Pieszo bez Mrożka
Spektakl wygląda jak dziecko twórcy, który się boi, co o nim powiedzą, jak on powie o jedno słowo za wiele - o "Pieszo" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.
Na "Pieszo" Anny Augustynowicz gdańska publiczność czekała długo i z zaciekawieniem. Nieczęsta obecność znaczących reżyserskich nazwisk w Trójmieście musi nieść za sobą dużo emocji. Może to nauczka na przyszłość, by umieć poskromić swoje oczekiwania - znów za wysokie.
Zaczyna się tajemniczo. Ciemna obrotowa scena, na której leży kamień-pocisk zatacza koło. Krąg zatoczy też historia. Jej uosobieniem zdaje się być Chochoł. Biała, wypudrowana twarz czyni z niego postać z przeszłości. Powraca jak mara, złudzenia, klisza pamięci wywiedziona prosto z bronowickiej chaty. Nie wprawi gości w marazm, bo ze skrzypiec "został mu się jeno
Jest kilka chwil po zakończeniu wojennej zawieruchy. Trzeba zacząć życie od nowa. Powrócić. Albo po prostu iść. Tyle wiedzą bohaterowie "Pieszo". Tylko tyle albo aż tyle. Każdy z nich przedstawia swoją, niezbyt unikalną historię. Baba (Monika Chomicka) ciągnie za sobą czerwony wózek z bimbrem i córkę przy nadziei (Dorota Androsz) bez ojca, bo na wojnie dziecko ojców może mieć wielu. Ojciec (Grzegorz Gzyl), wlecze za sobą Syna (Piotr Domalewski), chcąc ostatkiem rodzicielskiej mocy przekonać go, że świat teraz będzie lepszy, a życie łatwiejsze. Trochę pogubiony nauczyciel (Grzegorz Falkowski) bez emocji sili się na jakieś inteligentne dywagacje z arystokratą Superiuszem (Mirosław Baka), którego rozpiera duch pseudofilozoficznych mądrości. Jego partnerka (Dorota Kolak) dostojnie stoi gdzieś obok, demonstrując swoją wyższość. Co jakiś czas na scenę wbiegną jeszcze żołnierze - porucznik Zieliński (Hubert Zduniak) i Drab (Krystian Wieczorek), którym kres wojny zabrał zadowalającą ich szansę wykonywania okrutnych powinności. Ich wycinkowe historie życia w aktorskich wykonaniach nawet są intrygujące. Nie ma w nich po prawdzie dynamizmu i werwy, ale jako jednostkowe kreacje skupiają uwagę. Wśród nich najbardziej widoczny jest Piotr Domalewski - zagubione, ale pełne nadziei dziecko, które swoje emocje pokazuje każdym gestem, spojrzeniem i słowem. Ale wszyscy razem wplątani w niespieszny porządek tego świata, wycięci jakby z kart Becketta, zaczynają sami popadać w marazm. Ich czekanie staje się nijakie. Kreślone grubym karykaturalnym piórem Mrożka postaci, stają się odarte z wszelkich znamion absurdu, groteski, nawet humoru. Zaczynają być wzniosłe, dostojne, poważne. Tonacja serio wyraźnie im szkodzi, zupełnie redukując szanse interpretacji. Patetyzm obecny jest zresztą w każdym elemencie sztuki. Czarna ascetyczna scena, czarno-białe uniformy aktorów, gwałtowne odgłosy wybuchów, śpiew-skomlenie Syna. W konsekwencji oglądamy poważną sztukę o ważnych sprawach z przeszłości. Tylko czy naprawdę chodzi o historyczną broszurkę?
"Pieszo" Anny Augustynowicz jest nieśmiałe. Wygląda jak dziecko twórcy, który się boi, co o nim powiedzą, jak on powie o jedno słowo za wiele. Asekuracyjnie więc Augustynowicz nie tyle nie mówi nic nadto, ile mówi jeszcze mniej niż zapisał Mrożek na kartach swojego dramatu.