Artykuły

"Wiśniowy sad"

Bardzo trudno powiedzieć, w czym mieści się teatralne piękno sztuki "Wiśniowy sad", wystawionej przez Teatr Kameralny. To spektakl bezkolorowy, szary, prawie "nudny". Reżyser nie chce w nim błyszczeć; nie wysuwa się przed autora. Nie epatuje widza niezwykłymi pomysłami. Ukrył się całkowicie za tekstem, by ten tekst wynieść i przekazać jego "gęstość" nie rozdrobnioną i nie pomniejszoną elementami widowiskowości. Ta postawa skromności inscenizatora i szacunku wobec dzieła literackiego - sądzę - pozostała nie bez wpływu na artystyczny sukces przedstawienia.

Jerzy Jarocki sięgając po "Wiśniowy sad" nie skorzystał z żadnego z dawniejszych i świeższych przekładów sztuki Czechowa - a było ich cztery: Konstantego Magnickiego, Tadeusza Łopałewskiego, Artura Sandauera, Czesława Jastrzębca-Kozłowskiego. Przygotował "Wiśniowy sad" we własnym tłumaczeniu, literacko nie lepszym, a może nawet gorszym od tłumaczenia Sandauera, ale dramaturgicznie sprawniejszym, bardziej nośnym teatralnie.

Spotkanie widza z krakowskim przedstawieniem "Wiśniowego sadu", to przede wszystkim spotkanie z aktorem, z żywą osobowością, którą ten aktor niesie, wyraża, kreuje. Nie ma nic bardziej fascynującego nad zanurzeniem się w świat wewnętrzny człowieka, świat nigdy do dna nie spenetrowany, ciemny i wieloznaczny, zaskakujący wciąż nowymi odkryciami. Przekarmieni i trochę znudzeni utworami spod szyldu "teatr absurdu", w których zamiast z postaciami obcowaliśmy ze znakami symbolicznymi lub groteskowymi figurkami, powracamy coraz chętniej do literatury, która chciała być jedynie "zwierciadłem przechadzającym się po gościńcach życia", zwierciadłem odbijającym wiernie to, co jest, nie szpecącym ani nie upiększającym rzeczywistości.

Spektakl "Wiśniowego sadu" buduje Jarocki z bloków komedii i tragedii. Podstawowe znaczenie dla kształtu jego inscenizacji ma umiejętność zachowania właściwej proporcji między składnikami komizmu i tragiczności, farsy i melodramatu. Nie ma nigdzie wyraźnego przechylenia w jedną stronę. Kiedy wybucha żywioł groteski w scenach, w których pojawia się Szarlotta - gra ją świetnie Zofia Więcławówna - natychmiast jest osłabiany, ściszany, aby nie przerodził się w cyrkową błazenadę. Stała obecność podwójnej tonacji: wesołości i smutku, otwarcia się i zamknięcia postaci, jest czymś więcej niż metodą budowania obrazu, niż chwytem technicznym. Ta podwójność wyraża samą istotę ludzkiego bytowania.

"Wiśniowy sad", to sztuka o niedorzeczności życia, o mijaniu młodości, starzeniu się, o zmarnowanych okazjach, zaprzepaszczonych szansach, miłościach niespełnionych, a także o tęsknotach za czymś, co byłoby pewne, niezniszczalne i nie przemijające. Dotkliwie pokazany został przede wszystkim wątek samotności, samotności, która kaleczy, niszczy, skazuje na klęskę. Samotna jest Raniewska, wyzyskiwana i oszukiwana przez kochanka, świadoma, że zmarnowała życie nie tylko sobie, ale i córkom. (Ewa Lassek ukazała w Raniewskiej postać żywą, dramatyczną w swych niepokojach, wahaniach, oczekiwaniach. Jej gra skupiona, oszczędna, skierowana do wewnątrz. Dramatyczne napięcie znaczone jest bardziej ruchem, zmianą miejsca niż gestem czy mimiką. Świetna w zawieszaniu intonacji, w wydłużaniu pauz milczenia.) Boleśnie doświadcza także swojej samotności Waria, dziewczyna wartościowa, uczciwa, choć niezbyt mądra, lokująca beznadziejnie swe uczucia w Łopachinie (Elżbieta Karkoszka zagrała tę rolę bardzo czysto). Jaszcze bardziej rozdzierające tony przybiera samotność Szarlotty, podstarzałej, niekochanej przez nikogo guwernantki. "...Wciąż samotna, samotna, nikogo nie mam i... i... kim ja jestem, po co jestem, nie wiadomo..." O dalsze przykłady zjawiska samotności nietrudno. Dają się w nie wpisać wszystkie postaci z "Wiśniowego sadu".

Robota aktorska całego zespołu rzetelna. Oprócz Ewy Lassek, Zofii Więcławówny, Elżbiety Karkoszki najbardziej podobali mi się Wiktor Sądecki (Gajew), Edward Lubaszenko (Łopachin), Roman Wojtowicz (Firs).

Materialna konkretność wnętrz i pejzażu, autentyczność kostiumów - tak można by najkrócej określić typ scenografii Jerzego Kowarskiego, scenografii dobrze współgrającej z naczelną koncepcją inscenizacyjną, zrodzoną z miłości i zachwytu nad tekstem Czechowa, który choć napisany przed siedemdziesięciu laty, wciąż nas wzrusza głęboką wiedzą o naturze człowieka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji