Nie tylko o scenografii
Szanowni Państwo!
Poproszono mnie o uwagi do kondycji scenografii w Polsce. W wypowiedzi wolałbym pominąć problemy ekonomiczne teatrów. Dziś trudno jest określić, do jakiej granicy ubóstwa można jeszcze realizować przedstawienia, a kiedy już nie. Szczęśliwie nieodległe są jeszcze odkrycia Teatru Ubogiego i Teatru Biednego, a na scenach dominuje "amor vacui", umiłowanie pustej przestrzeni sprzyjające inscenizacjom. Trudnej sytuacji towarzyszą braki w oświeceniu scen, zszargane kulisy i braki horyzontów. Od tych kłopotów za bardziej zastanawiającą należy uznać kondycję twórczą scenografii. Przeglądając katalogi, jak też niedawny scenograficzny numer "Theatre en Pologne", można zauważyć, że scenografów aktywnie twórczych działa obecnie w Polsce około trzydziestu. Jest wśród nich grono nestorów i profesorów prezentujących mistrzostwo coraz bardziej klasyczne i nie zawsze już współbrzmiące ze współczesnym teatrem na świecie. Jest grupa reżyserów-scenografów, na ogół wybitnych, ale rozwijających się "wsobnie", w świecie swych trwałych fascynacji. Jest też kilkoro interesujących scenografów wywodzących się z teatru lalek i nadal pozostających w jego zaklętym kręgu. Opisani tworzą zjawiska hermetyczne, nie stymulujące rozwoju scenografii. Profesorzy uczelni artystycznych częściej kształtują swych młodych epigonów niż otwierają im perspektywę ich własnej, nowej drogi. Najbardziej twórczą formacją jest obecnie kilkunastoosobowa grupa scenografów średniego pokolenia, którzy potrafią zaskakiwać połączeniem perfekcji i świeżości wypowiedzi, lecz których głos z roku na rok staje się słabszy. Twórcy ci, mający silne osobowości, na granicy egocentryzmu artystycznego, także nie wydają się zainteresowani tworzeniem nowej atmosfery, otwartej dla młodszych pokoleń. W tej nieco zamkniętej i jakby "schyłkowej" sytuacji wejście na scenę młodych, utalentowanych scenografów byłoby odświeżające i wręcz zbawienne. Lecz nie nadejdą oni głównymi drzwiami, ani też od strony Akademii. Pojawią się raczej "z offu", z kręgu tzw. teatrów alternatywnych. Tam bowiem istnieje jedyne obecnie żywe źródło sztuki teatru, rodzącej się z umiłowania i pasji, a nie kalkulacji zawodowych. Powyższe, zapewne subiektywne i nieco wyostrzone spostrzeżenia rzecz jasna nie dotyczą jedynie scenografii. Jeszcze krytyczniej można określić artystyczno-duchowy stan Reżyserii i niewiele lepiej stan Aktorstwa w Polsce - co pozostawiam ocenie bezpośrednio zainteresowanych. Jednak mówiąc o kondycji teatrów państwowych i miejskich, należałoby rozważyć, czy przed postulowaną reformą organizacyjną nie jest wcześniej konieczna wewnętrzno-duchowa odnowa samych twórców. Artystów, którzy coraz częściej wydają się zainteresowani jedynie gażą i niezwłocznymi oklaskami, ludzi jak gdyby mato świadomych sensu sztuki teatru i znaczenia kultury w nowej rzeczywistości. Stąd nie tyle kondycja teatru, ile kondycja samych artystów winna być przedmiotem uwagi naszych stowarzyszeń, jeśli te pragną nazywać się Stowarzyszeniami Twórczymi. Zabezpieczenie tantiem, porad prawnych i ekonomicznych czy domów dla emerytów to działalność nader ważna, ale niewystarczająca, nie do końca satysfakcjonująca uczestników i być może stąd malejące zainteresowanie przynależnością do nich. Utrata wzajemnego kontaktu jest podobna do utraty kontaktu pomiędzy sceną a widownią, gdzie przyczyny są głębsze niźli kwestie budżetu lub "organizowania widza". Sztuka sceniczna nie jest tym towarem, który można sprzedawać na równi z reklamowanymi przez znanych artystów proszkami do prania. Bo jeśli nim jest, należałoby poprzestać na graniu farsy. Jeśli jednak jest czymś znacznie ważniejszym od konsumpcji, najpierw należałoby znaleźć prawdziwą odpowiedź na pytanie: kim jesteśmy my, którzy ją tworzymy? A przynajmniej to pytanie zadać.