Artykuły

Nowa inscenizacja "Mistrza i Małgorzaty"

Powieść Bułhakowa fascynuje każdego, kto po nią sięgnie. Przypomnijmy, że rzecz dzieje się w latach 20.-30. w Moskwie, do której przybywa ekipa diabelska, by uczynić wiele... dobrego - demaskując zakłamanie i korupcję. Wydarzenia współczesne przeplatają się z fragmentami powieści, napisanej przez Mistrza, o Jeszui (Chrystusie) i Piłacie. Mistrz i Małgorzata to dzieło życia pisarza. Nic też dziwnego, że .tę niezwykle "teatralną" powieść próbuje się adaptować dla sceny.

Zanim zajmiemy się się bliżej najnowszą inscenizacją tego utworu w Teatrze Dramatycznym im. Szaniawskiego w Wałbrzychu, przypomnijmy te wcześniejsze. Danuta Michałowska w Starej Prochowni prezentowała monodram "Czarna magia oraz jak ją zdemaskowano" z wybranych fragmentów utworu (1971). Piotr Paradowski na Małej Scenie katowickiego katowickiego T. im. Wyspiańskiego (1973) wystawił "Czarną magię". Odrzucając tytułowych bohaterów Mistrza i Małgorzatę skupił się na wątku Jeszui i Piłata, i dalszym jego ciągu w czasach współczesnych - dziejach poety Iwana Bezdomnego. Ciekawym pomysłem było na pewno uczynienie z Jeszui Ha-Nocri i Iwana jednej postaci.

Nieco zmieniona wersja tego przedstawienia pt. "Czy Pan widział Poncjusza Piłata?" miała miejsce w 1974 r. na scenie Kameralnej T. Polskiego we Wrocławiu. Później widzieliśmy film Andrzeja Wajdy "Piłat i inni" (1974), ograniczający się do wątku biblijnego. I wreszcie po raz pierwszy w Polsce oglądaliśmy na scenie (a raczej w namiocie) wszystkie wątki powieści w inscenizacji Krzysztofa Jasińskiego - to "Pacjenci" Teatru STU z Krakowa. Scenariusz zdumiewał logiką skrótów, cięć i wprowadzaniem dodatkowych fragmentów spoza tekstu (bo też opracowany metodą collage'u). Ujęte w nim były wszystkie wątki, połączone w jedną całość bez zmian dekoracji czy kostiumów. Jedynie wiek (syntezator) i światło rozszerzały lub zawężały przestrzeń i przenosiły nas w czasie. Byliśmy w cyrku (namiot), a więc diabły - tzn. ekipa Wolanda - miały ogromne możliwości wykazania się sprawnością na siatkach, masztach i trapezach. Najciekawszym pomysłem wydaje mi się połączenie postaci Piłata-Wolanda - prof. Strawińskiego; Jeszui - Mistrza i Mateusza Lewity - Iwana Bezdomnego. Myślę, że trudno byłoby lepiej uzasadnić obecność owych osób sprzed prawie dwóch tysięcy lat w dzisiejszej rzeczywistości.

Co nowego wnosi spektakl Andrzeja Marii Marczewskiego w teatrze wałbrzyskim?

To ponad pięciogodzinne przedstawienie składa się z dwóch części - "Mistrza" - bo właśnie on jest autorem powieści o Piłacie, którą rozpoczyna się scena pierwsza - i "Małgorzaty", bo dzięki niej rozumiemy działalność Wolanda i jego diabelskiej grupy. Tytuł przedstawienia najlepiej chyba oddaje zamysł adaptacyjny, jest ono bowiem wiernym odbiciem powieści. Brakuje jedynie Teatru Varietes, ale w zamian czeka nas niespodzianka - sen Nikanora Iwanowicza Bosego o teatrze, w którym publiczność zmuszana jest do "przypominania" sobie, gdzie przechowuje biżuterię i walutę (fragment drukowany niegdyś w Polityce). Nie znaczy to jednak, że reżyser-adaptator tylko powiela Bułhakowa.

Zatrzymajmy się na chwilę nad teatralnymi pomysłami. Przedstawienie utrzymane jest w konwencji "realistycznej". Stosuje się tu tego rodzaju umowność, że zupełnie o niej zapominajmy - np. aktorka grająca Bechemota - w stroju kota, z wąsami i ogonem, w naszych wyobrażeniach rzeczywiście funkcjonuje jako kot.

Ten realizm zaczyna nabierać szerszych wymiarów w scenach z powieści Mistrza, powracający wielokrotnie krzyż (z aktorem, Jeszuą - Andrzejem Bernerem w scenach ukrzyżowania, przebicia boku, kiedy Mateusz (Jan Kluska) umyka z ciałem, i w dręczącym wspomnieniu Piłata (Jerzy Bielecki) staje się symbolem nie tylko kaźni Jeszui, ale i wszystkich cierpień pozostałych bohaterów. Nabiera kształtu symbolu zrozumiałego i w czasach współczesnych (bo przecież i Mistrz, i jego powieść zostali odrzuceni przez społeczeństwo).

Nie możemy tu pięknej, niezwykłej Tadeusza Woźniaka (czy będzie nagrana?), która z tej maleńkiej sali czyni ogromną przestrzeń, nadaje akcji ponadczasowy wymiar. Właśnie! Ta niewielka scena rozszerzona została pomostem wsuniętym w widownie, i drugim, na poziomie balkonu, połączonym z nią. Chwilami "gra" również przestrzeń widowni (sen Nikanora), a nawet osiągnięty jest Wolandowy "piąty wymiar", gdy bohaterowie trafiają na bal u Szatana. Wykorzystuje się tez liny, rodzaj flugów do podnoszenia aktorów, a także podscenie - jednym słowem chyba i wszystkie możliwości teatru, by zaciekawić szybką, zmienną akcją.

Szczególnie ruchliwa i bystra jest grupa diabelska Wolanda. Sprawni, dobrze ucharakteryzowani aktorzy biegają, straszą "biednych" gości mieszkania przy ul. Sadowej. Korowiow, z miną niewinnego dziecka w swoich kraciastych spodniach, doskonale pełniący funkcję Wolandowego tłumacza (Wojciech Kalwat), świetny strzelec Asasello z zębem wampira (Kazimierz Tałaj), kot Behemot (Iwona Żeleźnicka) i ekscentryczna, niepokojąca mężczyzn Helia (Krystyna Wójcik) tworzą grupę niezwykle zgraną, szybko działającą, zaskakującą pomysłami, ale - i tak być powinno - skontrastowaną ze spokojnym i dostojnym Wolandem (Jerzy Mazur) w czarnym fraku, cylindrze i z podniesioną brwią.

Myślę, że brawurową grę owej grupy zawdzięczamy w dużej mierze Jerzemu Stępniakowi odpowiedzialnemu za ruch sceniczny. Natomiast kunszt scenografa Józefa Napiórkowskiego najlepiej chyba widoczny jest we wspomnianej już scenie balu, na którym Małgorzata pełni rolę gospodyni - królowej, w nadziei, że dowie się czegoś o zaginionym Mistrzu. Ciemnawa, tajemnicza sceneria sali balowej wprawdzie tradycyjnie poszerzona została zwiększającym tłum lustrzanym odbiciem, ale lustra te wkomponowane są w całość oświetloną nikłymi blaskami. I zdumiewający są balowi goście w kostiumach historycznych, zmurszałych, przyblakłych, o twarzach trupio bladych z sinymi oczodołami (nic dziwnego, wszak przybyli są dawno już nieżyjącymi zbrodniarzami).

Zatrzymajmy się też nad bohaterami tytułowymi: Mistrzem, którego powieść była odrzucona przez krytyków, i Małgorzatą, która utraciła swego ukochanego. Mistrz Jerzego Borka i Małgorzata Mirosławy Krajewskiej, aktorki Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy, to ludzie już stateczni, których uczucie jest bardziej dojrzałe od przelotnych młodzieńczych miłostek. Ta interpretacja (zgodna przecież z powieścią) zaskoczyła mnie, bo zawsze chcemy w kochankach widzieć szaleństwo młodości. O Mistrzu trudno wiele powiedzieć. Aktor chyba próbował "wczuć się" w rolę, skoro żegnając świat, swoją powieść, dobroczyńcę Wolanda - płakał już nie teatralnymi, a autentycznymi, ludzkimi łzami. Małgorzata - to tutaj niemal dojrzała kobieta, którą, wręcz i dosłownie - bo fruwa na flugach - uskrzydla miłość. Dla swojego Mistrza jednoczy się jako wiedźma z diabłami zachowując mimo kontaktów z nimi całą swoją dobroć, a nawet miłosierdzie. Krajewska potrafi być "inna" jako wiedźma (ekspresyjna, zaborcza), i jako Małgorzata (liryczna, czuła), tworząc dzięki temu ciekawą postać.

Zastanówmy się na koniec czy jasne jest dla widzów, często przecież po raz pierwszy stykających się z Bułhakowem, współistnienie tematów tak pozornie od siebie odległych - i światów dobra i zła, które zwykle uważamy za sobie przeciwstawne. Myślę, że mocno podkreślona rozmowa Wolanda z Mateuszem (wysłannikiem Jeszui) wyjaśnia wszystko. Słowa Wolanda, które za chwilę zacytuję za Bułhakowem, uważa się za wykładnik filozofii zawartej w powieści: "na co by się zdało twoje dobro, gdyby nie istniało zło i jak by wyglądała ziemia, gdyby z niej zniknęły cienie?"

Reżyser idzie dalej. Jego Woland jest wręcz naśladowcą dobra, wyobrażonego w postaci Jeszui, nazywającego wszystkich ,.dobrymi ludźmi", za którym, podobnie jak Piłat i Mateusz, tęskni - bo tak samo jak Piłat wyrzuca Mateuszowi brak zrozumienia dla nauki Ha-Nocri.

Pamiętajmy, że Bułhakowowski Woland i Wielki Inkwizytor z Braci Karamazow Dostojewskiego - bo ta postać przy konstrukcji bohatera Mistrza i Małgorzaty była Bułhakowowi najbliższa - stworzeni są trochę na wzór Faustowskiego Mefista. Nie dziwmy się więc, skąd tyle dobra spotyka bohaterów ze strony szatana. Wszak Bułhakow - dając w motcie słowa Mefista z Fausta" Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro" - scharakteryzował naturę Wolanda i jego diabelskich towarzyszy.

W przedstawieniu wałbrzyskim naśladujący dobro Woland występuje na balu w czarnym ornacie i odprawia swoje szatańskie nabożeństwo z kielichem z trupiej czaszki. To już pomysł własny reżysera, inspirowany powieścią, w której tyle dobra rzeczywistego uczyniły szatany: ukazały ludziom ich prawdziwe, nie najpiękniejsze oblicza, uszczęśliwiły Mistrza i Małgorzatę, dając im wieczny spokój za... prawdo, którą głosili - Mistrz, w swojej powieści, Małgorzata poprzez siłę swojego uczucia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji