Artykuły

Mądry, smutny Czechow

W swoim przedstawieniu "Wiśniowego sadu" Jerzy Jarocki jest niesłychanie dyskretny, jak najdalszy od jakiejkolwiek reżyserskiej agresywności. A jednak wydaje mi się nieskromny... Spektakl odznacza się zwykłą u niego perfekcją poprowadzenia i wykonania aktorskiego, jest widowiskiem wysokiej klasy. Ale jednocześnie każda swoją sceną i każdą postacią zdaje się mówić: tak właśnie należy grać Czechowa, to jest prawdziwy Czechow na dziś, historyczny i zarazem współczesny. "Wiśniowy sad" nie kryje dla niego żadnych już zagadek i tajemnic (jest zresztą reżyser i autorem nowego przekładu sztuki), wszystko jest tu, na scenie, wypośrodkowane jak należy. I pościerane wszystkie kanty. Ta swoista i przewrotna arbitralność reżyserska Jarockiego prowadzi jego twórczość na drogę niebezpieczną. Myślę, że czas to powiedzieć przy "Wiśniowym sadzie", choć znam takich, co mówili to już przy "Procesie" i "Ślubie", a nawet jeszcze wcześniej.

Będzie to dziwna recenzja (chciałbym ją zresztą potraktować felietonowo), bowiem zacznie się od wyrażenia pewnej ogólnej dla reżysera przestrogi, a skończy wieloma pochwałami. Chciałbym oto powiedzieć, że perfekcjonizm analityczny i techniczny Jarockiego zaczyna go pozbawiać reżyserskiego temperamentu, a jego prace - większych emocjonalnych czy intelektualnych napięć. "Wiśniowy sad" jest przedstawieniem bezbłędnie niby pomyślanym i doskonale wykonanym, a jednak nuży, a nawet irytuje. Właśnie poprzez owo nienaganne rozłożenie akcentów, wypośrodkowanie emocji, starcie kantów, przesadną obiektywizację.

A przecież myśleniu Jarockiego o Czechowie i jego postaciach nic nie można zarzucić. Był na scenach Czechow sentymentalny i pełen "nastrojów", był komediowy i satyryczny wobec bohaterów. Sam autor wielokrotnie podkreślał, że jego sztuki są komediami. O Wiśniowym sadzie pisał: "Wyszedł mi nie dramat, a 'komedia, w niektórych miejscach nawet farsa". Ale Jarocki wie dobrze, że to tylko połowa prawdy, że są to smutne komedie, pełne przenikliwej mądrości, wyrozumiałości i współczucia dla człowieka, pełne zrozumienia dla jego jednostkowego i społecznego losu. Zwłaszcza "Wiśniowy sad" - ostatnia ze sztuk autora Czajki. Toteż nie brak u niego elementów komediowych, nie brak w przedstawieniu śmieszności, ale tonacją dominującą jest ów smutny uśmiech Czechowa.

Wszystko jest odpowiednio wyważone. Śmieszność najmniej jednak dotyka postaci Kaniewskiej. Widziałem w tej roli wybitne aktorki akcentujące krytyczny stosunek do bohaterki. Ewa Lassek gra Raniewską wyobcowaną ze świata tego domu pośród wiśniowego sadu, jakby nieobecną, pogrążoną myślami w swoim wielkim romansie. Może dlatego najlepiej, przejmująco prawdziwie gra rozmowę z Trofimowem o miłości w trzecim akcie. Ale już Gajew Wiktora Sądeckiego jest postacią prowadzoną na bardzo delikatnej granicy pomiędzy śmiesznością, a szczerym sentymentem. Bardzo to subtelna i wysmakowana rola aktora, którego pamiętam grającego przed laty na scenie krakowskiej Łopachina.

Łopachin, nabywca wiśniowego sadu, to rola - jak pisze sam Czechow - centralna w sztuce. Traktowano go na scenach rozmaicie, przeważnie krytycznie, jako "chama", przedstawiciela zwycięskiej burżuazji, która zastąpi świat dawnych właścicieli wiśniowego sadu. Krytycyzm ten mógł wypływać zarówno z pozycji konserwatywnych, jak i postępowych. Reżyser wraz z grającym Łopachina Edwardem Lubaszenką potraktowali go ściśle według wskazówki Czechowa: "Łopachin to co prawda kupiec, ale porządny człowiek pod każdym względem, powinien się trzymać zupełnie przyzwoicie, inteligentnie, nie małostkowo". Jest więc Lubaszenko właściwie bardzo sympatyczny, sympatyczny do tego stopnia, że na przedstawieniu, które oglądałem, po oświadczeniu Łopachina, że oto stał się właścicielem tego majątku, rozległy się na widowni oklaski. Dopiero po chwili, kiedy kupiec niezbyt jednak ładnie, demonstracyjnie zatańczył przed Raniewską oraz wygłosił pochwałę swojej "siły kupna" - publiczność spostrzegła pewną niestosowność poprzedniej swojej reakcji. Więc i Łopachin jest u Jarockiego dokładnie wyważony w tym co dobre i co złe - i bardzo dobrze przez Lubaszenkę zagrany.

Wreszcie Trofimow, postać ważna, bo reprezentująca tych, co przyjdą po Łopachinach. Postać widziana czasem bardzo poważnie, czasem tylko śmiesznie. U Czechowa potraktowana niewątpliwie i tak i tak, co Jarocki natychmiast podchwytuje, a młody aktor Jerzy Radziwiłowicz doskonale realizuje na scenie. Jego Trofimow jest i pełen śmiesznostek i autentycznej prawdy w tym co mówi o nowym życiu, innym świecie. Aktor to bardzo utalentowany, jak słychać, zobaczymy go w Starym Teatrze jako Hamleta.

Jest jeszcze w krakowskim przedstawieniu bardzo dobra Waria Elżbiety Karkoszki, wspaniale, autentyczny Firs Romana Wojtowicza, świetna Charlotta Zofii Więcławówny i interesujący, komediowy, ale i kanaliowaty Jasza Jerzego Treli. Jest bardzo ciekawa, nie zagracająca sceny, pełna przestrzeni scenografia Jerzego Kowarskiego. I jest konkluzja, że prawda o ludziach i ich życiu jest sprawą złożoną, czasem śmieszną, częściej smutną. To niewątpliwie jedna z mądrości wielkiego pisarza Antoniego Czechowa. Ale czy prawda jedyna, czy to wszystko, co chciał nam powiedzieć?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji