Tele-impulsy
Przez dwa kolejne wieczory, w wigilię i dzień Święta Zmarłych, publiczność telewizyjna oglądała Mickiewiczowskie "Dziady" w inscenizacji Konrada Swinarskiego na scenie Starego Teatru w Krakowie. To legendarne jut przedstawienie zostało pokazane w telewizji po przeszło dziesięciu latach, od jego premiery. Czy po upływie tak długiego czasu był to taki sam spektakl, jak ten oglądany przez premierową widownię? Pewne różnice musiały wyniknąć już z samego faktu, że gdy przystąpiono do jego rejestracji (pod reżyserskim kierunkiem Laco Adamika) w kwietniu br., o dziesięć lat starsi byli występujący w nim aktorzy. Młodzieńczy Gustaw-Konrad zmienił się wraz z odtwórcą tej postaci, Jerzym Trelą, w dojrzałego mężczyznę. Nastąpiły też - nieliczne wprawdzie, lecz istotne zmiany w obsadzie. Np. miejsce Andrzeja Kozaka w pierwszoplanowej roli Księdza Piotra zajął Kazimierz Borowiec aktor o innej osobowości. Pietystycznie zachowany został w każdym szczególe kształt inscenizacyjny arcydramatu Mickiewicza, niemożliwy jednak do przeniesienia na mały ekran w całym bogactwie. Wielkie widowisko z kilkudziesięcioosobową obsadą aktorską, rozprzestrzenione na niemal cały budynek teatralny, rozpoczynające się już w szatni i na schodach wiodących do foyer, w którym grana jest zaduszkowa część II "Dziadów", nie zmieściło się w ciasnych ramach szklanego okienka, gdzie można je było pokazać tylko wycinkowo, nie ogarniając tego wszystkiego, co widzi publiczność w teatrze. Przepadła np. w znacznej mierze scenografia.
Przekaz telewizyjny dał jednak pojęcie o inscenizacji Swinarskiego, ale z dwóch funkcjonujących w niej rzeczywistości zaistniała w TV tylko jedna - rzeczywistość dramatu pt. "Dziady", z dużym kunsztem przedstawiona przez sprawny zespół wykonawców. Nie udało się natomiast pokazać rzeczywistości spektaklu, której ważnym elementem jest przyglądająca się odprawianemu obrzędowi publiczność. Nie ma jej w urządzonej w foyer kaplicy cmentarnej, gdzie powinna otaczać kołem miejsce akcji z ołtarzem i stołem ofiarnym, jako tłum gapiów, straszony upiorami, wybuchami ognia i gorszony erotycznym wyuzdaniem (tylko w ruchach i pozach) Dziewczyny. Widzimy tylko przez chwilę tłum młodzieży w szatni i na schodach, zanim rozlega się oznajmiający początek spektaklu dzwonek. Ta sama, lub może inna jut publiczność (przedstawienie nagrywano na taśmę magnetowidową w ciągu tygodnia) wypełnia widownię, gdy idzie część III "Dziadów", ale kamery ani razu nie pokazują widzów w zbliżeniu, pozwalającym zaobserwować ich reakcje. Jest to widownia martwa.
Z programu teatralnego dowiedziałam się, że jednym z założeń inscenizacji Swinarskiego jest "wspólnota przeżycia wszystkich uczestników widowiska. Wspólnota zagęszczona do roli obrzędu, inspirowana formą, zawarta w materii każdego spektaklu". Telewizyjny odbiór nie stwarza możliwości autentycznego uczestnictwa w tej wspólnocie. Widz oglądający nie emitowane "na żywo" przedstawienie we własnym domu, samotnie czy w rodzinnym gronie - przeżywa je inaczej niż publiczność w teatrze, mniej intensywnie. Istotą teatralnego odbioru jest bezpośredni kontakt z aktorem, żywym człowiekiem - w "Dziadach" Swinarskiego wyjątkowo bliski, ponieważ reżyser wprowadza aktorów między publiczność. Ich dotykalnej cielesności nie odczuwamy, odbierając spektakl " z puszki" - świadomi, że obecność tych ludzi za szklaną szybą jest tylko pozorna, że naprawdę ich tam nie ma. Przeważnie nam to nie przeszkadza. I na pewno większości widzów nie przeszkadzało także w odbiorze "Dziadów", bo nie wiedzieli; ile tracą. Pozornie byli nawet w lepszej sytuacji od widzą teatralnego, który prawie połowę czterogodzinnego przedstawienia musi oglądać na stojąco, w dodatku źle widząc, jeśli nie wpadł biegiem do foyer, by zająć dogodne miejsce: Część III ogląda się już wprawdzie na siedząco, ale także bardzo niewygodnie, ponieważ fotele stoją przodem do normalnej sceny, a większość akcji rozgrywa się na, biegnącym wzdłuż całej widowni,kilkunastometrowym podeście. Widzowie, którym przypadły miejsca w przednich rzędach muszą się więc mocno gimnastykować, żeby zobaczyć mnóstwo scen, dziejących się za ich plecami. To wszystko zostało wpisane w inscenizację, pomyślaną od początku do końca jako odprawianie obrzędu - w tłoku i niewygodzie. Uciążliwość manewrowanego przez reżysera odbioru przedstawienia jest ceną udziału w niezwykłym zdarzeniu teatralnym.
Bo takich "Dziadów" jeszcze nie było. Ich niezwykłość w tym, że, są najprawdziwsze, najbardziej zgodne z duchem Mickiewiczowskiego dzieła, odczytanego przez Swinarskiego samodzielnie, z ogromną wnikliwością i niepospolitą wyobraźnią artystyczną, nie zaś po przez sceniczną tradycję utworu (po to, by się jej przeciwstawić w imię oryginalności), czy historyczno-literackie interpretacje. Za długo by mówić, o czym są te "Dziady". Jest to temat na duży esej. W moim osobistym odczuciu, chodzi tu nie tylko o sprawę narodową, o mesjanistyczną wizję Polski, która jak Chrystus umęczona, jak On zmartwychwstanie. Konrad uosabia przede wszystkim romantyczną ideę walki o wolność w sferze ducha, o swobodę myśli, którą "można obalać trony", dzięki której człowiek może się stać równy Bogu. Nie jest to walka z zewnętrznym przeciwnikiem, lecz z samym sobą, z tkwiącymi w każdym z nas różnorakimi ograniczeniami. Kto potrafi je przezwyciężyć - ten jest wolny. Główny bohater "Dziadów" jest wyrazicielem uniwersalnej prawdy, że można pozbawić wolności cały naród, ale nie da się nałożyć pęt nawet najbardziej buntowniczej myśli ludzkiej.
Swinarski w swojej wypowiedzi w programie spektaklu przyznał, że nie da się ująć najogólniej idei "Dziadów", których bogactwo polega właśnie na wieloznaczności i niedopowiedzeniach. Jego zdaniem należy pokazać to, co wynika z samego utworu, z jego struktury, a jest to sprawa doskonalenia, której celem ostatecznym jest przezwyciężenie przez człowieka wszelkich ziemskich ograniczeń.
Za utrwalenie w zapisie elektronicznym "Dziadów" we wspanialej inscenizacji wybitnego artysty teatru, którego twórczość w pełnym jej rozkwicie przerwała tragiczna śmierć, za pokazanie tego spektaklu milionom widzów - można naszej telewizji wybaczyć wiele grzechów.