Artykuły

Dwoje na poligonie

ONA i on, nago, ciemna scena, basen z błotnistą farbą i rwący się dialog, który nie jest dialogiem. Spektakl, kreacja plastyczna? Sceniczna prowokacja czy może tzw. interdyscyplinarne działania artystyczne? Wszystkiego po trochu. Nie wiem tedy, czy mam rację pisząc o "Kwartecie" jako o spektaklu. Ale spośród wielu rodzajów sztuk, jakie się nań złożyły, to teatr wyraża najpełniej ideę całości. Bo też ma ona jego cechy: naoczność i dzianie się w przestrzeni. Choćby nie wiem jak umownej. Pozostaje kwestią drugorzędną, czy scenografię zwać będziemy "partnerem grających" (jak chcą autorzy), czy po prostu scenografią. Bo dobra scenografia zawsze jest partnerem aktora. A jeśli o aktorach mowa. Ich rola jest tu inna niż w tradycyjnym spektaklu. Fakt. Tyle że aktor-przedmiot, znak, instrument - to też aktor. Na dobrą zresztą sprawę wszystko już było w teatrze. Interaktywność, wpisana w "Kwartet", również.

Dlatego zostawmy rozważania nad tym, czym on jest, a czym nie jest. Nie wiodą daleko. A poza teoretycznymi niuansami oraz sferą artystycznych deklaracji istnieje jeszcze w sztuce to, co nie nazwane. I "Kwartet" dobrze się w tej przestrzeni mieści. Mimo niebezpieczeństw, na jakie był narażony (można z niego szydzić jako z humbugu i "wygłupu" albo rozbełtać go w intelektualnej nadinterpretacji) broni się jako dokonanie twórcze.

Autorzy "Kwartetu" sięgnęli po sztukę Heinera Mullera o tym tytule i posłużyli się nią jak tworzywem. Nie słowa są tu ważne, bo stanowią one tylko dźwiękowy wyraz pewnej gry. Która jest walką bytów. Na śmierć i miłość. Bytów, nie postaci. "Kwartet" zaciera bowiem rysy twarzy, odbiera nawet płeć: aktorzy (Beata Zygarlicka i Arkadiusz Buszko), mimo iż są zupełnie nadzy, zamieniają się erotycznymi rolami, płcią, a więc i miejscem w tej bitwie, rangą i pozycją na polu walki. A właściwie na poligonie. Bo ta walka to także ćwiczenie, stały rytuał. Wieczny jak życie.

Spektakl spełnia się poprzez przenikanie muzyki (przejmujący śpiew Diamandy Galas) i światła, pantomimy i pokaleczonych słów. Najmocniej jednak oddziaływuje na emocję siłą, gęstością ruchomych obrazów. Lustra, na tyle krzywe, aby deformować, ale i na tyle czyste, by odbijać to, co wokół, kwadratowy podest basenu z mętną wodą, półmroczna szarość i chłodny blask reflektorów - to wszystko składa się na przestrzeń drażniącą i tajemniczą, pełną zagadkowego niepokoju. Świat bez wymiaru, więc bez czasu. Bez tła. Para odarta z ubrań i swoich ról (społecznych, biologicznych, psychologicznych), odpycha i łaknie się wzajem, aż do głodu wejścia, wniknięcia w siebie, poddana zostaje zimnej obserwacji. To nie ona się zresztą liczy w tej przestrzeni najbardziej, ale przestrzeń sama. Dlatego cokolwiek byśmy powiedzieli o spektaklu - będzie to tylko jedna z możliwości spojrzenia na ten wielowymiarowy akt twórczy. Nie łatwy do akceptacji, ale też w tym jego cel, jak sądzę.

Podsumujmy: spektakl pomyślany i zaprojektowany niezwykle ciekawie przez Brunona Tode, wyreżyserowany z nerwem przez Tatjanę Malinowską, z parą odważnych, ale i profesjonalnych w działaniu aktorów - nie musi się podobać. Powinno natomiast budzić chęć na zmierzenie się z nim. Bo ten "Kwartet" (kwartet, gdyż aktorów dwoje - ale całość jest autorstwa wspomnianej wyżej czwórki), kreacja jakiej dotąd nie było w Szczecinie (choćby przez wzgląd na śmiałość obyczajową) może irytować. Lecz tak chyba miało właśnie być. Miało dotykać, drażnić, burzyć i skłaniać do tworzenia w sobie. Gorzej, że może i nużyć. Kiedy już minie pierwsze wrażenie, gdy oswoimy obrazy, poznamy mechanizm... Gnuśność to intelektualna także u odbiorcy znużenie wywołuje, czy może raczej odarcie kreacji z jej zwykłych szat? Każdy ma okazję sam odpowiedzieć na to pytanie. Rzecz jasna, jeśli tylko zechce z tej okazji zadać sobie jakiekolwiek.

Jedno rzec tu można za to na pewno: bez tak odważnych prób wypowiedzi artystycznej - szans na pojawienie się takich pytań o Sztukę byłoby jeszcze mniej. Zwłaszcza w naszym mieście, gdzie pytania owe nie są stawiane zbyt często. Dlatego cenię sobie to, co zrobiła czwórka realizatorów "Kwartetu" - przełamując kilka barier, ryzykując sporo (np. pytań w rodzaju: co oni tak na goło, kogo chcą zgorszyć, lub: przed kim się pozornym nowatorstwem popisać?), ale mając przy tym świadomość, że bez tego ryzyka nie warto może w ogóle podejmować wyzwań sztuki.

PS Interesującym uzupełnieniem spektaklu jest jego program - projektu Grażyny Szymkowiak i Brunona Tode. Dalszy ciąg prowokacji twórczej (patrz wypowiedzi autorów), oryginalne połączenie grafiki i słowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji