Artykuły

KONTRAPUNKT 44- języki, kukły, żywioły, aktorzy

XLIV Przegląd Teatrów Małych Form "Kontrapunkt" w Szczecinie omawia Piotr Michałowski w Odrze.

Odbywający się w Szczecinie (i od kilku lat również w Berlinie) Przegląd Teatrów Małych Form "Kontrapunkt" ma już za sobą kilka jubileuszy, a w 2009 roku (22-26 kwietnia) dożył symbolicznego numeru kolejnej edycji: czterdzieści i cztery. Liczba ta jednak nie stała się dla twórców żadną inspiracją ani wyzwaniem i nie wpłynęła na repertuar, w którym akcentów prometejskich nie było, a więc pozostała pustym konceptem, nie dającym się nijak zagospodarować przez krytyków. Nie sprzyjał temu zresztą coraz bardziej międzynarodowy charakter imprezy i wielojęzyczność spektakli, których tłumaczenia ukazujące się w formie napisów zdegradowały słowo jako tworzywo podstawowe.

Nie było też ani wielkich rozliczeń narodowej tradycji, ani rocznicowego Słowackiego, ani Gombrowicza. Echa europejskiej klasyki krążyły po festiwalowych scenach w luźnych wariacyjnych przetworzeniach, zresztą bliższych postmodernistycznemu eklektyzmowi niż poważnej polemice. Dwukrotnie zjawiły się duchy z Szekspira. "Die Hamletmaschine" według Heinera Müllera wystawiony w berlińskim Deutsches Theater był próbą geopolitycznej reinterpretacji dylematów duńskiego księcia, przedstawionej w skrajnie ekspresyjnym aktorstwie Dimitera Gotscheffa, będącego zarazem reżyserem przedstawienia. Z kolei Romeo (i Giulietta) Miejskiego Teatru Lalek "Rijeka" z Chorwacji przywoływało Szekspirowski melodramat wpisany w cudzysłów rzeczywistości wirtualnej. Bohaterowie umieszczeni w osobnych szklanych terrariach wypełnionych kamieniami poznają się za pośrednictwem internetowego czatu, podpisując się dla żartu inicjałami JC i RM, co skłania ich do skonfrontowania swej sytuacji z historią kochanków z Werony. Na pierwszy plan wysuwa się jednak wątek porzuconej przez Romea Rozalindy, eksponujący problem "samotności w sieci". Dialog toczy się głównie na monitorach, a za substytut akcji dramatu służy inscenizacja lalkowa - z bitwą pionków na planszy, natomiast prawdziwy jest tylko piasek grobów i żałobne znicze. Internet od kilku sezonów stał się jednym z głównych tematów teatralnych i diagnozowany bywa (już niezbyt oryginalnie) jako przyczyna rozpadu więzi i źródło innych zagrożeń, lecz także inspiracji. Tę drugą perspektywę zaprezentował Stary Teatr w przedstawieniu blogi.pl.

Innym powracającym tematem aktualnym jest groźba dehumanizacji związanej z eksperymentami inżynierii genetycznej. Akcja przedstawienia "Plasma" przywiezionego przez Teatr Live - Plasma-Project 12 z Zurychu toczy się w laboratorium wytwarzającym doskonalsze od człowieka androidy. Niektóre z postaci okazują się aktorami, inne manekinami - podobnie jak w opowiadaniu Lema "Rozprawa". Trzecim elementem są miniaturowe roboty, których taniec staje się efektownym popisem techniki w finale. Podobny problem, ale już nie w konwencji science fiction, gdyż oparty na historii, a nie futurologii, podejmuje sztuka "ID" Teatru Współczesnego w Szczecinie. Marcin Liber wykreował z materiału reportażowego trzy autoportrety kobiet, u których transgresje płciowe miały podłoże psychiczne, ideologiczne albo biochemiczne, bo znaleźli się wśród nich transwestyta, socrealistyczna przodownica pracy i enerdowska sportsmenka poddana działaniom sterydów. Biografie te w różny sposób zostają uwikłane w totalitaryzm, wojnę i Holokaust.

"Zwei arme Polnisch sprechende Rumdnen" to niemiecka wersja sztuki Doroty Masłowskiej, przecząca tytułowi oryginału: Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku. Przekład wyświetlany nad sceną oczywiście stanowił tu duże wyzwanie, które jednak nie zostało podjęte przez twórców, a język wypowiedzi bohaterów został zubożony. Poza tym było to dość paradoksalne doświadczenie teatralne, gdyż publiczność festiwalowa, w większości polska, usłyszała niemiecką transpozycję rodzimego utworu, realiów i języka. Wydaje się jednak, że głównym motywem decyzji wystawienia tego utworu przez Maxim Górki Theater w Berlinie była warstwa społeczno-obyczajowa, zresztą dominująca we współczesnej dramaturgii i również w zestawie spektakli tegorocznego Przeglądu. Trudno powiedzieć, czy pewne niezgodności scenicznych realiów miały sztukę uniwersalizować, czy też były błędem inscenizatorów. Oto na przykład podróżującą po Polsce parę włóczęgów zatrzymuje policjantka w niemieckim mundurze. Poza tym przedstawienie wypadło efektownie w surrealistycznym połączeniu rzeczywistości z fikcją serialu, naturalizmu z groteską, fizycznej dosłowności z umownością wyświetlanej scenerii drogi autostopowiczów.

Pośród propozycji berlińskich znalazła się komedia Davida Gieselmana "Die Tauben" (Gołębie) o potrzebie ucieczki z ustabilizowanego rytuałem życia. Wystawił ją Schaubühne am Lehniner Platz, znany z ubiegłorocznej nowatorskiej Penthesilei von Kleista. Tym razem jednak zamiast eksperymentu obejrzeliśmy teatr, który reprezentuje styl porównywalny z syntezą doświadczeń dwóch polskich scen rozrywkowych: Kwadrat i Rampa, a głównym atutem inscenizacji była znakomita wokalistyka przypominanych przebojów z końca XX wieku. Z kolei Berliner Ensemble pokazał dramat "Der Gott des Gemetzets" Yasminy Rezy, demaskujący pozory bezkonfliktowego społeczeństwa.

O rywalizacji, seksie i walce opowiadał "Versus". W gęstwinie miast" Brechta (Teatr Nowy z Krakowa), ale czynił to za pomocą cytatów z kultury masowej w scenach parodiujących komiks, estradę i striptiz. Zupełnie inaczej o społecznej codzienności mówił Teatr Montownia w obsypanym nagrodami "Utworze sentymentalnym na czterech aktorów" Piotra Cieplaka. Podglądane losy mieszkańców kamienicy pokazane zostały bez słów i w konwencji baśni, oryginalnie wykreowanej z papieru. Raz jeszcze doceniono sceniczną Formę, a nie publicystyczną doniosłość tematu.

Głównymi bohaterami dwóch spektakli plenerowych były żywioły wody i ognia. "Titanic" to monumentalne widowisko niemieckiego Theater Titanic, zorganizowane z użyciem ogromnych dekoracji zamontowanych na portowym nabrzeżu i zaskakująco przetwarzanych, mimo że tytuł widowiska sygnalizował nieuchronnie tragiczne zakończenie i powolną destrukcję. Najpierw bowiem wyrastały maszty, olinowania, zarys dziobu i koło napędowe. Potem dopiero opadający ruch całej skomplikowanej konstrukcji i maszynerii sugestywnie imitował tonięcie. Przede wszystkim jednak wyjące syreny, buchająca para i tryskająca zewsząd woda, której zużyto najwięcej w przemyślnych kombinacjach rur i deszczowni, a co ciekawe, w symbiozie z fajerwerkami i płomieniem imitującym wybuch kotła. Choć nikt nie miał złudzeń co do finału scenariusza, zaczęło się od wodowania fatalnego statku, jego załadunku i rozpoczęcia rejsu. Krzątanina kelnerów, chimery pasażerów i windowanie ogromnego bagażu, stosów walizek z groteskową klatką z papugą na wierzchu. Wprawdzie do pełni wrażeń zabrakło tłumu statystów, ale i tak było to najbardziej efektowne i najliczniej obejrzane przedstawienie "Kontrapunktu", choć w tym wypadku można mówić raczej o estetyce i kosztach scenografii niż jakimkolwiek poszukiwaniu idei teatralnej, a jeśli już o jakiejś "formie", to na pewno nie "małej". Drugim widowiskiem plenerowym była "Klątwa" Wyspiańskiego w wykonaniu Fundacji Kresy 2000 z Lublina. Tłumy ściągnęła przede wszystkim fama, iż w finale ma spłonąć cały dworek stanowiący realistyczną dekorację. Przebieg przedstawienia był dość tradycyjny, choć na uwagę zasługują efektowne ludowe śpiewy. Napięcie wzmagało przede wszystkim oczekiwanie na clou programu, czyli zapowiedziany pożar. Ten jednak okazał się rozczarowaniem, gdyż zaledwie ogień zaczął lizać strzechy, energicznie przystąpiono do akcji gaśniczej - czy to z obawy o parkowe drzewa, czy też z chęci oszczędzenia dekoracji, zaplanowanych wprawdzie jako jednorazowe, ale widocznie przeksięgowanych na środki trwale. Równie dobrze można było wyciąć płomienie z tektury, ale wówczas cała inscenizacja okazałaby się przedsięwzięciem dość przeciętnym, a nawet słabo uzasadnionym.

Jedyna prawdziwa katastrofa teatralna nastąpiła gdzie indziej, już bez udziału wody i ognia, i miała charakter kameralny, choć interaktywny, a żywiołem miało być aktorstwo. Chodzi o monodram "Lubię być zabijana" w wykonaniu Iwony Głowińskiej z Teatru Studio. Przedstawienie stworzone przez Marcina Wierzchowskiego według opowiadania Tibora Fischera, reklamowane jako prowokacyjny "monolog waginy" (zaś fallusa symbolizował mikrofon), było próbą transgresji ze wszech miar nieudaną. Aktorka demonstrowała tanie chwyty gry z publicznością, nie wykazując większych zdolności do improwizowanego ogrywania reakcji nieprzewidzianych, które mogły zmienić przebieg spektaklu. W efekcie zaprojektowany "teatr totalny" okazał się żałosną szamotaniną w klatce konwencji scenicznej. Może to oznaczać, że świetność festiwalu oparta na grze z widownią (jaką przed laty demonstrował Peszek czy Wrocławski) należy już do przeszłości, a główne nurty poszukiwań teatru omijają w ogóle problem aktorstwa. Na uwagę zasługuje natomiast inne przedstawienie Teatru Studio, niedoceniona przez jury adaptacja Matki Witkacego zatytułowana "Obrock", w mistrzowskim wykonaniu Ireny Jun i Jarosława Gajewskiego, w reżyserii Bartosza Zaczykiewicza - ascetyczna i zamknięta w kameralnym aktorstwie bez próby rewolucjonizowania tekstu. Znakomity scenariusz Ewy Ignaczak eksponował istotę konfliktu idei nawet lepiej niż w pełnym fajerwerków oryginale. Perspektywa wspomnień Matki o nieżyjącym synu-geniuszu i świetny finałowy monolog Leona podkreślały powagę filozoficznego przesłania uwolnionego z groteskowej akcji, a kończący przedstawienie pokaz serii szybko zmieniających się portretów autora nadał sztuce status testamentu.

Drugim ważnym dokonaniem teatru czysto aktorskiego był oparty nie na słowie, ale na śpiewie i pantomimie, dobrze przemyślany i dopracowany warsztatowo spektakl "The Convent" (Klasztor - na zdjęciu) norweskiego teatru Jo Stromgren Kompani. Chodzi w nim o grę kontrastowych pokus: świętości i ascezy z potrzebami duszy i ciała. Celebra wieczerzy budzi skrywane potrzeby żołądka przez kradzież jadła, samotny sen ewokuje fantazje erotyczne, a Requiem Mozarta zaspokaja nie tylko potrzebę religijnych uniesień, ale i piękna w ogóle, toteż wyzwala chęć tańca i muzyki rozrywkowej. Powstało dzieło spójne i ascetyczne, nie tylko dlatego, że mówiące właśnie o ascezie, ale przemyślane w każdym detalu.

Repertuar Przeglądu, oprócz wskazanego pluralizmu estetyk i pewnych przewidywalnych dominant tematycznych, ujawnił ponadto nadrzędną opozycję dwóch sposobów myślenia o teatrze. Pierwszy polega na dość niefrasobliwym dodawaniu atrakcji, drugi na dążeniu do koherencji formy, wypracowanej w oparciu nie o to, co na scenie pokazać można, ale o to, co na niej pokazać warto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji