Artykuły

"Lailonia" dla dużych dzieci w Kanie

"Lailinia" w reż. Mateusza Przyłęckiego w Teatrze Kana w Szczecinie. Pisze Ewa Podgajna w Gazecie Wyborczej - Szczecin.

Inscenizacja bajek prof. Leszka Kołakowskiego pomyślana została jako zabawa teatralna. Im więcej w niej inteligentnego humoru i autoironii, tym na scenie mniej banalnie prostego teatru.

Po pracy nad niedokończonym przez Zygmunta Duczyńskiego "Geistem" aktorzy Kany wreszcie podjęli się przygotowania premiery z nowym reżyserem. Do współpracy zaprosili Mateusza Przyłęckiego, który zadebiutował niedawno w Szczecinie, zgrabnie i z humorem reżyserując "Życie / instrukcja obsługi" w Teatrze Współczesnym. Tam - na podstawie fragmentów autentycznych instrukcji obsługi, przepisów, regulaminów i poradników - próbował przyjrzeć się kondycji człowieka w świecie. Teraz w tym celu wziął na warsztat wybór z "13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych" zmarłego w lipcu prof. Leszka Kołakowskiego, jednego z najwybitniejszych polskich filozofów.

Nie wiadomo, gdzie leży Lailonia. To tylko pretekst, by z nieskrępowaną wyobraźnią, poczuciem humoru i szyderczo maskowanym pytaniem zastanowić się nad tym, kim jesteśmy i dokąd idziemy. Kiedy chowamy swoją twarz w drogich kuferkach, żeby się nie zniszczyła. Kiedy udajemy starszych panów, żeby móc dostać dobrze płatną posadę wyjmowacza kwiatów z wazonu w wielkim hotelu. Kiedy próbujemy chodzić w spodniach trzydziestometrowej długości, żeby zostać sławnym.

Inscenizacja "Lailonii" pomyślana została jako zabawa teatrem w teatr, która dzieje się na naszych oczach. Na pustej scenie postaci w czarnych kostiumach: miną, gestem, za pomocą elementów garderoby i prostych rekwizytów tworzą inscenizacje kolejnych opowieści.

Jest w tym trochę powrotu do zabawy z dzieciństwa w teatr na podwórku, jest trochę kabaretu. Im więcej w ich interpretacji inteligentnego dowcipu i autoironii (np. kiedy Waldemar Nicek w roli pięknego młodzieńca chowa twarz, żeby się mu nie zniszczyła, do kuferka z napisem "Oriflame", albo Dariusz Mikuła, dyrektor Kany, w roli boga Majora), a w aktorach świeżości i spontaniczności, tym na scenie mniej banalnie prostego teatru. Finalizująca spektakl baśń o wojnie w Lailonii, gdzie ubrani w krasnoludkowo-rewolucyjne czapki duzi Lailończycy walczą z małymi na proce i łopatki, to dowcipna perełka. Kana gra "Lailonię" prawdziwie zespołowo. Przez cały spektakl aktorzy nie pozwalają nam też zapomnieć, że jesteśmy w teatrze. Czasami dochodzą nas ich zakulisowe komentarze do roli. Ogłaszają przerwę, podczas której kłócą się i kpią z siebie z imienia. "Lailonia" to też kosmos Kany.

A widz przez cały spektakl nabiera przekonania, że choć ułomny człowiek/aktor tworzy ułomny świat, to jednak jest to cudowny świat, w którym warto być. W finale rozbrzmiewa nam wiec słodko Armstrongowskie "What a Wonderful World", a aktorzy siadają, gotowi grać od nowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji