Artykuły

Moje szaleństwo i moje wyzwanie

- Nie możemy grać w Polonii spektakli na dwóch scenach jednocześnie. Niektóre przedstawienia czekają miesiącami na swoją kolej, a tak naprawdę nie powinny schodzić z afisza, bo publiczność chce je oglądać - mówi MARIA SEWERYN, dyrektorka powstajacego Och-Teatru, filii warszawskiego Teatru Polonia.

Właśnie została dyrektorem nowego warszawskiego teatru Och-Teatr. Po raz pierwszy w życiu jest szefową. Kiedy z początku nie mogła sobie dać rady z odpowiedzialnością, dzwoniła do mamy: "Proszę, porozmawiaj ze mną chwilę" - mówiła. Teraz już nie dzwoni. Sama potrafi podjąć decyzje I te dotyczące pracy i te ważniejsze, życiowe. "Czasem tylko wieczorem tak bym chciała się na kimś oprzeć, odetchnąć" - przyznaje. 34 lata. Ma za sobą małżeństwo z fotografem Robertem Jaworskim. Mama 12-letniej Leny i 4-letniej Jadwigi. Zakochana w filmach Pedro Almodóvara. Współpracuje z Programem a KuKu, który pomaga dzieciom wychowującym się w rodzinach zastępczych i rodzinnych domach dziecka. "Spełniamy marzenia tych dzieci. Od ofiarowania im pudełka kredek po budowę placów zabaw czy organizację wakacyjnych wyjazdów" - mówi aktorka.

Wciąż potrafisz tak wrzasnąć, że drżą mury?

- Zdarza mi się. Mam po prostu taki temperament i emocje. To rodzi się czasem z gniewu, czasem z poczucia niesprawiedliwości. Taki protest, co pali mosty i rani ludzi.

Później tego żałujesz?

- Zawsze żałuję. Lepiej jest rozmawiać, niż krzyczeć.

Krzyk, który spalił most?

- Tego nie zdradzę.

A któryś zbudował nowy?

- Nie przypominam sobie, żeby wrzask kiedykolwiek sprowokował dobre rzeczy. Zawsze są zgliszcza. Oczywiście, na tych zgliszczach można budować coś nowego. Ale krzyczysz krótko, a odbudowujesz długo. Są ludzie, którzy twierdzą, że przez konflikt można do czegoś dojść. Być może. W teatrze spotykałam reżyserów, aktorów, którzy uważali, że należy się pozabijać, obrazić na siebie, powywlekać jakieś brudy i stworzyć konflikt, żeby coś wyniknęło ze wspólnej pracy. Takie rzeczy się zdarzają, ale nie mogą być zasadą współpracy.

Wrzeszczałaś na mamę?

- A tobie się to nie zdarzyło? My w ogóle jesteśmy rodziną dość ekstrawertyczną (śmiech).

Budujesz teatr. Tam powodów do dzikiego wrzasku nie brakuje?

- Im większy jest chaos wokół mnie, tym jestem spokojniejsza.

To mama chciała, żebyś kierowała Och-Teatrem?

- Kiedy masz dwie sceny, nie możesz kierować nimi równolegle. Roman Osadnik, dyrektor Teatru Polonia, i Krystyna Janda po czterech latach mojej pracy w Polonii, w której przeszłam wszystkie jej etapy, dobre i złe, wszystkie remonty itd., uznali, że mogę być ich przedstawicielką i pokierować Och-Teatrem.

Jak wyglądał pierwszy dzień Marii Seweryn, szefa teatru?

- Był koszmarny. Trzy ekipy remontowe, tysiące pytań, ważne decyzje do podjęcia. Płakałam co godzinę. Do tego ten dzień zbiegł się z początkiem roku szkolnego. Musiałam zaprowadzić Lenę do szkoły, a wieczorem grałam jeszcze spektakl. "To tylko przedsmak tego, co cię czeka" - usłyszłam wtedy od mamy.

Ile razy dziennie dzwonisz do niej z budowy?

- Ostatnio zorientowałam się, że minęło sześć godzin, jak z nią nie rozmawiałam. Wpadłam w panikę. Przez ten czas zostało podjętych sporo decyzji. Czy dobrych?(śmiech). Wreszcie nie wytrzymałam i zadzwoniłam do jej asystentki, żeby ściągnęła ją z próby spektaklu "Bagdad Cafe", który reżyseruje. "Mamo, porozmawiaj ze mną chwilę" - poprosiłam.

Krystyna Janda dała Ci wolną rękę? Och-Teatr będzie taki, jak Ty chcesz?

- Nie do końca. Na razie pilnuję projektu wymyślonego przez mamę i architekta. W eter poszło, że Krystyna Janda otwiera teatr dla córki. Bzdura! To jest druga scena Fundacji Krystyny Jandy na rzecz Kultury, a nie prywatny interes rodzinny. Na razie trwa ratowanie budynku, zabezpieczanie go przed zimą i teraz jestem bardziej cieciem niż dyrektorem artystycznym, jak mnie gdzieś nazwano.

Kiedy okazało się, że w Polonii jest za ciasno i potrzebujecie więcej miejsca?

- Rok temu. Mamy 27 tytułów. Nie możemy grać w Polonii spektakli na dwóch scenach jednocześnie. Niektóre przedstawienia czekają miesiącami na swoją kolej, a tak naprawdę nie powinny schodzić z afisza, bo publiczność chce je oglądać. Teraz np. w Polonii powstaje "Bagdad Cafe", który będzie grany ponad dwa tygodnie po premierze, inne tytuły muszą wtedy "leżakować". Dlatego zdarza nam się grać nawet po cztery spektakle dziennie. To szaleństwo.

Trudno mieć swoją drogę, swój świat, mając takich rodziców jak Ty, pochodząc z takiego domu.

- Kiedy poszłam do szkoły teatralnej, nie miałam świadomości, w jak wąskie środowisko wchodzę. Nie zajmowałam się problemem swojego "pochodzenia".

Myślałam tylko o tym, że uczę się wspaniałego zawodu. Wiedziałam, że jest trudny i bywa okrutny. Tylko tyle i aż tyle.

Próbowałaś nawet być nie tylko córką Jandy i Seweryna?

- Tak i wtedy właśnie zaczęła się moja przygoda z teatrem offowym. Zrozumiałam, że muszę mieć swoją niezależną drogę. Ta niezależność dała mi wówczas pełniejsze poczucie sensu i własnej wartości. Dopiero potem były "Opowiadania zebrane". Amerykański dramat, wielki temat. Dwie aktorki na scenie, reżyseria Krystyna Janda. Grałyśmy razem z mamą. Świetne doświadczenie. Wystąpiłyśmy z tym spektaklem prawie 100 razy, jeździłyśmy po całej Polsce. To była prawdziwa "master-class". Propozycja, żebym zagrała

w "Opowiadaniach zebranych", wyszła od mamy. Powiedziała mi wtedy, że obserwuje mnie od paru lat i jeśli poważnie myślę o tym zawodzie, to chciałaby, żebyśmy się spotkały, bo ma mi coś do przekazania.

Obserwowała Cię, zanim wyciągnęła rękę.

- Przez parę lat. W zasadzie bez uwag. Myślę, że to był właściwy czas na nasze zawodowe spotkanie.

Twoja nauka w tej "masterclassie" nie poszła na marne.

- Myślę, że nasza dzisiejsza współpraca w Polonii i przybudowaniu Och-Teatru jest w znacznej mierze konsekwencją tego spotkania. Pamiętam ten dzień, kiedy mama zadzwoniła do mnie i powiedziała: "Kupujemy salę na teatr". I ona z Edwardem Kłosińskim zapraszają mnie do Fundacji Krystyny Jandy na rzecz Kultury, która jest fundatorem Teatru Polonia. Nie do końca rozumiałam jeszcze, co to oznacza. Ale wiedziałam, że jeśli przyjmę to zaproszenie, to łączymy się artystycznie w pełni. Bałam się i wahałam, ale w końcu zdecydowałam: "tak". Czułam, że to będzie szaleństwo i wyzwanie. Emocje podobne do tych, które poznałam w teatrze offo-wym, w którym spektakle powstawały "z niczego", dosłownie z powietrza. Wiedziałam już, że i w taki sposób można zrobić coś fajnego, mając naprawdę bardzo niewiele. Oddałam się temu w pełni.

Twój tata wie, że będziesz kierować teatrem? Co powiedział?

- Ucieszył się. Poprosiłam go już o radę. Powiedziałam, że mam kłopot z konferencjami prasowymi. Zdarzyło mi się ponieść porażki w czasie publicznych wystąpień (śmiech). Podpowiedział: "Zanotuj sobie na kartce 10 spraw, o których chcesz mówić, i jeżeli dziennikarze będą zadawać niewygodne pytania, trzymaj się tych 10 punktów". Nie jest to proste, ale idzie mi coraz lepiej.

Twój ojciec wraca do Polski. On również będzie szefem - Teatru Polskiego w Warszawie.

- Zdaje się, że stajemy się w stolicy teatralnymi monopolistami (śmiech). Na razie jednak tata częściej bywa w Krakowie, gdzie gra w spektaklu "Wyobraźcie sobie" opartym na dramatach Szekspira. Cieszę się, że wraca do Warszawy. Dzięki temu moje córki będą go mogły częściej spotykać. To dla mnie ważne.

Jakie są Lena i Jadwiga?

- Wspaniałe i jak na swój wiek nad wyraz samodzielne.

Czym Cię zaskakują?

- Potrafią się doskonale zorganizować. Same o sobie decydują, same sobie radzą, nie mają z tym problemów. Są naprawdę odpowiedzialne. Starsza Lena jest dla młodszej Jadwigi wielkim autorytetem i w pewnym sensie wspólnie ją wychowujemy. Ostatnio zdarzył się wieczór, podczas którego musiałam odbyć ważne spotkanie zawodowe i zostawiłam córki na dwie godziny same w domu. Powiedziałam, że wrócę około 21. Zadzwoniłam do Leny o 20, mówiąc, że za godzinę będę i żeby powoli kładły się spać. "Dobrze, tylko przywieź mi lemoniadę" - usłyszałam. Ale spotkałam znajomych. Napisałam więc do Leny SMS: "Czy mogę zostać trochę dłużej?". "Jasne, tylko lemoniadę wstaw do lodówki" - odpowiedziała. Od tego wieczoru zastanawiam się, kto kogo wychowuje.

Co najbardziej różni Ciebie od mamy?

- (cisza, Maria zastanawia się) Chyba podejście do miłości i do mężczyzn.

To znaczy?

- Przytoczę ci tylko jedno zdarzenie, które ilustruje to najlepiej. Próba "Trzech sióstr" w Teatrze Polonia. Gram Maszę. Mama reżyseruje. Jest w tej sztuce słynny monolog, w którym Masza mówi o miłości do Wierszynina: "Kocham, bo taki jest mój los". Kiedy wypowiadałam tę kwestię, mama zatrzymała mnie ze śmiechem i powiedziała: "Ta Masza mnie denerwuje! Nigdy tego nie rozumiałam! Jeśli się chce, to przecież można się odkochać!". Niby żart, ale racjonalność w temacie miłości jest u niej bardzo silna. A z kolei ja doskonale rozumiem to zdanie Maszy.

To kiedy w Twoim życiu będzie znowu miejsce dla mężczyzny?

- Nie jestem typem samotnika. Dzisiaj wiem, że nie potrzebuję mężczyzny po to, żeby zarobił na nasze dzieci czy naprawił mój samochód, z tym sobie radzę. Czasem tylko brak mi kogoś, na kim przez chwilę mogłabym się oprzeć i... odetchnąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji