Artykuły

Judasz w Dermie

Teatr Nowy w Łodzi: JUDASZ Z KARIOTHU Karola Huberta Rostworowskiego. Opracowanie tekstu i reżyseria: Andrzej Przybylski, scenografia: Henri Poulain. Premiera 26 kwietnia 1972

Epokami nie muszą być odcinki czasu, mogą nimi być także style i klimaty. Odnoszę wrażenie, że martwych dzieł nie zabił czas, zabił je brak talentu. A talent przecież nie jest przydany pisarzom na wszelkie dzieła, bywa, że się ich trzyma przy jednym a opuszcza przy następnym. Kiedyś, w czasach studiów pod kierunkiem profesora Klemensiewicza, nieodżałowanego, wspaniałego nauczyciela, biedziłem się nad neologizmami Wyspiańskiego. Poznałem zapewne każde słowo tego artysty. Wyspiański napisał "Wesele" i niczego więcej nie trzeba, żeby wieszczem był. To jedno dzieło przesądza o jego miejscu w teatrze. Zdaje się, że razem ze śmiercią "wrażliwości młodopolskiej" zmarło raz na zawsze Porozumienie z tamtą epoką. Pamiętam jakie tortury przeżywali widzowie na "Nocy listopadowej" Wyspiańskiego na deskach Teatru Nowego w Łodzi. w robocie Dejmka. Koturn i blacha, skrzydła anielskie i tubalny alt pani Herman piłowały nasze znękane uszy tekstem tak drewnianym, tak nadętym i tak pustym, iż zgroza obejmowała duszę moją narodową.

Blaszany patos to jest coś, co dyskwalifikuje każdy tekst teatralny. Mistrza poznaje się zawsze po tym, że umyka przed napierającym patosem, nawet gdyby opiewał Termopile. Szekspir, dla rozładowania ciężkiej atmosfery w "Hamlecie" czy "Otellu" posyła na scenę błazna, jakby na dowód, że humor i dystans świetnie służą sprawom poważnym a bliskim. Otóż Karol Hubert Rostworowski jest pisarzem, który nie wysyła błazna a scenę. Jest śmiertelnie wieszczy, uwierzył w Głos, przejmując kij pątników z poprzednich epok: wmówiono w niego, że ponieważ rymuje jak Wyspiański to pewnie jest i jego dziedzicem.

I cóż dziś począć z Karolem Hubertem hrabią Rostworowskim? Był to mąż uczony ale niezbyt mądry, kształcony, ale płytki, trzymający się nobliwie ale infantylny w duszy. Okazało się że samo staranne wychowanie dobrze dobierane szkoły oraz zalecone lektury nie mogą ulepić dobrego pisarza. Karol Hubert był pisarzem powierzchownym, który braki swego intelektu, zapewne podświadomie wyczuwane, windował na koturn skąd, liczył, mniej będzie je widać. Ale cóż począć, kiedy widać? I przecież nie moje to, późnego wnuka, spostrzeżenie. Już za życia Karola Huberta co odważniejsi mówili mu, że talentu nie ma, że pełno u niego blachy, fałszu, udawania. Pani Maria Czanerle cytuje w swoim wstępie do "Dramatów wybranych" (Wyd. Lit. 1967) głosy Rabskiego, Pieńkowskiego i innych, a nie były one dobrotliwe. Musiałem i ja przedzierać się przed dwudziestu laty przez te bezduszne pustacie słowne, pisywać jakieś prace seminaryjne i rad byłem potem szczerze, że już nie będę nigdy zmuszony wracać do tego autora. A juści! Red. Filier zaproponował mi obejrzenie "Judasza z Kariothu" w tymże Teatrze Nowym w Łodzi, gdzie przed laty konałem na "Nocy listopadowej"...

Pojechałem. Jeżelim się dawniej mylił, to trwam w błędzie i umrę w błędzie. A Karol Hubert Rostworowski? Nie pomoże mu nic. Nawet ubranie apostołów w gumowe rybackie buty i kurtki z lśniącej dermy. Nie pomoże odzianie Chrystusa w szaty z oleodruków, skoro Chrystus przychodzi na samym końcu i rozkłada ręce, nic nie mówiąc z rozpaczy, że tak z nim postąpiono. Reżyser (Andrzej Przybylski), który także tekst opracował, pozwolił sobie na lekceważenie instrukcji autora, przechodząc obojętnie nad jego wskazówką ostatnią, iżby Chrystus zjawiał się na końcu "wyczerpany, wynędzniały, patrzący smutnymi i miłosnymi oczyma". Taki Chrystus może by coś znaczył, ale co znaczy Chrystus odziany w szaty nowiutkie, świeże, w czerwoną opończę i biały habit; ufryzowany starannie i ślicznie uśmiechnięty, jak na obrazku? Andrzej May to chłopak przystojny, ładnie mu w długich lokach i sądzę, że wie co czyni rozkładając ręce w bezradności wielkiej. Ale co reżyser miał na myśli? Jeżeli jego Chrystus taki ładny i schludny i wypoczęty, i przyjemny dla oka, to dlaczego niby apostołowie padają z przerażenia a Judasz się słania? Apostołowie mówią swoje teksty tak, jak uczniowie wykonujący program okolicznościowy podczas akademii szkolnej. Saduceusze też tak samo. Widz, który nie jest protestantem i nie czytuje pisma świętego do poduszki, nie może się w ogóle rozeznać co i do kogo? Są tam jakieś konflikty, nawet jedna niewiasta szlocha, ale na pustej widowni przygląda się temu znudzone ziewające znużenie, dbające jedynie żeby nie szeleścić papierkami, ponieważ na scenie raz po raz padają święte nazwiska, zaś Dobrosław Mater powtarza konspiracyjnie: "Jeruzalem, Jeruzalem!" I nie wie co ze sobą począć, choć mu pewno reżyser wszystko udatnie wytłumaczył. Starałem się współczuć z doborową stawką aktorską, bo przecież i Mater, i Pilarski, i Mach, i May i inni to aktorzy z bożej łaski; niejedną prawdziwą kreację mam w pamięci w ich wykonaniu, ale co ma "wygrać" aktor, któremu każą mówić takie teksty: "O Jeruzalem, Jeruzalem, co zabijasz swe proroki"! - Albo: "Lud się dziś przed tobą zniża, a jutro wiedzie do krzyża". Albo: "On nie głupi, on wie, że naród bajdą kupi". Albo: "Pan jest, tedy Pana chwalmy". Albo: "Naszą władzę nam wytyka, musim zgnieść Nazarejczyka..."

Pilarski chodzi w okularach i w koszuli z krawatem, ma spinki w manszetach podobnie jak inni saduceusze i faryzeusze, przeto gdy pada podstawowe pytanie: "Gdzie pójdziemy na modlitwy"? - odpowiedź: "do Getsemani, grotę znasz"? - której udziela Mater, wydaje się być, jakby tu rzec, odrobinę przyszłościowa, kiedy to zostaną nam krawaty i spinki, ale kościoły nasze udmuchnie kometa albo duża bomba.

Szczególnie wzruszał widzów arcykapłan, młodzieńczyk w stylu popmuzykantów, ale schludny wielce, też w bi koszuli, obcisłych spodniach, pod krawatem i ze spinkami. Reżyser po prostu daje pewnie nam do zrozumienia, że sobie pokpiwa zarówno z hrabiego Karola Huberta jak i jego tekstu oraz dystansuje się od opinii wydrukowanych w programie, które być może sam pierwej napisał. A brzmią one jak spiż i wyglądają jak tarcza, mówią bowiem, że Karola Huberta czczono przed wojną powszechnie, uważano za równego Krasińskiemu, za następcę Wyspiańskiego i dziedzica Mickiewicza. Musiał to być ciekawy okres w Polsce, kiedy sądy takie "powszechnie'" głoszono.

Młody pan Przybylski, wyobrażam sobie, kiedy zgłosił projekt dyrektorowi Zegalskiemu, otrzymał odpowiedź: rób pan, ale dam najwyżej piętnastu aktorów. Karol Hubert potrzebował trzydziestu pięciu i do tego jeszcze rzesze galilejskie, jerozolimskich siepaczy, uczniów i niewolnika? Jest jasne, że dyrektor nie mógł tych rzesz podarować młodemu reżyserowi, dlatego reżyser musiał tekst "opracować". Ponieważ zostało mu niewiele osób i wykrzykników, a powiedziano wyżej, iż z widowni w ogóle nie wiadomo o co chodzi, wstawiono w tekst programu zapewnienie, że inicjatorzy ekshumacji Karola Huberta "wertując niestrudzenie teksty dramatyczne rodzime i obce" trafili na Judasza (wykopalisko prawdziwe!) i dali się porwać "problematyce moralnej i filozoficznej tego utworu, przedstawionej z niekłamaną żarliwością i siłą wyrazu", ponadto podbił odkrywców "sławny nerw sceniczny" autora... Za co kochamy Rostworowskiego? Bo wieszczem był!

A tak serio, to ten spektakl przypomina happening znudzonych play-boyów, którzy się postanowili dosmucić przebierając część spośród siebie w gumiaki i kurtki z dermy, resztę za urzędników państwowych albo spikerów telewizyjnych w lecie, mówiąc tekst, który ich dobija. Jak to tam powiada Rachel?:

Bo teraz Juda mówi swoje.

To przerwa tylko. A po

przerwie

jeszcze groźniejszy krzyk

się zerwie

i będzie... będzie jeszcze

gorzej...

O Jeruzalem, niemożliwe!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji