Artykuły

Studium plastikowej biedronki

"Woyzeck" w reż. Grażyny Kani na Scenie na Świebodzkim Teatru Polskiego we Wrocławiu. Pisze Marta Uszyńska w Didaskaliach.

Georg Büchner pracował nad swoim ostatnim dramatem dwa lata. Pracę tę przerwała mu choroba, która wkrótce zakończyła się zgonem. Fakt, że dramat nie został przez autora dokończony, w zaskakujący sposób przestał stanowić problem. Dla Grażyny Kani właśnie jego niedomknięcie, fragmentaryczność stały się największymi zaletami. Opowiedziana na Scenie na Świebodzkim Teatru Polskiego we Wrocławiu historia jest, jak mówi reżyserka, "epizodem z większej całości" i zarazem więcej niż całością, dotyczącą jednego tylko ludzkiego istnienia. "Woyzeck" przetłumaczony na nowo, posklejany z różnych wariantów, zawartych w czterech rękopisach, jest nie tyle fabularną opowieścią, co swego rodzaju studium. Studium ludzkiej natury - społecznej? psychicznej? duchowej? - chyba wszystkiego po trochę. Bohaterowie zostali wybrani z większej liczby postaci, występujących w rękopisach. Tekst w nowym przekładzie włożony w ich usta jest suchy, postrzępiony, wypowiadany nerwowo, krzykliwie, jakby pospiesznie. Brzmi mało literacko, za to bardzo autentycznie, choć nie realizm, ale groteska ma być językiem, w którym opowiedziana zostanie ta historia. Historia zbrodni popełnionej z zazdrości o kobietę przez fryzjera Franza Woyzecka.

Scenografię stanowi jednolicie biała przestrzeń, z której jakby wycięto i lekko wysunięto prostokąt sceny wraz z jej tylną ścianą. Na wystających z niej siedzonkach (podobnych do tych, jakie można spotkać na korytarzu w pociągu), wyjęte z jakichkolwiek realiów czasu i przestrzeni, osadzone w białej pustce siedzą postacie dramatu. Jest ich dziewięć. Siedzą nieruchomo, ale ich pozy, kostiumy, grymasy zastygłe na twarzach wiele o nich mówią. Mamy więc Wywoływacza, ubraniem i fryzurą przypominającego dyrygenta orkiestry i wyraźnie starającego się zaznaczyć swoją odrębność. Dalej Idiota - najlepiej czuje się w pozycji przykucniętej, zdaje się pochłonięty swymi myślami. Doktor w jasnym garniturze, sztywny i dumny, nie rozstaje się z tajemniczym tekturowym pudełkiem. Dwaj żołnierze - Woyzeck i Andreas. wyprężeni służbiści, gotowi spełnić każdy rozkaz. Na twarzy Woyzecka (Mariusz Kiljan) widnieje, jakby przyklejony, entuzjastyczny uśmiech. Tamburmajor-wielki i niezgrabny, w podkoszulku pod rozpiętym mundurem i flaszką wódki. Kapitan z troską na twarzy i ręką wsuniętą za połę płaszcza, jakby bał się, że coś zgubi. Marie - kobieta w czerwonej sukience, bosa, podobnie, jak i Tamburmajor, siedząca w nieeleganckim rozkroku, w wyrazie twarzy ma coś dzikiego. Inny - wygląda na bezdomnego włóczęgę, na twarzy kompletna rezygnacja. Przypominają marionetki podwieszone pod ścianą na sznurkach. Takie jest pierwsze wrażenie, zanim jeszcze pogasną światła. Później, już do ostatniej minuty spektaklu biała przestrzeń będzie wypełniona nieprawdopodobnie intensywną grą aktorów. Przy braku jakiegokolwiek oparcia ta gra musi skupiać całą uwagę, musi być jak nakręcona sprężyna, bez chwili wytchnienia, i tak rzeczywiście jest. Przez cały czas ich widzimy, na tej scenie nie ma przecież kulis: oddziałują więc bez przerwy - niezależnie od czasu i liczby wypowiedzianych słów, każde z nich, będąc fragmentem, jest też osobnym światem.

Z mroku na powrót wydobywa ich miękkie, ciepłe światło reflektora. Słychać dziewięć głosów, śpiewających melancholijną piosenkę. O ukochanej, mieszkającej niegdyś we młynie, która teraz nagle znikła. Miękko, ciepło, wielogłosowo (motywy tradycyjnych pieśni niemieckich przewijać się będą przez cały spektakl). W miarę kolejnych zwrotek, postacie zaczynają się poruszać, nerwowo i konwulsyjnie, jak marionetki. Śpiew urywa się gwałtownie i oto wychodzi ku nam Wywoływacz (Halina Rasiakówna), tym razem przypomina nieco ekscentrycznego wykładowcę, ze swobodą przechadzającego się przed widownią. Słowa, które wypowiada do publiczności, w dramacie będące zapowiedzią ulicznej prezentacji obdarzonego niezwykłą inteligencją konia - tutaj pełnią rolę prologu. Zwierzę to też człowiek, granica między jednym a drugim jest nieuchwytna - wynika z jego wykładu.

Owo zezwierzęcenie, osiągające apogeum w akcie mordu, nie jest jednak, jak się wydaje, najjaskrawsze. Dochodzi do głosu coś chyba jeszcze gorszego: w przedstawionym tu świecie ludzie upodabniają się nie tyle do zwierząt, ile do maszyn - nie tylko główny bohater: wszyscy bez wyjątku. Zdają się być wciśnięci między tryby jakiegoś mechanizmu, widać to w ich ruchach: raz sztywnych i energicznych, jak u Woyzecka, Andreasa, Tamburmajora, to znów nieskoordynowanych i przypominających nerwowy tik, jak w przypadku Doktora. Najbardziej pochłonięci przez cywilizację, sieć hierarchicznych stosunków i wzajemnych zależności, są w swych zachowaniach najmniej naturalni. Zwierzęcość ujawnia się może w chwilach strachu lub agresji.

Trochę inaczej jest z tymi, których owa cywilizacja skazała na bierność, pozostawiając na marginesie. W nich zwierzęca natura jest zaakcentowana mocniej. Taka jest Marie (Kinga Preis), dziewczyna w czerwonej sukience. Pomimo tej sukienki niewiele w niej można znaleźć kobiecego wdzięku. Jest raczej wulkanem kobiecych instynktów - macierzyńskich, ale też przede wszystkim płciowych, wyrażających się w nieokiełznanym, wulgarnym śmiechu, lubieżnych ruchach i spojrzeniach. Poza tym Marie jest pusta i zepsuta. A pod tym wszystkim jest jeszcze tęsknota, głęboko ukryte (lub może skrywane?), prawdziwie ludzkie pragnienie. Tylko raz i tylko na chwilę to pragnienie dochodzi do głosu. Marie ostatkiem sił wyciąga spod swego krzesełka brewiarz, otwiera go i próbuje czytać. Trudność, jaką jej to sprawia, przejawia się w niezdarnym sylabizowaniu słów Ewangelii - o Jezusie i jawnogrzesznicy. Gdy udaje się jej przeczytać, zrozumieć jakieś zdanie, opanowuje ją radość. "Idź - czyta w uniesieniu - idź... i nie grzesz więcej". W tym momencie jej twarz ścina się grymasem buntu. Brewiarz, rzucony z rozmachem, ląduje poza sceną, tak jak wcześniej dwa pieniążki, przyniesione przez Franza. Tak kończy się walka o "coś więcej", walka o zmianę. Jej bezradność, nieumiejętność dokonania tej zmiany w sobie jest przejmująca, podobnie, jak cierpienie, nie mniej prawdziwe od cierpienia Woyzecka.

Zwierzęca popędliwość jeszcze brutalniej ujawnia się w postaci Tamburmajora (Tadeusz Szymków). "Chłop jak dąb", wydaje się mocno ograniczony umysłowo i poza swą seksualnością oraz butelką wódki nie reprezentuje sobą zgoła niczego. Pomimo sympatycznego prostactwa, wyrażającego się i w ruchach i w sposobie mówienia, postać ta chwilami jest potworna. Człowiek sprowadzony do chuci jest jednak przerażający...

Dodajmy tu jeszcze egzaltacje złośliwego Wywoływacza. Idiotę (Marcin Tyrol), z "kucek" obserwującego ciekawie pozostałych i funkcjonującego według sobie tylko znanej logiki, nerwowe tiki Doktora (Adam Cywka), niecierpliwe wybuchy Kapitana (Stanisław Melski), skrzywioną beznadziejnie twarz Innego (Henryk Niebudek), a zrozumiemy, że na tym tle pytanie o zdrowie psychiczne Woyzecka jest właściwie bezcelowe. Cały ten świat to dom wariatów, w którym każdy cierpi na własną chorobę, złożoną z przeróżnych lęków, ambicji, namiętności i pragnienia ucieczki przed bezsensem. Woyzeck jest po prostu jednym z nich. Tak się tylko złożyło, że to w jego przypadku doszło do spektakularnej tragedii, i dlatego stał się głównym bohaterem opowieści. Opowieści będącej zaledwie wycinkiem, fragmentem v całości dużo większej, której na imię człowiek.

Poznajemy więc tego człowieka w sympatycznymi, dobrodusznym fryzjerze, wtrąconym w tryby ludzkich zależności, zawieszonym między dwoma chlebodawcami: Kapitanem, któremu służy jako fryzjer i powiernik (za głupi, żeby cokolwiek rozumieć) oraz Doktorem, dla którego stanowi "wyjątkowo ciekawy okaz", przydatny do badań nad nową teorią naukową. Poznajemy jego wrażliwość, prostoduszność. Wierzymy w jego autentyczność. On autentycznie widzi w lasku tajemnicze znaki, światła, toczącą się po ścieżce ludzką głowę. Autentycznie kocha Marie, która jest dla niego punktem odniesienia, celem, sensem życia. Sensem, który zaczął wymykać mu się z rąk (Woyzeck zanosi jej jeszcze dwa ostatnio uciułane grosiki, ale nie wytrzymują one już konkurencji ze złotymi kolczykami od Tamburmajora). Patrząc na tę właśnie rozciągniętą w uśmiechu twarz, tę groteskową figurkę, uwijającą się przy obowiązkach z entuzjazmem godnym nakręcanego żołnierzyka, zadajemy sobie pytanie, gdzie w człowieku zaczyna się zło? Gdzie przebiega cienka granica, za którą miłość zmienia się w okrucieństwo? Co sprawia, że człowiek staje się zdolny do potworności? Tuż przez dokonaniem zabójstwa Woyzeck przynosi Marie prezent: plastikową, nakręcaną biedronkę. Bawią się nią razem, jakby na moment odzyskali kontakt ze sobą, czystość spojrzenia, wolność. Ale to jest oszustwo ze strony obojga. Od dawna oboje przestali być wolni: są tylko nakręcanymi zabawkami. Za chwilę jedno z nich pozbawi drugie życia - plastikowa biedronka leży bezradnie kółkami do góry, jej chrzęszczący mechanizm pracuje ostatkiem sił, potem cichnie. Zbrodnia pozostaje niedostrzeżona. Podczas spaceru Doktor z Kapitanem prawie potykają się o zabitą Marie, mówią, że czuć w powietrzu śmierć, ale nie widzą jej. nie zauważają.

Apogeum szaleństwa stanowi w spektaklu scena zbiorowego tańca. To konwulsyjny, epileptyczny taniec rozpaczy, rozgrywający się ponad wydarzeniami akcji (bierze w nim również udział zamordowana Marie). Postacie szamocą się, próbując zapanować nad własnym ciałem, jakby napędzanym przez zewnętrzną siłę. Nie wiadomo, czy chcą uciec, czy chcą się zatrzymać. Konwulsyjność ruchów miesza się z poszarpanymi frazami śpiewanej piosenki. Na koniec jednak siadają, jakby przyciągnięci na powrót każdy do swojego krzesełka, wszyscy, z wyjątkiem Wywoływacza. To on z diabelską satysfakcją puentuje powstały obraz. Na jego hasło i gest dyrygenta, wszystko zaczyna się "od początku, od początku, od początku!". Przygasa światło i dziewięć głosów zaczyna śpiewać starą, rzewną, niemiecką piosenkę o kochanej dziewczynie, której już nie ma, bo umarła. Niedokończony dramat staje się dramatem nieskończonym - niekończącym się pytaniem o sens ludzkiego istnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji