Artykuły

Śmiechu coraz mniej

- Ten zawód przynosi wiele niespodzianek. Bardzo rzadko jestem zadowolony z granej przez siebie roli - mówi WOJCIECH POKORA.

Krzysztof Lubczyński: Idąc na spotkanie z Panem nie miałem wątpliwości, że jest Pan człowiekiem o ogromnym poczuciu humoru, ale nie przypuszczałem, że dzieli się nim Pan z bliźnimi tak ekspresyjnie i tak hojnie w życiu, nie tylko na scenie i na ekranie. Zwłaszcza że podobno wśród aktorów komediowych jest prywatnie sporo ponuraków...

Wojciech Pokora: - Myślę, że nie tylko wśród aktorów komediowych, ale w ogóle wśród ludzi. Muszę panu powiedzieć, że coraz rzadziej zdarza mi się dobry humor. Bo i z czego tu się śmiać? Czasami mam wrażenie, że znalazłem się w domu wariatów, a świat kompletnie oszalał. Czy sądzi pan, że to, co dzieje się obecnie w Polsce, usposabia do żartów? Dlatego cieszę się, że mogę dać ludziom trochę radości i uśmiechu na scenie. Ludziom jest to bardzo potrzebne. Chcą się śmiać, chcą zapomnieć o kłopotach i troskach.

Teatr Kwadrat, w którym Pan występuje, ma niezmiennie komplety na widowni, co nie zawsze można powiedzieć o niektórych teatrach dramatycznych.

- To tylko potwierdza to, o czym mówię. Publiczność chce się śmiać. I w naszym teatrze śmieje się serdecznie. Do Teatru Kwadrat przyciąga ludzi repertuar. Na stałe weszły do repertuaru sztuki Conney'a. Okazało się, że humor angielski jest znakomicie odbierany przez polskiego widza. Poza tym w Teatrze Kwadrat jest wielu znakomitych aktorów. To przede wszystkim zapełnia widownię.

Co z polskim repertuarem?

- Nie ma dobrych polskich współczesnych komedii.

I Pan to mówi, odtwórca tytułowej roli w jednej z najzabawniejszych polskich komedii - w filmie "Poszukiwany, poszukiwana" Stanisława Barei?

- Miałem na myśli sztuki teatralne a nie komedie filmowe. I jak to było dawno!

Raptem 31 lat temu!

- To całe wieki temu! Teraz pan żartuje.

Staram się, jak mogę, a poza tym cóż to w porównaniu z 1953 rokiem, kiedy to zadebiutował Pan w epizodzie w "Przygodzie na Mariensztacie" Leonarda Buczkowskiego.

- W bardzo drobnym epizodzie, jako bardzo młody człowiek.

Aktualnie oprócz pracy w Teatrze Kwadrat i Teatrze Komedia - Kabaret Olgi Lipińskiej. Będzie, czy nie?

- Nie wiem. Przyszłość pokaże.

Przejrzałem forum internetowe poświęcone Panu z okazji 70. rocznicy Pana urodzin. Czy Pan wie, że budzi Pan także polityczne emocje?

- Polityczne emocje? Chyba pan żartuje! Na szczęście nie zaglądam do Internetu. A czym się naraziłem?

Ktoś, kto odgryzł się Pana krytykom w Internecie, twierdzi, że naraził się Pan z powodu udziału w Kabarecie Olgi Lipińskiej oraz roli Żorża Ponimirskiego w "Karierze Nikodema Dyzmy". Na marginesie dodam od siebie, że domyślam się, iż z tym Ponimirskim chodzi o to, że zagrał Pan arystokratę jako osobnika niespełna rozumu, a teraz w Polsce o arystokratach mówi się tylko na klęczkach.

- To bardzo śmieszne! A wie pan, nie spodziewałem się, że rola Ponimirskiego przyniesie mi popularność i stanie się sukcesem. Nie byłem do końca przekonany, że jest to rola dla mnie. Bardzo nie lubiłem roli Marysi w filmie "Poszukiwany, poszukiwana", zagrałem ją wbrew sobie, a ona przyniosła mi ogromną popularność. Ten zawód przynosi wiele niespodzianek. Bardzo rzadko jestem zadowolony z granej przez siebie roli. Uważam, że mógłbym to zagrać lepiej.

Bardzo charakterystyczna dla Pana sposobu grania wydaje mi się inna spośród najbardziej popularnych Pana ról, czyli von Nogay w "CK Dezerterach" i w "Złocie dezerterów" Janusza Majewskiego. Von Nogay, właściciel papugi, wojskowy kretyn i sadysta, który próbuje zachować sznyt oficerski, zimną krew, ale co rusz wychodzi z niego brutalny cham, mający niepohamowane ataki cholerycznej furii...

- Lubię te rolę. To dobrze napisana, zabawna postać. Myślę, że podobała się nie tylko mnie.

Pana wybitni pedagodzy - Zelwerowicz, Rudzki, Sempoliński, Bielicka - dużo Pana nauczyli?

- Ogromnie dużo. Byli to znakomici aktorzy, wspaniałe indywidualności. Samo obcowanie z nimi było wtedy dla nas, młodych ludzi, ogromnym przeżyciem. Pokazywali nam, jak należy grać, ale nie byliśmy w stanie ich naśladować. Wtedy to przekraczało nasze możliwości.

Pan należy do tych aktorów, którzy wywodzą się ze środowisk dalekich od teatru i w ogóle od zawodów artystycznych. Takich, w których często uważało się, że mężczyzna powinien być inżynierem, albo mieć jakiś inny męski zawód. Pan ukończył Technikum Budowy Silników Samolotowych, a później pracował w FSO na Żeraniu. Miał Pan być w przyszłości inżynierem, a nawet oficerem LWP. To była bariera do pokonania, czy raczej atut do wykorzystania?

- Ani bariera, ani atut. Jeśli ktoś miał talent, był to atut. Jeśli go nie posiadał, była to bariera. Problem tkwił w rodzinie, która dosyć długo nie była w stanie zaakceptować komedianctwa. W tamtych czasach aktor w rodzinie to było prawdziwe nieszczęście. Z czasem wszystko się zmieniło.

Początek Pana kariery to Teatr Dramatyczny w Warszawie, Teodoryk w "Romulusie Wielkim" Dźrrenmatta, trochę czarnych charakterów i komedie.

- Moja pierwsza rola, która była znacząca w późniejszej karierze, to Leander w "Paradach" Jana Potockiego w 1959 roku - rola typowo komediowa...

Za którą, po występie w Paryżu, chwalił Pana - i Wiesława Gołasa za inną rolę - dziennik "Le Figaro". Był Pan tam "przezabawnym kochankiem z commedia dell'arte, nieszczęśliwie zadurzonym i rwącym się do bitki", jak napisał Witold Filler, który tak scharakteryzował Pana styl aktorski: "Szczupły, ostry w ruchach i manierycznie niemal szybki w mowie. Od lat uchodzi za aktora par excellance komediowego, od lat z tą etykietą walczy, ostatnio chyba już się pogodził". Czy tak?

- Tak bardzo nie walczyłem. Zupełnie dobrze czułem się w takim repertuarze i to, co grałem, całkowicie mnie satysfakcjonowało.

A jednak pozostała w Panu tęsknota do ról dramatycznych. Podobno marzy Pan o roli profesora Higginsa w "Pigmalionie" George'a Bernarda Shawa?

- Każdy aktor marzy o jakiejś roli, której nigdy nie zagra. I to marzenie pozostanie marzeniem. Może to i dobrze.

Po Teatrze Dramatycznym był Pan w Teatrze Nowym, a od roku 1991 jest Pan zaangażowany w Teatrze Kwadrat jako aktor i jako reżyser, pełniąc te zadania, jak napisano, z kulturą i wdziękiem.

- Miło mi to słyszeć.

Minęło 70 lat, Panie Wojciechu, i...

- Nie było ani fanfar, ani fajerwerków, ale była, jak zawsze, najbliższa rodzina, kochająca i niezawodna. Moje dziewczyny nigdy nie zapominają o niczym, a to dla człowieka w moim wieku bardzo ważne. Trzeba skończyć 70 lat, aby w pełni docenić, jak ważna w życiu jest oddana rodzina. Jestem wyjątkowym szczęściarzem.

Żona?

- Od 48 lat, dwie córki, trzy wnuczki i mały Wojtuś, czterolatek, mój imiennik, zięciowie. A najważniejsze jest to, że oni wszyscy bardzo się kochają. To ogromna przyjemność i satysfakcja patrzeć na nich, kiedy wszyscy są razem.

Jak się ma takiego męża i dziadka...

- Chyba bardziej jak się ma taką matkę i babcię.

Czy żona też była aktorką?

- Nie, ale pracowała w teatrze, zajmowała się reklamą, wiele lat pracowała w telewizji na etacie asystenta reżysera, dużo pracowała z Olgą Lipińską, robiąc z nią właśnie kabarety, i bardzo lubiła z nią pracować, niezwykle ceniła sobie tę współpracę.

Córki, jak wiem, nie poszły w ślady taty.

- Raczej w ślady mamy, zajmują się reklamą.

Co tak popularny aktor robi, kiedy nie pracuje?

- Ucieka na działkę, pracuje w ogrodzie, spaceruje po lesie, czyta. Cieszy się każdym dniem i każdą chwilą.

Hrabia Żorż Ponimirski miał ratlerka Brutusa, von Nogay papugę, a jakiego zwierza ma Wojciech Pokora?

- Asteriksa Venę, west highland white terriera, psiego arystokratę. Prezent urodzinowy od żony. Moja ostania wielka miłość.

Dziękuję za rozmowę.

***

Wojciech Pokora [na zdjęciu] - ur. 2 października 1934 roku w Warszawie. Jeden z najwybitniejszych i najpopularniejszych polskich aktorów komediowych, obdarzony także bogatą skalą talentu dramatycznego. Do jego najwybitniejszych ról stworzonych na deskach warszawskich scen trzeba wymienić Helikona w "Caliguli", Dyrektora Teatru w "Fauście", Arcybiskupa Reims w "Świętej Joannie", Horacego w "Szkole żon", Rudolfa w "Idyku", Petruchia w "Poskromieniu złośnicy". Wśród jego najważniejszych ról filmowych można wymienić także role w serialach "Czterdziestolatek" i "Tygrysy Europy", a także "Alternatywy 4" czy w "Lalce". Kilkadziesiąt ról stworzył także w Teatrze Telewizji, w tym m.in. przepyszne kreacje w roli Michała Lageny w "Dożywociu", Żewakina w "Ożenku", Joego w "Przygodzie w Manon Farm" wg "Klubu Pickwicka" czy Heliodora w "Marcowym kawalerze". Ogromnie popularny także jako głos radiowy, m.in. Kazio w kabarecie Jerzego Dobrowolskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji