Artykuły

Piekło jest w umyśle

"7 słów o ziemi" w reż. Pauliny Wycichowskiej w Teatrze Logos w Łodzi. Pisze Łukasz Kaczyński w Polsce Dzienniku Łódzkim.

"7 słów o ziemi", premiera łódzkiego Teatru Logos, obiecująco rozpoczyna nowy sezon teatralny. Historia inspirowana jest Księgą Rodzaju, lecz klucza do jej interpretacji dostarcza także alegoryczna opowieść C.S. Lewisa "Podział ostateczny", obficie cytowana w programie spektaklu.

Wykorzystanie konwencji teatru tańca (reżyserią i scenariuszem zajęła się Paulina Wycichowska, córka choreografki i dyrektorki Polskiego Teatru Tańca) zaowocowało spektaklem-traktatem eschatologicznym, w którym zdarzenia toczą się równolegle na kilku płaszczyznach. Postaci płynnie przemieszczają się między odgrywanym raz w pierwszym, raz w drugim planie światem realnym (ujętym scenicznym skrótem), Leśmianowsko przedśmiertnym obszarem pełnym dusz zagubionych i umęczonych, a projekcją stanów umysłu głównej bohaterki.

Ziemska rzeczywistość - przekonują twórcy - kusi bogatą garderobą póz i schematycznie odtwarzanych gestów, które choć pozornie bardzo praktyczne, czynią egzystencję mechaniczną. Pełniejsze jej doświadczanie można osiągnąć tylko włączając się w korowód śmierci i odradzającego się życia - przechodząc przez wszystkie właściwe dla niego role (kochanka, małżonka, ojca), wolne od hedonistycznego rozpasania.

"Piekło jest stanem umysłu" to jedyne słowa, jakie wypowiadane są w przedstawieniu. Z trudem zrodzone z bełkotu i szeptu pozbawionego sensu, w scenie daremnej próby przejęcia kontroli nad umysłem. Bo czy możliwe jest bytowanie uwolnione spod jego panowania? Czy człowiek zdąży zrezygnować z tej prowizorycznej szalupy ratunkowej, nim stanie się ona klatką? Czy zanurzy się w wodzie prawdziwego poznania, nie mogąc uzyskać namacalnej pewności, że nie utonie? Nie jest łatwo uciec spod jarzma stale namnażanej wiedzy, nad którą już dawno nikt nie ma kontroli (świetna ekspresjonistyczna scena zbiorowej nadprodukcji tekstów przy wtórze maszyn do pisania).

Czas odmierzają stopniowo przesuwane ku widowni kotary. Utworzona z nich z przodu sceny półprzezroczysta ściana czyni widza częścią rzeczywistości scenicznej w chwili, gdy życie głównej bohaterki dobiega końca. Trochę jak w filmowym happyendzie widzimy ją gotową przekroczyć bramy nieba. Naiwne? Możliwe. Konwencjonalność zarzucić można by też iluminacji, ku której drogę starają się odnaleźć postaci spektaklu, ukazanej jako dominujące nad wszystkim pulsujące światło. Tyle że wszystko wpisuje się w spójną wizję sceniczną. Temu barwnemu choć momentami choreograficznie przytłaczającemu przedstawieniu lekkości przydaje niezwykła, polifoniczna, etniczno-psychodeliczna muzyka Jacka Wierzchowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji