Artykuły

To widzą nawet ślepi

,,Alpejskie zorze" w reż. Aleksandra Berlina w Teatrze Polskim w Szczecinie obejrzała Ewa Podgajna.

Trudno znaleźć prawdę na świecie, ale też trudno ją znaleźć w takim teatrze

Na scenie oglądamy trójkę, a właściwie dwójkę bohaterów. On (Jacek Polaczek), 70-letni ślepiec, mieszka z dala od ludzi gdzieś wysoko w Alpach. Jedynym jego łącznikiem ze światem jest Chłopiec (Mateusz Kostrzyński), który wypowiadając stałą formułkę, stwarza mu złudzenia, że świat zaludniają szczęśliwi ludzie. Ociemniały pisze list do związku niewidomych, żeby w ramach rekompensaty za regularne opłacanie składek przysłali mu do jego alpejskiej idylli kobietę.

No i pewnego dnia w jego świat wkracza ona - Jasmine (nierówna kreacja Lidii Jeziorskiej). Najpierw udaje przed nim dziwkę, żeby wydać się mu bardziej interesującą. Kiedy on jej się oświadcza, przywdziewa szary strój i przyznaje, że naprawdę jest sekretarką w związku niewidomych, a przyjechała, przeczytawszy jego list. Potem okazuje się, że Jasmine przede wszystkim czuje się aktorką, która całe życie marzy o roli szekspirowskiej Julii. On wyznaje jej, że nie był dziennikarzem, jak się wcześniej przedstawiał, a życie upływa mu na imitowaniu głosów ptaków przed turystami. Pogodzi ich dialog kochanków, nie oryginalny, tylko wykuty na pamięć z "Romea i Julii" Szekspira.

Jedna z najgłośniejszych sztuk austriackiego dramaturga Petera Turriniego (autor przyjechał do Szczecina na premierę) to rzecz o udawaniu, nakładaniu masek dla potrzeb dialogu z drugim człowiekiem i pozornej prawdzie o świecie, który tak naprawdę opiera się na fałszu.

Trudno znaleźć prawdę w świecie - mówi Turrini, ale też trudno w to stwierdzenie uwierzyć, oglądając inscenizację Aleksandra Berlina. Diagnoza autora sztuki dotycząca świata ginie w tym przedstawieniu w przydługich i nudnych tyradach, jakimi naszprycowany jest dramat. W sztucznej kreacji Mateusza Kostrzyńskiego, który - o ironio - gra jedynego w tym świecie szczerego Chłopca. Samo wzruszenie nad samotnością bohaterów też jakoś nie przychodzi. Kolejna dobra rola nowej lokomotywy teatru - Jacka Polaczka, to za mało, żeby nie nazwać spektaklu słabym.

Przedstawienie bardzo podobało mi się z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na aktorów, znakomite kreacje stworzyła para głównych bohaterów. Po drugie jest to skromna w środkach inscenizacja, która pozwala materii dramatu wysunąć się na pierwszy plan

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji