Artykuły

Zniszczycie media, pożrą was szakale

Ratowanie mediów publicznych to dla PO wielki sprawdzian z wiarygodności i wyobraźni. Na razie Platforma, lekceważąc te media, wspiera Polskę jako pustynię rządzoną przez szakale. Ale niech wie: was też zjedzą - pisze Marek Beylin w Gazecie Wyborczej.

Od kiedy pamiętam, publiczną telewizją chcieli rządzić politycy, co na ogół wpędzało ją w chaos. Pierwszą i ostatnią próbę uniezależnienia TVP od zachcianek władzy podjął Andrzej Drawicz w 1989 r. Jednak jego zasada, że w publicznych mediach może pracować każdy, byleby zostawiał legitymację partyjną w portierni, szybko okazała się anachroniczna. Gdy media publiczne ustawowo poddano - powołując Krajową Radę Radiofonii i Telewizji - wpływom partii i prezydenta, coraz silniejszym atutem w telewizyjnej karierze stawały się życzliwość polityków i deklarowane poglądy. Swojego prezesa chcieli mieć prezydent Wałęsa, SLD, AWS i wreszcie PiS. No i pamiętamy ideologiczne jazdy prezesa Walendziaka oraz jego pampersów, usłużne partyjniactwo prezesa Kwiatkowskiego. Ale przecież widzieliśmy jedynie wierzchołek góry lodowej. Z różnych opowieści wiadomo, że liczni politycy, także lokalni, gdy tylko wchodzili w dygnitarskie skóry, czuli się w prawie, by żądać, co telewizja ma pokazywać, a co przemilczać. Dzieje TVP w wolnej Polsce to niemal 20 lat politycznych najazdów i antydemokratycznej pokusy władzy. Bo nawet te ugrupowania, które publicznie trzymały się standardów demokracji, używały swych wpływów w telewizji, jakby nie obowiązywały obyczaje czy reguły demokratycznego państwa.

TVP nie tylko demoralizowała polityków, stała się też źródłem ich wielkiego złudzenia. To rzadki przypadek, gdy realna instytucja przekształca się w fantazmat władzy: kto zdobędzie telewizję, ten porządzi długo i szczęśliwie. Tak myślały różne rządy i nieodmiennie kompromitowały się, walcząc o kontrolę nad mediami. I nawet mając telewizję, przegrywały wybory.

Nikogo nie nauczył nawet najbardziej dramatyczny epizod medialny, gdy w 1992 r. obalony premier Olszewski wezwał przez telewizję Polaków, by przyszli pod parlament bronić rządu. Nikt go nie posłuchał, bo ludzie nie mieli ochoty na takie awantury. Ale wtedy dobitnie okazało się, że sama obecność w telewizji niewiele znaczy. Owszem, propaganda może wzmocnić silnych, ale nie pomoże politykom słabym i niewiarygodnym. Najwyraźniej nie wiedzieli tego Farfał i Giertych, kiedy chcieli, by z pomocą TVP Libertas wjechał do Parlamentu Europejskiego.

Głupia wiara w TVP

Skąd ta nonsensowna wiara w moc telewizji? To dziedzictwo PRL-u, gdy komuniści niepodzielnie rządzili mediami. Pamiętamy, co się działo, gdy ten monopol zaczął pękać. Telewizyjna dyskusja Wałęsy z Miodowiczem, a potem występy "Solidarności" podczas Okrągłego Stołu ukazywały słabości władzy. Skoro tyle od TVP zależało i skoro w PRL-u przez lata w zwarciu opozycji z władzą wybijała się propagandowa rola telewizji, nic dziwnego, że i w wolnej Polsce wielu polityków widziało w telewizji instrument rządzenia zbyt niebezpieczny, by pozostawić go bez nadzoru.

To, że TVP tak silnie skojarzyła się z władzą, sprawiło, iż w świecie politycznym słabło myślenie o niej jako o prawdziwym medium publicznym. Powinności wobec polityki wygrały z powinnościami wobec obywateli.

Dziś media publiczne są w ruinie. Bezpośrednią odpowiedzialność za to ponosi PiS, który wraz z przystawkami nie tylko zawładnął nimi niepodzielnie, ale także umieścił tam takich swych kolesiów, przy których dawne gwiazdy kłamstwa i służalczości wydają się poczciwcami.

Czy trzeba przypominać wyczyny Czabańskiego i Targalskiego w Polskim Radiu? Butę i niekompetencję Wildsteina i Urbańskiego? Łobuzerkę w wydaniu Farfała? Wszyscy ci panowie, niezależnie od różnic inteligencji i wykształcenia, zachowywali się w mediach niczym na terytorium okupowanym. Mieli siłę, by wyrzucać z radia i telewizji niepokornych albo tylko nie "swoich". Ale nie starczyło im uczciwości i charakteru, by podległe sobie media traktować inaczej niż źródło władzy i politycznych korzyści. To był i jest najpaskudniejszy układ w mediach od obalenia komunizmu.

Owszem, teraz dawni koledzy z PiS-u z nowymi kolegami od Czarzastego wywalą Farfała. I ogłoszą sukces, że pozbyli się neonazisty, do niedawna współtowarzysza drogi. Jasne, miło, ale czy ktokolwiek wierzy, że panowie Siwek i Borysiuk są bardziej kompetentni i uczciwi niż Farfał? Że, co ważniejsze, są zainteresowani uzdrowieniem TVP?

Zabijaniu mediów publicznych Platforma przygląda się ze spokojem. Jakby mówiła: to nie nasze zoo. Jest w tym doza racjonalnej kalkulacji. PO pierwsza zrozumiała, że TVP władzy nie daje. Woli przyglądać się, jak konkurencja nurza się w karczemnych awanturach, i deklarować: mamy czyste ręce. Ale, trzeba to powiedzieć, taka kalkulacja to barbarzyństwo. Przekonanie, że media publiczne to tylko kwestia władzy, łączy premiera Tuska i jego otoczenie z PiS-em, SLD i różnymi środowiskami, które palą się do telewizji czy radia.

Antyinteligencka polityka

Nie wierzę w teorie spiskowe, jakich pełno wokół: że PO chce wykończyć media publiczne, bo weszła w układ z ITI, albo że dogodniej dla niej byłoby, gdyby Polacy byli głupsi, więc po co takie media. Nie wierzę nawet w pomysł, iż PO niechętna z zasady mecenatowi państwowemu w kulturze nie chce dotować w ogóle żadnych mediów, więc czeka, aż padną. Bo dziś nikt by się na taki skrajnie niepopularny plan nie poważył.

Obawiam się, że wytłumaczenie jest prostsze, choć niekoniecznie bardziej optymistyczne. O Platformie da się powiedzieć różne dobre rzeczy, ale jeśli porównać ją z niegdyś bratnią Unią Wolności, kilka różnic rzuca się w oczy. Przede wszystkim inne rozumienie demokracji.

Dla Tuska to działanie w granicach prawa oraz modernizacja gospodarki i społeczeństwa. To oddawanie władzy samorządom. Czyli: rządźcie się i bogaćcie. Takie były również przekonania UW, ale łączyły się z o wiele szerszym myśleniem. Dla takich polityków, jak Mazowiecki, Kuroń, Geremek, budowanie demokracji oznaczało także wielki projekt kulturalny i ideowy. Kształcić ludzi, zbliżać ich do świata, uczyć myślenia o złożonym świecie, łagodzić lęki - taka demokratyczna edukacja stanowiła część wyobrażeń politycznych UW. Stąd brało się przekonanie tych i innych polityków tej partii, że bez silnych mediów publicznych i instytucji kultury nasza demokracja będzie gorsza.

Ale UW zasilali ludzie idei, intelektualiści, twórcy, często złośliwie nazywani warszawskim salonem. Donald Tusk nieraz definiował się na kontrze wobec tego środowiska, budował przeciwieństwa: on - sprawny rzemieślnik polityki, oni - przemądrzali inteligenci. A gdy UW zeszła na margines, uznał, że takich ludzi nie potrzebuje (przypomnijmy sobie choćby kampanię z 2005 r.). Zresztą, twórcy nie pójdą z łomami pod siedzibę rządu, nie występują też jako grupa w sondażach. Z punktu widzenia dzisiejszej polityki są jedynie folklorystyczną zawadą.

Tusk wpisał się w ogólny trend rozchodzenia się świata kultury i idei ze światem polityki. Radykalnie antyinteligencki (wyłączywszy "swoich" inteligentów) był zawsze PiS, podobne nastroje w SLD pomogły Napieralskiemu wziąć władzę. Politykę uprawiają często nie najlepiej wykształceni zawodowcy, w dodatku na ogół odizolowani od kultury i debat ideowych.

Mam poczucie, że polska polityka jest wyczyszczona z ludzi, którzy rozumieliby niepolityczną rolę mediów publicznych. Minister Zdrojewski, który właśnie tworzy plan reformy tych mediów (patrz rozmowa na s. 11) i chce porozumieć się ze środowiskami twórczymi, to niemal samotny fighter. Nie ma zresztą gwarancji, że nawet jeśli zaproponuje sensowny ratunek dla mediów, to znajdzie posłuch w rządzie. Albo że premier nagle takiego planu nie wywróci, jak już to zrobił w sprawie finansowania mediów. W tej kwestii brak zaufania do władzy to przejaw realizmu, nie uprzedzeń.

Bo to, że Tusk nie widzi sensu rozmowy z tymi twórcami, którzy upominają się o media publiczne, nie jest, niestety, wybrykiem władzy. Jest jej normalnością. A to, że tych twórców spotykają ze strony działaczy PO połajanki i insynuacje, zamiast należnej im rozmowy, wynika m.in. z tego, że zanika w polityce różnica między walką a debatą. O istnieniu tej różnicy mogłyby przypominać dobre media publiczne, gdyby istniały.

Dobre media nie szkodzą

Przecież są potrzebne. Dziś każdy, kto pisze, jak te media powinny wyglądać, naraża się na śmieszność uprawiania pustego rytuału. Iluż polityków deklarowało dobrą wolę w tej sprawie, by następnie nic nie zrobić. Niech za przykład takiej hipokryzji posłuży cytat z dawnego tekstu Rafała Grupińskiego zamieszczony na internetowej stronie PO: "Czy nie przegapiamy oto wszyscy razem ( ) żałośnie komercjalizując media publiczne ( ) ogromnej szansy realnego przyspieszenia wzrostu cywilizacyjnego Polski? I czy nie marnujemy szansy być może najistotniejszej - szerokiego oddziaływania w sferze popularyzacji twórczych kulturowo i cywilizacyjnie postaw indywidualnych, propagowania z uporem zaiste godnym tej sprawy pozytywnych postaw ludzkich?". Deklaracje równie patetyczne, jak dziś połajanki ministra wobec twórców aroganckie.

A przecież przy dobrej woli i odwadze polityków to naprawdę jest proste. Są wzory i pomysły. Stabilne misyjne media publiczne są oczywistością w wielu europejskich demokracjach i tamtejszym politykom nie jest od tego gorzej.

W Polsce, żeby cokolwiek się udało, publiczne radio i telewizja musiałyby być słabsze. Nikt z polityków nie śmie tego powiedzieć, ale wszyscy wiedzą, że tak rozbudowanego potwora nie da się ani utrzymać, ani przekształcić. Wystarczyłby jeden ogólnopolski kanał telewizyjny i kilka tematycznych, jak TVP Kultura, która mogłaby w szkołach służyć za narzędzie edukacji. Radio też powinno ograniczyć się do dwóch czy trzech programów. "Jedynki" słucha wielu ludzi, w tym starszych, to dla nich ważny kontakt ze światem. Radiowa "Dwójka" to jedyny propagator polskiej i światowej muzyki oraz producent współczesnych dzieł muzycznych. Bez niej twórcy nie nagrywaliby swych kompozycji, a w Polsce i na świecie nikt by ich nie usłyszał.

Mniejsze media wymagałyby mniej pieniędzy i przede wszystkim łagodziłyby pokusę polityków, by je opanować. Nie rozstrzygnę tu, czy należy utrzymać abonament, czy stworzyć fundusz misyjny. Należałoby choćby sprawdzić, jaki system lepiej ochroni takie media przed korupcją, o której z kolei wolą nie pamiętać twórcy. Myślę też, że jeśli taki fundusz powstanie, to większość pieniędzy powinna iść do mediów publicznych. Misja to nie pojedyncze programy tonące w morzu komercji. To trwała konsekwentna działalność, której media komercyjne nigdy nie podejmą.

Ale najważniejsze jest to, by politycy dopuścili do siebie myśl, że to media publiczne finansują filmy, dokumenty, dzieła i festiwale muzyczne, dzięki którym Polskę uważa się na świecie za kraj atrakcyjny kulturalnie. A dziś kultura buduje prestiż kraju w większej mierze niż polityka czy armie. Co więcej, bez takich mediów Polsce grozi cywilizacyjne rozwarstwienie: nieliczni będą wiedzieć wiele, a większość pozbawiona dostępu do nowych zjawisk w świecie, do debat stanie się bardziej podatna na lęki i fobie.

Ratowanie mediów publicznych to dla PO wielki sprawdzian z wiarygodności i wyobraźni. Na razie Platforma, lekceważąc te media, wspiera Polskę jako pustynię rządzoną przez szakale. Ale niech wie: was też zjedzą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji