Artykuły

Żona czy nie żona?

"Orfeusz i Eurydyka" w reż. Włodzimierza Nurkowskiego w Operze Krakowskiej. Recenzja Joanny Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Inscenizacja toporna i niezdecydowana, muzyka grana i śpiewana z wysiłkiem. Ani to przyjemność dla oka, ani dla ucha

Zaczyna się nawet interesująco. Scenografia - dwa zbiegające się perspektywicznie rzędy kolumn, pośrodku schody - dyskretnie przywołuje dawny teatr. W centrum sceny prosty nagrobek i harfa. Nad grobem stoi Orfeusz w czarnym długim płaszczu. Uwertura jest tłem pantomimicznej, rozgrywanej w sennym, zwolnionym tempie sceny wesela. Wesele jest współczesne - panna młoda w welonie i białej sukni, pan młody w białym garniturze, składający życzenia goście za to w czerni. Panna młoda to zapewne Eurydyka, a scena to wspomnienie zrozpaczonego Orfeusza. Tylko dlaczego pan młody taki niepodobny do Alicji Węgorzewskiej-Whiskerd, śpiewającej partie Orfeusza? Czy Orfeusz to mąż, czy nie mąż?

Zabawa w straszenie

Dalszy ciąg pantomimy rozgrywa się nad grobem. Ci sami goście weselni (czyli chór) stają się żałobnikami, bolejącymi wraz z Orfeuszem nad śmiercią Eurydyki. Scena jest realistyczna, pełna rodzajowych szczegółów - ktoś klęka, ktoś poklepuje Orfeusza po ramieniu, ktoś osuwa się boleśnie. Ten drobiazgowy realizm nieszczególnie pasuje do opery Glucka, ale jeszcze mniej pasuje do niej niezbyt zdecydowane wymieszanie konwencji, z jakim mamy do czynienia w całym spektaklu.

Opuszczamy bowiem współczesność, gdy na scenie pojawia się Amor (Katarzyna Oleś-Blacha). Pozłocona twarz co prawda sugeruje, że to postać nierealna, ale Amor zdecydowanie jest kobietą, zalotną i energiczną, w czerwonej sukni i bardzo długim, czerwonym szalu, którym omotuje Orfeusza, oznajmiając, że bogowie pozwalają mu zejść do Hadesu po żonę. W Hadesie panuje już inna rzeczywistość. Niby słusznie - przecież to zaświaty. Ale czemu balet Furii, przy-odzianych w fantazyjne, niby-barokowe kostiumy, jest tak chaotyczny i nieciekawy? Scena jest wyraźnie za ciasna, tancerze tłoczą się na niej, nieprzekonująco usiłując stworzyć groźny nastrój. Ukryty między kolumnami chór potrząsa rozczapierzonymi dłońmi. Scena miała zapewne nawiązywać do teatru epoki Glucka, ale zamiast twórczej gry z konwencją mamy do czynienia z niezamierzenie śmieszną dziecięcą zabawą w straszenie.

Od pomysłu do pomysłu, od sceny do sceny

Przestraszyć się nie można, raczej zasmucić, że się nie udało. Nie udało się ani stworzenie różnych teatralnych światów, ani ich pożenienie. Maty realizm i udawany barok przeplatają się już do końca, podrasowane psychologią. Dramatyczna rozmowa Orfeusza i Eurydyki (Eurydyka sądzi, że Orfeusz już jej nie kocha, bo nie chce na nią spojrzeć) wygląda jak pospolita małżeńska kłótnia - Eurydyka (Joanna Tylkowska) dziarsko maszeruje po scenie, wymachując rękami, Orfeusz odsuwa się od niej. Cienie zmarłych w Elizjum (czyli chór) spacerują po scenie w workowatych szatach i welonach, gnąc się i sennie obejmując, Eurydyka w ślubnej sukni pojawia się wraz z gromadą identycznie ubranych tancerek.

A na końcu okazuje się, że cała historia z odzyskaniem Eurydyki i szczęśliwym finałem była tylko snem Orfeusza. Spektakl kończy się bowiem tak, jak się rozpoczął. Na pierwszym planie Orfeusz - w głębi wesele, gdzie panną młodą jest Eurydyka, ale panem młodym nie jest Orfeusz (brak podobieństwa to chyba jednak zwykłe niedopatrzenie). Może byłaby to ciekawa interpretacja, gdyby nie wyskoczyła nieoczekiwanie jak diabeł z pudełka. Gdyby spektakl nie był tak chaotyczny. nie miotał się od pomysłu do pomysłu, od sceny do sceny, od konwencji do konwencji. A gdyby muzycznie był ciekawy, można by przymknąć oko na inscenizację. Ale ciężko grająca orkiestra wyraźnie mijała się ze śpiewakami, Alfcja Węgorzewska-Whiskerd, najciekawsza aktorsko (skupiona i dramatyczna), była w złej formie, podobnie chór, a Joanna Tylkowska i Katarzyna Oleś-Blacha koncentrowały się na wokalnych popisach.

Szkoda. Tylko dlaczego po raz kolejny w Operze Krakowskiej oglądamy premierę nieudaną, niezdecydowaną, kokietującą mniemaną nowoczesnością, przygotowaną jakby z obowiązku, a nie z potrzeby? Obowiązku wobec kogo? Wielbiciele opery mają do wyboru kilka świetnych nagrań (Renę Jacobsa czy Marca Minkowskiego) i zarejestrowanych przedstawień (np. genialne Roberta Wilsona), którym krakowskie przedstawienie w żaden sposób nie dorównuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji