Artykuły

Rozrywka i powaga

Trudno uwierzyć, że PIOTR KUSIEWICZ śpiewa już trzydzieści lat! A przecież właśnie w miniony piątek [7 stycznia] artysta święcił swój jubileusz.

W Krakowie, bo - jak mówi - choć związany z Gdańskiem, specjalnym sentymentem darzy nasze miasto, gdyż wszystko, co ważne w jego koncertowym i scenicznym życiu, zdarzyło się właśnie tutaj.

Krakowianie pamiętają go i w partii Mozarta w "Mozarcie i Salierim" Rimskiego-Korsakowa na scenie Opery Krakowskiej za czasów Ewy Michnik, i tamże w roli Kserksesa w operze Händla, i w szalonych spektaklach Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU, i w dziesiątkach partii oratoryjnych od baroku po Pendereckiego na filharmonicznej estradzie, i w recitalach pieśni. Piotr Kusiewicz jest bowiem nie tylko śpiewakiem, ale wszechstronnie utalentowanym i wykształconym muzykiem, co pozwala mu wieńczyć powodzeniem każde podjęte zadanie artystyczne.

Jubileusz potraktował z lekkim przymrużeniem oka, jakby w opozycji do powagi wydarzenia wystąpił w repertuarze z pogranicza różnych gatunków muzycznych. W piątek pod batutą Jacka Mentla zabrzmiały utwory Ariela Ramireza wyrosłe z tradycji muzycznego folkloru różnych regionów Argentyny.

Trudność wykonawcza "Navidad Nuestra" i "Mszy kreolskiej" polega na umiejętności oddania właśnie ich ludowego, tanecznego niemal charakteru, specyficznej, jakby rozkołysanej swobody rytmicznej. Zarówno filharmoniczny chór, jak i instrumentaliści: Adam Matysek - gitara, Piotr Nowicki - fortepian i klawesyn, Paweł Nowicki - perkusja, oraz Mariusz Klimek - flecista i współwykonawca partii solowych, należycie oddali charakter wykonywanych utworów. Sam Jubilat doskonale czuje się w rytmach i motywach latynoamerykańskich. I choć przyjęta maniera śpiewacza zaczerpnięta z ludowego muzykowania - a uzasadniona w takim repertuarze - powodowała chwilami wrażenie pewnych nieczystości intonacyjnych, to przecież całość porwała słuchaczy.

W zupełnie innym nastroju słuchaliśmy w niedzielę koncertu zespołów chóru i orkiestry Akademii Muzycznej w Krakowie. Młodzi muzycy swój występ poświęcili pamięci swego rektora Marka Stachowskiego. Jego też cykl "Z księgi nocy" na orkiestrę symfoniczną wypełnił pierwszą część koncertu. Po przerwie słuchaliśmy "Pieśni przeznaczenia (Schicksalslied)" Brahmsa na chór i orkiestrę oraz instrumentalnych "Odwiecznych pieśni" Mieczysława Karłowicza.

Ilekroć słucham akademickiej orkiestry pod batutą Wojciecha Czepiela, tylekroć zastanawiam się, jak się to dzieje, że młodzi, niedoświadczeni przecież instrumentaliści tak dobrze radzą sobie z materią, która niejednokrotnie stanowi problem dla dojrzałych muzyków. Niedzielnych interpretacji wspaniałych i wieloznacznych nokturnów Marka Stachowskiego nie powstydziłyby się renomowane orkiestry, a nie wiem, czy potrafiłyby się zdobyć na tyle emocji, na taką wrażliwość na muzyczne detale mistrzowskiej partytury. Młodzi muzycy po prostu grali sercem i to się czuło.

Równie emocjonalne, choć wykorzystujące zupełnie inny gatunek ekspresji, i równie staranne były interpretacje Brahmsa i Karłowicza.

Za trzy tygodnie "Odwieczne pieśni" zabrzmią w sali przy ul. Zwierzynieckiej w wykonaniu filharmonicznej orkiestry. Będzie pole do porównań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji