Artykuły

Pełno stukniętych, ale...

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Powszechnym w Łodzi oglądała Renata Sas.

Nie trzeba się za bardzo starać, żeby przynajmniej parę razy dziennie westchnąć: ten świat zwariował. A Petr Zelenka nie wzdycha. I zbiera w jedną "Opowieść o zwyczajnym szaleństwie". Ponieważ jest filmowcem, i to z dobrą pozycją oraz własnym stylem, wyczuciem nonsensu i poczuciem humoru ("Guzikowcy", "Rok diabła"), więc nie ma dla niego problemu z przenikaniem się obrazów, splataniem zdarzeń i podzieleniem scenicznej przestrzeni. To nie jest świat jakichś Havranków czy Kowalskich, tylko całej złożonej społeczności prostaczków i artystów, nieudaczników i rozkosznych(?) dewiantów.

Magiczne myślenie zastępuje rozsądek. Spalony kosmyk włosów ma sprawić, że nie odejdzie ukochana, spływ umywalki i odkurzacz przydają się mężczyźnie goniącemu za erotycznymi emocjami, a tak naprawdę za uczuciem. "Dookoła pełno stukniętych, ale nikogo, kto by naprawdę oszalał"... Sztukę Zelenki należy raczej określić jako scenariusz. To wart uwagi tekst, daleki od banału i filozoficznego zadęcia. Waldemar Śmigasiewicz, który na scenie Teatru Powszechnego reżyserując "Ferdydurke" Gombrowicza udowodnił, jak potrafi odczytać tekst, teraz też celnie zmienił słowa w sceniczne sytuacje. Nie ośmiesza swoich bohaterów, nie pozwala sobie na kabaretowy ton. Mówi o życiu i ludziach z całą ich piramidą naiwności, fobii i tęsknot.

"Opowieść o zwyczajnym szaleństwie" to rodzaj mechanizmu, uruchomianego za sprawą dobrego aktorstwa. Jedenastka, która zagrała w tej inscenizacji, sprostała zadaniu. Szczególnie chcę podkreślić postać Matki - Ewa Sonnenburg we właściwych proporcjach zmieszała ciepło, prawdę i szaleństwo. Wyśmienity był Jan Wojciech Poradowski jako Ojciec, upajający się swoim głosem były lektor kroniki. Na granicy farsy balansował Jacek Łuczak (Mucha, erotoman marzący o miłości). Jako muzyk-obsesjonat dobrze zaznaczył swoją obecność Gregorz Pawlak. Wdzięk i blask bił od Magdaleny Dratkiewicz - rzeżbiarki Sylwii.

Kto oczekuje po tym przedstawieniu komediowych rozkoszy, lekko się rozczaruje. Kto na co dzień czuje, ile całkiem małych i większych szaleństw składa się na każde "ja" i podejmie wędrówkę od mieszkania do mieszkania, od człowieka do człowieka, będzie pod wrażeniem. Ja byłam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji