Wydarzenie sezonu
Telewizyjne przedstawienie "Rewizora" w reżyserii Jerzego Gruzy stało się wydarzeniem obecnego sezonu Teatru Telewizji, podobnie jak - pokazane obecnie stołecznej publiczności w ramach Spotkań Teatralnych - przedstawienie Wesela w reżyserii Grzegorzewskiego (Stary Teatr w Krakowie) stało się wydarzeniem w teatrze żywym.
Nie jest to jedynie efektowny wstęp - rzeczywiście bowiem oba te przedstawienia, przy wszystkich różnicach, coś przecież łączy. Owym łącznikiem jest przede wszystkim to, że obaj reżyserzy postanowili pokazać sztuki klasycznego repertuaru niejako wbrew tradycji z tym repertuarem związanej. Grzegorzewski postawił sobie za cel uwolnienie "Wesela" z klimatu, w jakim zanurzyła je Boy'owska "plotka o Weselu", w przypadku Gruzy zaś i Rewizora" chodziło (jak trafnie zauważył to w swoim dość krytycznym zresztą felietonie Aleksander Małachowski) o uwolnienie tej sztuki z osobliwego nalotu rodzajowości rosyjskiej, którym zwkło się ją ozdabiać do tego stopnia, że najgłośniejszy chyba w naszej tradycji teatralnej odtwórca roli Horodniczego, Jan Kurnakowicz, mówił swoje kwestie wręcz z lekko rosyjskim akcentem (Kurnakowicz zresztą, jak wiadomo, mówił tak zawsze, ale właśnie ta cecha uczyniła go w opinii inscenizatorów szczególnie sposobnym do tej roli).
Otóż to założenie nakazuje razu na w;stępie postawić pytanie o jego celowość. Intencja bowiem jest tu jasna: w obu wypadkach staraniem reżyserów było, poprzez odrzucenie powierzchownej rodzajowości, dotrzeć do głębszych, bardziej zasadniczych, uniwersalnych treści obu wielkich sztuk. W tym miejscu jednak powstaje wątpliwość, czy istotna siła, potęga obu utworów, nie polega przypadkiem na tym, co chętnie akceptujemy w teorii, natomiast nie zawsze rozumiemy w praktyce, mianowicie że uniwersalne naprawę może być tylko to, co najpierw jest narodowe i konkretne? Że nie ma uniwersalizmu "w ogóle", lecz istnieją bardzo konkretne sytuacje ludzkiego losu, które dzięki temu właśnie, że tkwią niezmiernie głęboko w rzeczywistej glebie obyczaju, tradycji, a nawet lokalnej charakterystyczności, stają się nagle ogólnoludzkimi i ponadczasowymi? Osobiście myślę, że zarówno Wesele jak i Rewizor są - kto wie, czy nie - koronnymi dowodami tej właśnie tezy i jedynie wielkiej sile i wewnętrznej spoistości tych sztuk zawdzięczać należy to, że mimo wszystko wytrzymują one eksperymenty, skłaniające je w inną stronę, w stronę innych interpretacji.
W tym miejscu jednak zostawmy już Wesele i pozostańmy przy Rewizorze. Nie chciałbym, by powstało wrażenie, że "Rewizor" Gruzy "obronił się" jedynie przed nową interpretacją, że interpretacja ta nic do niego nie wniosła. Byłoby to niezgodne z prawdą. Mój Boże, spójrzmy na to przedstawienie nie w skali bezwzględnej, która zawsze jest skalą wymyśloną, lecz w kontekście przedstawień Teatru Telewizji, w kontekście dnia powszedniego tego teatru, a wówczas zorientujemy się, że przedstawienie, które zainscenizował Gruza, świeci jasnym światłem, odbiegając bardzo daleko od tej przeciętności; już sam fakt, że - źle czy dobrze ale mówią o nim także ludzie, do których obowiązków nie należy stała sprawozdawczość telewizyjna, jest wystarczająco przekonywającym dowodem, że coś się przecież stało, że mamy do czynienia z wydarzeniem, wobec którego dyrektor Teatru Telewizji, Jan Paweł Gawlik, uznał za stosowne osobiście zakrzyknąć: "Eureka!", przedstawiając to widowisko poniedziałkowej publiczności.
Gawlik w swoim słowie wstępnym starał się sugerować, że Gruzie udało się rozwiązać ciągle niejasny i zagadkowy problem estetyczny - problem specyfiki teatru telewizyjnego. Czytelnicy moi wiedzą, że sprawa ta nie jest mi obca; wielokrotnie na tym miejscu zastanawiałem się, czym jest właściwie teatr telewizji, co jest w nim własne i oryginalne, co zaś stanowi zapożyczenia oraz które z tych zapożyczeń są obcym, drażniącym ciałem, które zaś mogą zyskać prawo obywatelstwa w teatrze telewizyjnym. Niepokoje więc Gawlika - i Gruzy oczywiście!- nie są mi obce, nawet przeciwnie wydają mi się sympatyczne, dlatego też pochylmy się nad nimi z uwagą. Co jak można sądzić, stanowi - zdaniem inscenizatora - ową syntezę teatru i telewizji? Otóż z teatru zachowana została konwencja. To bardzo dobrze że pokazano nam "Rewizora" nie w aurze telewizyjno-filmowego naturalizmu, lecz w przemyślnie zbudowanej, umownej dekoracji, której głównym elementem stają się ciężkie, malowane olejno drzwi, oraz pokazujące się raz po raz, dalekie prześwity, ukazujące jakieś miasteczko, sine, odległe i rozchlapane. Ta dekoracja Alicji Wirth stanowi silny efekt teatralności, wprowadza nas w świat umowny, który w teatrze jest jedynym światem prawdziwym. Telewizją natomiast jest tu montaż, ruch, łączenie obrazów, taneczność kamer, wybierających osobliwe punkty widzenia i kreujących wizję niemożliwą do osiągnięcia w teatrze żywym.
Ta wizja urzekła Gruzę i zachwyciła Gawlika, który określił ją jako "rozbieganą". Czy rzeczywiście "Rewizor" rozgrywa się w pędzie? Jest w tym coś z prawdy: nagłe zjawienie się nieproszonego gościa, krzątanina dwóch małych posłańców - Dobczyńskiego i Bobczyńskiego - nadawać może tej sztuce klimat niepokoju, dla którego "rozbieganie" jest wykładnią formalną.
Ale jest to również sztuka, w której rytmy są zmienne - od owego pędu, aż po skupione czajenie się, macanie, podchody. Nie wszystko można rozegrać w tym samym tempie. "Rozbieganie" więc, niekiedy celne, czasem przynosi efekty niezamierzone. Tak stało się w wielkiej, klasycznej scenie opowiadania o Petersburgu. Oczywiście, że Chlestakow w tej scenie - podpity - "lewituje"; unosi się nad ziemią na skrzydłach łgarstwa (Hanuszkiewicz w swoim przedstawieniu posadził go wręcz na huśtawce). Ale przecież nie wszystkich ogarnia ten nastrój. Horodniczy w chwilę potem mówi, że być może "połowa tego co mówił (Chlestakow) jest prawdą". A więc jest czujny, śledzi, słucha uważnie. Tak samo zresztą sam Chlestakow nie działa wcale na jednej nucie blagierskiego upojenia, lecz eskaluje efekty - jeśli jedno kłamstwo przechodzi bezkarnie, wówczas dopiero ośmiela się na następne. Ta scena, wytańczona przez aktorów, wykołysana przez kamery, wypadła więc niedobrze, pomijając już fakt, że na skutek owego wirowania straciliśmy połowę tekstu.
Podobnie nieudana wydaje mi się scena - równie klasyczna - wręczania łapówek. Owa parada łapówkarzy to przecież kilka zróżnicowanych portretów psychologicznych, każdy daje łapówkę inaczej, każdy jest inny, posługuje się innym rytuałem, co w inscenizacji telewizyjnej zostało zatarte, wpadając w monotonię. Można by zgłosić również pretensję do sceny z kupcami, gdzie metoda "pars pro toto" a więc jednego kupca zamiast ciżby - którą pamiętamy tak dobie z przedstawienia z Kurnakowiczem - okazała się zawodną.
Wszystko to razem jednak naprowadza na pytanie końcowe - o tekst i o aktorów. Otóż "Rewizor" wydaje mi się taką sztuką, gdzie - powiedzmy to skrótowo i naiwnie - nic nie jest i chyba nie może być lepsze od tekstu Gogola. Im więcej i lepiej go słyszymy, tym satysfakcja jest większa i przeżycie - a także głębia tego arcydzieła literatury dramatycznej - większa. "Rewizora" trzeba grać, inscenizować, a przede wszystkim trzeba go mówić a jeszcze lepiej - mówiąc słyszeć. Tak przecież zagrał swoją rolę Horodniczego Tadeusz Łomnicki, dodając nową pozycję do pasma swoich sukcesów. Tak, niestety, nie zagrał swojej roli Chlestakow - Fronczewski.
Jest w tym przedstawieniu również kilka pomniejszych ról, wypieszczonych z całym pietyzmem. Do nich należy znakomita kreacja Wojciecha Pszoniaka jakoDobczyńskiego, prawie niema, mimiczna, pełna jednak ekspresji. Taką jest także precyzyjna, z realistycznego teatru wzięta rola Anny Seniuk jako Horodniczyny.
Czy stało się to przedstawienie owym kanonem teatru telewizyjnego, który nam obwieszczono?
Myślę, że jest w tym nieco przesady, dla mnie osobiście bliższym tego kanonu jest tegoż Gruzy dawniejsze przedstawienie "Nie do obrony" Osborne'a.