Artykuły

Ścieżki z miodu

To ciepło przychodzi bezszelestnie, na palcach, niczym kot, przybywa taktownie, jakby wciąż grzecznie przepraszało za najście. Nagle wyczuwasz za uchem coś, co jest bardzo podobne do drżącej kropli miodu. Na scenie młoda, doskonała kobietka siedzi za stołem i pisze na maszynie. Słyszysz suchy stukot czcionek, widzisz, jak kobietka wolno ociera łydkę o kolano, słyszysz szmer skóry doskonałej. Kropla za uchem rusza w dół, sunie tak, jak przyszła. Po kociemu bezszelestnie, z taktem i przepraszająco. Cienki języczek drżącego ciepła wolno liże twój kark. Rozpinasz kołnierzyk koszuli. Jest spokojnie, jest dobrze, jest pysznie - jak zawsze, gdy nienachalnie otula cię opowieść doszczętnie wyzuta z wszelkich brudów inscenizacyjnego nadmiaru.

Kiedy ostatni raz w teatrze widziałem początek tak krystalicznie czysty? Siedzę na widowni Sceny Pod Ratuszem, łatwo daję się otulać wyreżyserowanej przez Krzysztofa Rekowskiego "Zimie pod stołem" Rolanda Topora i dumam ironicznie, kiedyż to ostatni raz poczułem za uchem drżącą kroplę miodu, co przyszła z tamtej strony rampy? Kiedy widziałem przedstawienie, które nie było tylko i wyłącznie sprawą bezcielesnej miazgi niepoczytalnych konceptów intelektualnych? Kiedy ostatni raz, by przyjąć opowieść, musiałem nie tylko mózg, ale całego siebie uruchomić, przypomnieć sobie o własnych włóknach nerwowych, o skaczącym sercu, smaku i węchu, o skórze wreszcie? Doskonała kobietka, Florance (Martyna Peszko), znów masuje łydkę kolanem. Szewc Dragomir, przerażony wielkim światem młodziutki emigrant (Marcin Stec), słyszy szmer skóry doskonałej. Florance rozprostowuje ścierpnięte nogi. Dragomir przestaje pukać młotkiem w podeszwę. Czuję, jak drżąca kropla ciepła liże moje plecy. Odpinam kolejny guzik. Nie mam wątpliwości - oni poczuli krople miodu za uszami wcześniej niż ja. Oni się kochają. Cóż za nieludzko ludzki banał!

Jak każda sensowna opowieść o miłości, jak każdy nienachalnie opowiedziany romans - "Zima pod stołem" jest historią prostą jak drut. Tak, oni się kochają - i tyle niech wystarczy. Reszta to sprawa delikatności narracji. Rzecz jasna, zawsze tkwi tutaj niebezpieczeństwo stoczenia się w papierowy koturn łzawo-sentymentalny. Jednak Topor z punktu miażdży to spokojną groteską. Przerażony światem szewc mieszka pod stołem, na którym doskonała kobietka puka w klawisze maszyny do pisania. Tu jest jego pokoik wynajęty, tu jest jego kawałek intymności. Tutaj szmer jej skóry nieskazitelnej miesza się ze skokami jego serca. Miodowe ścieżki otulają ciała. I oto rzecz druga, równie jasna, jak poprzednia - ponure widmo erotycznej nachalności. Mordercze ruchy kobiecych nóg pod stołem, wyzywające czółenka na stopach kuszących, ciepło, pot, pukanie młotka w podeszwę, zapach skór, gwoździe... Szkoda gadać, przecież to aż się prosi o godny cepa teatr obślinionych dowcipasów dwuznacznych! I chwalić Boga - ani cienia owego cepa nie ma w opowieści Rekowskiego.

Nie ma cepa żałosnego, bo jest delikatność. Jest pewność, że dla Florance i Dragomira - to przecież pierwszy raz. Tak, oni nigdy jeszcze nie poczuli drżących kropli ciepła za uszami. Lękają się więc tej nowości, co jest prawie ponad ich siły, bledną, zaledwie muskają się spojrzeniami, nie chcą spłoszyć miodu. Pozornie obojętne półsłówka, nagle urwane gesty, chwile ciszy potwornej jak czarny kamień, palce we włosach - oto cali oni. Ludzie w okruchach. Oczywiście, romans się skomplikuje, nie mogło być inaczej. Wydawca Marc Thyl (Artur Zawadzki) zastawi na Florance szeleszczące banknotami sidła. Griszka (Jacek Joniec), rodak Dragomira, wraz ze swym wiernym akordeonem wprowadzi się pod blat. Koleżanka Florance, modliszkowata Raymonde (Joanna Niemirska), zwierzęco pozazdrości Florance tych jej cudnych perspektyw, co koczują pod stołem. I tak dalej. Komplikacje, zwyczajne dzieje, truizmy miłosne, ale zostawmy to. Zostawmy starą jak świat fabułę, bo dziś, gdy już wszystkie historie są dawno wymyślone, chodzi tylko o to, jak się stare fabuły opowiada.

Styl Rekowskiego ma w sobie coś z "Małego Księcia" Saint-Exupery'ego. Podobnie tylko pozornie naiwna bezpretensjonalność, podobnie pastelowe ciepło, podobnie czuła bezwzględność i podobnie precyzyjny taniec detali. Jak każdy mądry narrator, co nie chce zmieniać świata, tylko opowiedzieć świat, Rekowski taktownie idzie po okruchach wyłącznie niezbędnych. Palce, stopy, skóra, gwóźdź, młotek, spojrzenie, proste dźwięki akordeonu, maleńkie japońskie ogrody w szklankach, klawisze maszyny, wino, śmiech, otarcie łzy, prawie same zera. I to jeszcze, co fundamentalne - aktorska czystość. Tutaj doszczętnie nic - żaden gest, żadna intonacja, bądź cisza - nie jest podszyte nawet cieniem mazi metafizycznej. Tutaj guzik jest wszystkim. Odpadł od koszuli Florance, zapodział się. Florance pierwszy raz wchodzi pod stół, szuka. Może wpadł za biustonosz? Racja! Florance zdejmuje bluzkę. Dragomir widzi doskonałe piersi w woalu biustonosza dyskretnego jak pierwsze takty mgły, podnosi wzrok. Nigdy jeszcze ich oczy nie były tak blisko. Białe ramiączka wilgotnieją na skórze kobietki doskonałej. Oddechy zamierają. Ot, krucha, sekundowa hipnoza. Drżąca kropla ciepła liże mój bok. Ot, i cała metafizyka teatru czystego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji