Artykuły

Teatr - składak

Nie od dziś teatr dramatyczny ucieka od dramaturgii. Po części jest to wynikiem poszukiwania atrakcyjnych dopływów repertuarowych, po części jednak jest to praktyka żywiołowa, być może nawet - moda.

Składanki mają piękną tradycję teatralną na polskiej scenie, by odwołać się choćby do spektakli z tzw. teki Leona Schillera, a z osiągnięć bliższych współczesności przywołać przykład rekonstrukcji staropolskich Kazimierza Dejmka. Z drugiej strony można. przywołać przykłady składanek chybionych od urodzenia, adaptacji martwych lub co najwyżej szkolno-ilustracyjnych. Trudno byłoby zatem o wniosek, że "teatr - składak" jest receptą na posuchę repertuarową i wystarczy podążać tą przetartą koleiną, aby zapewnić sobie sukces.

Czy kruszyć kopię?

Publiczność reaguje kapryśnie, niekiedy gnana modą chętnie korzysta z atrakcyjnej składanki (tak jest choćby z wieloma już wersjami spektakli, układanych z twórczości Stachury), niekiedy składankę lekceważy. Jest więc rozmaicie ze społeczną akceptacją wyścigów montażowo-adaptacyinych poszczególnych scen.

Nie byłoby więc powodu do kruszenia kopii w sprawie, którą i tak weryfikuje praktyka teatralna, gdyby nie fakt, że model teatru-składaka poczyna z wolna dominować na polskiej scenie. I choć zjawisko wymyka się jednoznacznym ocenom, trudno je nadal pomijać milczeniem, zwłaszcza że dotyczy w szczególności repertuaru rodzimego.

Zamiast premier dzieł oryginalnych, zwłaszcza dramatów jeszcze nie sprawdzonych na scenie, teatr oferuje składanki, najchętniej śpiewane,i adaptacje. Argumenty, jakie przemawiać mają za taką praktyką, nie są nowe. Nie ma dramaturgii współczesnej, powiadają dyrektorzy, teatr musi sam brać się za pisanie dramatów na scenie wobec jałowości propozycji dramatopisarzy. O tej nienowej argumentacji wiele lat temu pisał nie bez złośliwości Tadeusz Kudliński: "Na marginesie dramatu pleni się w teatrze epidemia antyliteratury w postaci scenariuszy, wszelkich przeróbek i adaptacji (...) Mówi się, że przyczyną tej mody na adaptacje jest poszukiwanie tematyki, której nie dostarcza dramaturgia, krnąbrna wobec zamówienia społecznego. Może. Jednak tantiemy także tu coś znaczą. Bo przerabia się w końcu nawet utwory dramatyczne, ale pisarzy

nieżyjących".

Czy rzeczywiście nie ma dramaturgii? Czy teatr nie ułatwia sobie nadmiernie życia, biorąc się za "pewniaki", to jest adaptacje tekstów już głośnych lub zachęcających śpiewanek. Czy nie jest to aby najprostsza droga do zakatrupienia rodzimej dramaturgii?

Nawet jeśli przyjąć punkt widzenia teatru, niezmienny od lat, że w polskiej dramaturgii nic, no... prawie nic się nie dzieje, inercyjna polityka repertuarowa może tylko pogłębiać stan kryzysu. Gdyby podobny tok rozumowania przyjęli twórcy teatru wyobraźni, dramaturgia radiowa od dawna by obumarła.

Parę tygodni temu Ryszard Kosiński nader słusznie wytykał na tych łamach nieobecność na polskiej scenie klasyki - poza wąskim stosunkowo kręgiem dramatu narodowego (i jego okolic). Podobne uwagi można by odnieść do sytuacji dramatu współczesnego.

Niejakie ożywienie, co odnotowuję z satysfakcją, przyniosło uwzględnienie przez większość teatrów w ubiegłym i obecnym sezonie pozycji z repertuaru 40-lecia, choć niektóre wybory były co najmniej dyskusyjne. Na paradoks choćby zakrawa fakt, że "Pierwszy dzień wolności" Kruczkowskiego został przygotowany w Teatrze na Targówku, gdy tymczasem kilka co najmniej scen stołecznych, dysponujących znacznie poważniejszym potencjałem artystycznym, wywinęło się od realizacji ambitnych propozycji z repertuaru ostatnich lat czterdziestych. Ogółem jednak na scenie polskiej przypomniano obfity wybór dramatów Różewicza, Mrożka, Kruczkowskiego, incydentalnie Drozdowskiego i Ługowskiego. Obawiam się jednak, że ten znaczący wysiłek może rozgrzeszyć teatr i ostudzić zapał do wznowień dramatów, przedwcześnie uznanych za zabytki.

Można przecież wskazać na wcale poważną listę dramatów w ogóle od lat nie grywanych, choć nadal zasługują na uwagę. Niemal zupełnie zniknęli ze sceny: Broszkiewicz, Brandstaetter, Wydrzyński, Drozdowski, Kajzar, nawet Grochowiak. A dlaczego by nie zagrać "Krucjaty" Choińskiego? Świetny, debiutancki dramat tego autora był wystawiony (o zgrozo) tylko raz. Szybko zapomniano, uprzednio nagradzając sowicie, dramaty Stanisława Srokowskiego. Nikt nie chce grać surrealistycznych dramatów Janusza Stycznia i to jeszcze można zrozumieć - materia tych utworów domaga się publiczności szczególnie subtelnej, ale dlaczego prawie nie gra się dramatów Radowicza czy Terleckiego?

Wygląda na to, że nasze gospodarstwo dramatyczne jest pokaźne i chyba nie doceniane. Kto się tym ma zająć? Jaki teatr? Wreszcie - kto ma zająć się młodymi dramaturgami? Już słyszę, że jak będą dramaturgami dobrymi, nie będzie ważne czy są młodzi, czy starzy. Zgoda, tyle tylko, że inicjatywa teatrów, aby ujawnić nowe utwory dramatyczne, stała się wielce niemrawa.

Daleki jestem od buchalteryjnego traktowania obecności polskiej dramaturgii współczesnej na scenie, obarczania teatrów wskaźnikami i administracyjnymi nakazami zainteresowania losem polskiego dramatu. Nikt nie może być tym bardziej zainteresowany od samego teatru. Teatr nie może przypominać prosektorium klasyki, w którym kraje się do woli dawne teksty, wyszywając nowe szaty aż szwy są widoczne. Ile razy można nicować ten sam kostium?

Proszę tego nie rozumieć jako wyrazu lekceważenia repertuaru klasycznego. Mówiąc o chirurgii teatralnej, mam na myśli spektakle, powstające jako rezultat ambicji reżyserskich, ambicji pełnienia również roli dramaturga.

Nic bez przyczyny

Nic nie dzieje się, bez przyczyny i zapewne ludzie teatru nie piłują gałęzi, na której siedzą, z nadmierną satysfakcją. Sprawiają raczej wrażenie ludzi głęboko zatroskanych niedostatecznym dopływem polskiego repertuaru, sami bywając promotorami twórczości (jako np. organizatorzy konkursów na utwór dramatyczny). Może to więc twórczość dramatyczna rozmija się zbyt dalece z zainteresowaniami publiczności, może dramat współczesny nie znanego autora stanowi nazbyt duże ryzyko nawet dla renomowanych firm? Słynne wszakże są klapy, jakie stają się udziałem nie znanych autorów. Co by nie rzec jednak, budzi niepokój sytuacja, w której drugorzędny dramat obcego autora cieszy się większym wzięciem niż produkcja rodzima.

Od wielu lat nasz repertuar teatralny zaleca się jak rzadko gdzie na świecie swoją otwartością, laka kompozycja repertuarowa jest korzystna i nie ma powodu, by ją podważać. Przeciwnie. Trudności płatnicze stają dziś na przeszkodzie utrzymaniu tej tradycji. Dramaturgia obca trafia na afisz w mniejszej niż przed laty obfitości. Tym bardziej trudno sobie wyobrazić przyszłość bez dopływu nowej dramaturgii polskiej i kultywowania twórczości już sprawdzonej i nazbyt często wyrzucanej poza margines teatralnego życia. Teatr - składak nie stanowi pod tym względem żadnej alternatywy. Może i powinien być uzupełnieniem oferty repertuarowej, ale nie może być towarem zastępczym.

Tymczasem pośród 22 premier utworów polskich pisarzy na scenach stołecznych w tym sezonie znajdujemy aż 7 składanek, 7 adaptacji, 6 dramatów klasycznych i tylko 2 współczesne. Wymowna statystyka! Dla porównania przypomnę, że przed dziesięciu laty na scenach stołecznych odbyło się 31 premier repertuaru polskiego, a było wśród nich 11 pozycji klasycznych, 17 współczesnych i 3 adaptacje. Proporcje zatem uległy dokładnie odwróceniu, choć już wówczas, jak to jest już w polskim zwyczaju, wyrzekano na niewydolność pilskiej dramaturgii współczesnej i nadmiar adaptacji...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji