły

Gra o pięć minut

"Gra o pięć minut" - Robert Mallet. Przekład - Jerzy Lisowski. Reżyseria - Zygmunt Hübner. Scenografia - Feliks Krassowski. Konsultacja fachowa - Tadeusz Borysiewicz kpt. mar. rez. Wykonawcy: W. Ochmański, T. Gwiazdowski, J. Walewski, E. Kuziemski, B. Wróblewski, T. Wojtych, Z. Hiübner, L. Dzieniewicz, G. Sielicki, Z. Zemło. Premiera w Teatrze Kameralnym w Sopocie.

Gdybym miał określić charakter sztuki Roberta Malleta, nazwałbym ją scenicznym reportażem. Trudno mi znaleźć lepsze określenie dla utworu, który posiada tak mocne powiązanie z realiami, z autentycznymi wydarzeniami. Ale jest to szczególnego rodzaju reportaż, w którym napięcie akcji, dramaturgia wydarzeń zewnętrznych, podporządkowane zostają konfliktom natury moralnej, walkom postaw, ścieraniu się racji obowiązku, praw wojny i - ludzkiego sumienia.

Rok 1941. Do Aleksandrii - brytyjskiej morskiej bazy wojennej - zbliża się włoski okręt podwodny "Scire" z trzema załogami "żywych torped" na pokładzie. Nocą okręt wychodzi na powierzchnię. "Żywe torpedy" ruszają do ataku. Załogę jednej z nich stanowi kapitan de la Penne i mechanik Bianchi.

Odważni Włosi przedostają się przez zamykającą port sieć zagrodową. Teraz już niewielka tylko, odległość dzieli ich od angielskich krążowników, lotniskowca i dwóch pancerników "Queen Elisabeth"; i "Valiant". Kapitan de la Penne upatrzył już sobie ofiarę. Jest nią "Valiant". Ale - na kilka metrów przed celem - wyrasta nowa przeszkoda, druga sieć przeciwtorpedowa. Utyka w niej miniaturowa łódź podwodna, wioząca wybuchowy ładunek. Kapitan de la Penne odkręca głowicę torpedy. Za chwilę zawlecze ją pod śródokręcie. Trzeba jeszcze tylko nastawić mechanizm zegarowy miny - i można już myśleć o odwrocie i ocaleniu. Ale nie jest mu dane wrócić do czekających na pokładzie "Scire" towarzyszy. Angielscy marynarze zwietrzyli niebezpieczeństwo. Snop światła reflektorów wyławia z mroku kształt płynącego nurka. Pada seria z karabinu maszynowego. Po chwili ociekający wodą i krwią kapitan de la Penne i mechanik Bianchi są już na pokładzie krążownika, u dna którego spoczywa mina. Mina, która niebawem wybuchnie.

Dowódca "Valianta" umieszcza jeńców w amunicyjnej komorze pancernika, blisko dna statku: w razie wybuchu miny pierwsi stracą życie. Czy świadomość tego skłoni ich do mówienia, czy zdradzą miejsce, gdzie zostawili niszczycielski ładunek? Od tego właśnie momentu zaczyna się akcja "Gry o pięć minut".

Jak widzimy historia walk morskich ostatniej wojny dostarczyła Malletowi wystarczająco frapujących realiów, aby oprzeć na nich akcję sensacyjnej sztuki. Ale Mallet nie poszedł na tanią sensację. Wydaje się nawet, że unika chwytów, które by nią trąciły. Ogniskuje za to całą swą uwagę na problemie starcia dwóch racji - jeńców gotowych poświęcić życie, aby tylko doprowadzić do końca swój plan zniszczenia nieprzyjacielskiego okrętu - i racji tych, którzy każdej chwili mogą stać się ofiarami eksplozji. To podstawa dalszych, jeszcze bardziej złożonych

konfliktów: czy dowódca okrętu w stosunku do jeńców da pierwszeństwo uczuciom ludzkim, czy też zwyciężyć bezlitosne prawo wojny?

Zygmunt Hübner znakomicie oddał klimat sztuki, jej nastrój i napięcie - nie to czysto zewnętrzne, lecz to na drugim, istotniejszym planie. Jeśli napięcie w niektórych scenach słabło, było to winą nie reżysera, lecz sztuki, zbyt miejscami statycznej (mimo szybkich zmian poszczególnych scen), zbyt rozgadanej.

W udany sposób podkreślone zostały morskie realia "Gry", w czym zasługa fachowej konsultacji kpt. Tadeusza Borysiewicza. Artyści biorący w spektaklu udział również zaprezentowali w pełni marynarską postawę.

Dowódca okrętu, to człowiek, który dobro służby stawia ponad wszelkie argumenty, nawet człowieczeństwa. Swój zamiar będzie przeprowadzać z żelazną konsekwencją. Domyślamy się jednak, że nieludzka decyzja niedopuszczania lekarza do ciężko rannego jeńca nie przychodzi mu łatwo, że kładzie tutaj na szalę życie jednego człowieka - i życie tysiąca swych marynarzy, za których odpowiada. Tę wewnętrzną walkę przy pozorach spokoju udało się oddać Eliaszowi Kuziemskiemu.

W bardzo angielski savoir d'etre utrafił Zygmunt Hübner. W swej roli zastępcy dowódcy okrętu podkreślił on służbistość, graniczącą z automatyzmem. Przypominał raczej precyzyjny, idealnie nastawiony na wykonywanie swych funkcji mechanizm, niż żywego człowieka.

Bogdan Wróblewski - jako oficer-tłumacz - zaimponował nam swą "włoszczyzną" w mowie i "angielszczyzną", w wyglądzie. Scenami rozmów dwóch marynarzy - grają ich Tadeusz Gwiazdowski i Wiesław Ochmański - chciał autor wprowadzić element odprężenia. Reprezentują oni jednocześnie załogę i jej nastroje. Tadeusz Gwiazdowski, którego oglądaliśmy niedawno w "marynarskiej" roli w filmie "Orzeł", stworzył przekonywającą postać morskiego wygi, ze stoicyzmem znoszącego zmienne koleje losu. Jego przeciwieństwem jest Wiesław Ochmański (Bradley), młody, niedoświadczony jeszcze marynarz, szarpiący się w stalowej pułapce na dnie okrętu.

Tadeusz Wojtych - jako włoski jeniec - nie miał dużych możliwości "wygrania się". Grał raczej całą postacią, pozą, mimiką. Udowodnił, jak wiele można tymi środkami wyrazić.

Zbigniewa Zemło zobaczyliśmy w roli kapelana. Sylwetkę naiwnego sanitariusza dobrze nakreślił Gustaw Sielicki. Lekarzem był Ludwik Dzieniewicz, a bosmanem Józef Walewski.

Scenografia Feliksa Krassowksiego, oszczędna I prosta, podkreślała swą surowością nastrój sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji