Artykuły

"Po deszczu" i co dalej?

Od kilku miesięcy nie pada. Wszyscy są rozdrażnieni. Susza utrudnia codzienne nawet biu­rowe życie w firmie o wysokim standardzie. Sfrustrowani i zbuntowani pracownicy spo­tykają się ukradkiem na 45. pię­trze wieżowca, by tam zapalić niedozwolonego papierosa i pogadać. Gadanie jest o wszy­stkim i niczym.

Sztuka Sergi Belbela, hi­szpańskiego współczesnego autora, napisana została przed siedmioma laty i znalazła się w czas letniej kanikuły w reperturze Teatru "Wybrzeże". Niewielki to utwór literacki -

zarówno rozmiarami, jak i to­nem zaproponowanych dywa­gacji. Cztery sekretarki: Blon­dynka (Marta Kalmus), Ruda (Tamara Arciuch-Szyc), Sza­tynka (Joanna Kreft-Baka - je­dyna indywidualistka) i Bru­netka (Małgorzata Brajner) narzekają na swoich szefów, kłócą się między sobą o drobiazgi, pragną lepszego życia i miłości, ale również marzą o karierze. Mają ambicje na miarę... koloru włosów i powielanych stereotypów. Sza­tynce nawet udaje się osiągnąć niespodziewanie dobrą pozycję. Jej awans musi bu­dzić zazdrość, ale tylko tyle, bo wewnętrzne, bliskie "inteli­gencji emocjonalnej" rozterki Szatynki są mało znaczące.

Reżyser sopockiego spekta­klu Anna Augustynowicz jest twórcą teatralnym o ustalonej renomie. Od kilku lat dyrektor artystyczny Teatru Współczesnego w Szczecinie, udowo­dniła realizacją kilku znaczą­cych spektakli, że jest zdolna i pomysłowa. Niestety, tekstu Belbela nie udało jej się prze­tworzyć na dobre przedsta­wienie teatralne. Opór materii literackiej, urywane dialogi prowadzone w jednym miej­scu, gdy aktorzy ćwiczą scho­dzenie i wchodzenie na ring-dach, albo wiszą na barier­kach - nie są w stanie zafascy­nować widzów. Tematy niby ważne, bo dotyczące egzystencji, nadziei, potrzeby miłości, problemów z własną osobowością, ale zbyt często puste i powierzchowne. Nie udało się właściwie w tym spektaklu zbudować znaczących ról. Tylko Dyrektorka - Dorota Ko­lak niesie w tym przedstawieniu ponadprzeciętne emocje i nastroje. Ona potrafi wykrzesać ze swej postaci coś więcej niż opisową "pogaduchę". Kolak tworzy napięcia, które mogą trafić do widza. Buduje postać precyzyjnie od ledwie kreślonych półto­nów po ostre zarysowanie napadów furii. Role męskie w tym spektaklu są niczym ćwiczenia na siłowni: niby o coś chodzi, tyle że nie wiadomo czy tylko o utrzymanie fizycznej kondycji, czy może przy okazji również o harto­wanie ducha. To puste posta­cie, choć czasami śmieszne tak jak "prostaczek" Goniec w interpretacji debiutujące­go na scenie Teatru "Wybrze­że" Piotra Łukawskiego. Szkoda, że zarówno Kompu­terowiec - Grzegorz Gzyl, jak i Kierownik - Igor Mi­chalski tylko "przerzucają" dialogi, natomiast nie tworzą ról godnych uwagi.

Scenografia Marka Brauna jest funkcjonalna, na miarę tego przedstawienia. Ring-dach wieżowca w szarych kolorach, szare kostiumy ak­torów - przestrzeń zręcznie wykorzystana. Całości do­pełnia niezauważalna wła­ściwie muzyka Jacka Ostaszewskiego - ot, taka towa­rzysząca ilustracja.

"Po deszczu" to przedsta­wienie nie budzące zachwy­tu. Spektakl ten znalazł się w repertuarze Teatru "Wybrze­że" tuż po "Top Dogs" Ursa Widmera. Obie sztuki współczesne, obie penetrujące podobne problemy, ale z tej rywalizacji "Top Dogs" wy­chodzi obronną ręką. A w "Po deszczu", kiedy już popada, właściwie nic się nie dzieje, bo nie może. A pytania, które ma stawiać sobie publiczność, nie są ważne, bo sztuka nie prowo­kuje takich pytań. Wszelkie stereotypowe podziały (palą­cy - niepalący, mądrzy - głu­pi, piękni - brzydcy) nie pro­wokują do dyskusji. Co naj­wyżej do konstatacji, że ten świat jest podzielony. I to wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji