Artykuły

Włochaty sveater Zuzy

"Komponenty" w reż. Michała Borczucha w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Znów zaleciało białym adidasem, wytartym dżinsem i mydłem szarym, ale za to dzielnym okrutnie. No proszę, miesiąc nie minął od finału Roku Witolda Gombrowicza, a tu znów pachnie przedwojenną pretensjonalnością Młodziaków. Jest się czemu dziwić? Nie. Pachnie, gdyż musi, a musi, bo zeszły rok dobrze przypomniał o nieśmiertelnych dotknięciach Gombrowicza. Zalatują więc jakości nieśmiertelne. Ostro zalatuje legendarną powieścią "Ferdydurke". Wchodzisz do Starego Teatru, by drugą z rzędu młodzieżową propozycję sceniczną obejrzeć, i już przy kasie czujesz przedwojenną pensjonarkę - mogilnie nowoczesną pannę Zuzę Młodziakową.

"Lat szesnaście - pisał Gombrowicz - sveater, spódnica, gu-miane sportowe półbticiki, wysportowana, swobodna, gibka, giętka i bezczelna! Na jej widok struchlałem w duchu i na twarzy". Tak pisał o zamierzchłej Zuzi; a tu się w Starym, w sobotę, na premierze "Komponentów" okazało, że Zuzia nieśmiertelna jest i się rozpleniła. Pełno jej na widowni i na scenie. A gdyby ją Pimko po staremu zagadnął: "Panna Ziuta nie na plaży? Nie na Wiśle?" - to by radośnie odrzekła: "Ani nie na plaży, ani nie na Wiśle, bo w teatrze! Gram w dzielnej sztuce o polskich narkomanach, którzy patrzą na sunące samoloty i marzą o locie do Ameryki Południowej. Nie wolno być bezczynnym! Trzeba wstrząsnąć sercami wrażliwych!".

Pachnie zatem tym, co nad Wisłą nieśmiertelne, co od czasu do czasu łebek w teatrach podnosi - a dziś właśnie ta ponura epoka nam nastała. Więc półtorej godziny ciągnie się sceniczna agitka i półtorej godziny morderczo pachnie białym adidasem, lekko wytartym dżinsem, szarym dzielnym mydłem i fatalnie dobroduszną, kuśtykającą opowiastką o bólu istnienia w kraju narastającej znieczulicy społecznej. Krócej to wszystko ująć można. Otóż - totalny, wszechogarniający, nieprzejednany "SVEATER" panuje w Starym! Wierny, egzystencjalny, nowoczesny, włochaty "SVEATER" teatru wrażliwego na niesprawiedliwość świata. No i jak wobec czegoś tak wzruszającego nie struchleć - "w duchu i na twarzy?".

Młody reżyser, czyli Zuza w "sveatrze", wziął na warsztat dramaturgiczny szkic kolejnej Zuzy w "sveatrze", zaangażował kilka młodocianych aktorskich Zuz w "sveatrach" i wsparłszy się na grupowej, Zuzie wiekowej w "sveatrze" dostojnym (Lidia Duda, Urszula Kiebzak, Ryszard Łukowski, a zwłaszcza prof. Jerzy Święch) - pełne dziewięćdziesiąt minut późnego wieczoru zmienił w seansik publicystyczny, który najwyraźniej wstrząsnął szczelnie wypełnioną Zuzami w "sveatrach" widownią. Nie, wobec czegoś tak wzruszająco pustego nie sposób nie struchleć w duchu i na twarzy.

Aktorstwo? Klasyczne dziś, półtoragodzinne wyciąganie duchowego "sveatra" z gardła Zuzy. Albo się snują, albo leżą, albo milczą, albo się drą, ale i tak bez wytchnienia "mięsem" semantycznym w zachwyconą publikę rzucają. Więc truchlejesz. Scenografia? Klasyczna dziś bezkompromisowość i odwaga scenicznego bałaganu, zmieszanego z brzydotą kształtów i kolorów, czyli totalny "sveater" w oku i na podniebieniu Zuzy scenografki. Jakieś dechy, jakaś pilśnią tandetna, jakiś zestaw iście prosięcych barw, a wszystko nie wiadomo do czego prowadzące. Więc truchlejesz. Myśl wreszcie... Myśl? Co ja wygaduję!

Jaka myśl, jeśli rzecz cała jest tak, a nie inaczej napisana, czyli tak, a nie inaczej - fundamentalnie nie napisana. Przecież styl tej "sztuki" to "sveater" umaczany w ciemnym łoju. Wyczytasz w tym bezkształcie coś sensownego? Jaki sens, skoro w istocie swej ta saharyjska pustka nie jest efektem pisania, lecz efektem rzucenia na pakowy papier paru garści ludzkiego szczekania, rzecz jasna - wprost z ulicy wziętego. Kto, z kim i jaką gierkę w Starym, w ramach "studia bazart" prowadzi, jeśli poprzednia młodzieżowa produkcja "Gang Bang", poza detalami - zupełnie niczym się od mocarnego "snujstwa" estetyczno-myślowego "Komponentów" nie różni?

No właśnie - "snujstwo". Gdzieś po godzinie "Komponentów" tak naprawdę doskwiera tylko jedno - świadomość, że całość całkiem spokojnie może się nie skończyć nigdy. Tak to się jakoś właściwie nie zaczyna, tak to jest późnięj nie pisane, że artyści ten "plakat" o bólu istnienia, który w cieniu gierkowskiej wielkiej płyty, w cieniu trzepaków na podwórkach, bądź też piaskownic doskwiera młodym narkomanom bez żadnych perspektyw - mogliby równie jałowo i po nic, jak przez te półtorej godziny, ciągnąć przez następne siedem, albo nawet i siedemdziesiąt lat.

Doprawdy, ja już niczemu się nie dziwię. Z godnością przyjąłem konieczność zaistnienia pustego teatru młodzieżowo pensjonarskiego. Ja już nie protestuję, ja tylko pytam: jak długo jeszcze? Kiedy wreszcie nadejdzie noc, gdy w Starym powtórzy się tragiczny, przez Gombrowicza zapisany koniec pretensjonalnych Młodziaków? Grzegorz Niziołek mógłby zagrać starego Młodziaka, Paweł Miśkiewicz zaś - starą Młodziakową... Kiedyż zaiskrzy ten dialog cudny?

Stary: "Czekaj, niech cię plasnę, niech cię plusnę w karczek!". Stara: "Nigdy! Puść, bo będę gryzła!". Stary: "Plasnę, plasnę w karczusio, karczunio, karczątko...". Kiedyż nieusuwalna pustka "bazartu" skończy się tym pięknym duetem rozprężenia?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji