Pisarz pełną gębą
W teatrze Wybrzeże odbędzie się dziś prapremiera monodramu Piotra Jankowskiego "Tequila " na podstawie głośnej powieści Krzysztofa Vargi. Autor "Tequili" podzielił się z nami refleksjami na temat sztuki, kobiet i... niedojrzałości
Stosunkowo wielu autorów ze zgrozą wspomina swoje wrażenia z premier. Mówią, że to okropność patrzeć, jak reżyserzy i aktorzy maltretują ich utwory. Nie obawiasz się tego?
Krzysztof Varga: Oczywiście że tak, choćby dlatego, że jadę na premierę zupełnie w ciemno. Dałem twórcom carte blanche, nie widziałem prób, więc zupełnie me wiem, czego się mogę spodziewać. Próbuję wyobrazić sobie, że idę na sztukę zupełnie nieznanego mi autora, że jestem tylko zwyczajnym widzem i nie mam z tym wszystkim nic wspólnego.
Udaje Ci się zachować taki dystans?
- Nie do końca. Czuję pewien niepokój, choć z drugiej strony jest to sytuacja komfortowa, bo jeśli spektakl okaże się kompromitacją, będę mógł wszystko zwalić na wykonawców. Pocieszam się, że aktor i reżyser mają o wiele większy problem niż ja. Dla mnie ważne jest przede wszystkim, żeby ten spektakl nie był nudny, żeby nie było tak, że facet na scenie będzie przez godzinę wyłącznie gadał.
To może jednak okazać się trudne. W końcu "Tequila" to ponad 100-stronicowy monolog.
- Pozornie rzeczywiście nieteatralny, choć ku mojemu zaskoczeniu to dziełko cieszy się sporym zainteresowaniem teatru. Pojawiali się u mnie rozmaici faceci, którzy chcieli robić monodram. Większość spławiałem, ostatecznie zgodziłem się na realizacje w teatrze Wybrzeże i Teatrze TV.
Nie kusi Cię, by napisać dramat?
- Niespecjalnie. Po pierwsze, nie lubię czytać dramatów. Oglądać zresztą też nie. Teatr nie przemawia do mnie jakoś szczególnie. O wiele ważniejsze są dla mnie literatura, muzyka i film - taka triada. Nie czuję więc potrzeby pisania dla teatru.
Andrzej Stasiuk przyznał kiedyś, że energię, jaką wkłada w pisanie, najchętniej spożytkowałby na bębnienie w jakiejś kapeli. Krótko po tym jeden z recenzentów sugerował, że Twoja "Tequila" z liderem grupy punkrockowej w roli głównej to wyraz podobnego niespełnienia.
Właściwie to chętnie bym sobie pograł w jakimś zespole, chociaż jest już pewnie na to za późno... Ale żeby nie było wątpliwości: nie zacząłem pisać dlatego, że nie gram w żadnym zespole; pisaniem nie kompensuję sobie niegrania.
"Tequilę" określano jako "spowiedź dziecięcia wieku". Dla wielu stałeś się wyrazicielem głosu pewnego pokolenia...
- Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że mój ironiczny stosunek do bohatera "Tequili" jest czytelny. Tymczasem część czytelników, a co gorsza i recenzentów, jest święcie przekonana, że ja zupełnie serio podchodzę do tego, co myśli i mówi mój bohater. Że wieszczę koniec jakiejś epoki, tracę poczucie niezależności, ogłaszam upadek kultury i teraz nic, tylko pub zostaje... Na Boga, przecież to, że bohater "Tequili" wygłasza czasem straszliwe komunały, nie znaczy, że ja również jestem aż tak naiwny! To, że mój bohater ma określony stosunek do kobiet, nie znaczy, że ja mam do nich taki sam stosunek. Mój bohater nie jest ani mną, ani portretem jakiegokolwiek konkretnego człowieka. Fakt, że jest to proza realistyczna nie oznacza jednocześnie, że jest to książka z kluczem. Jak myślisz, dlaczego tak często jesteś utożsamiany z bohaterem "Tequili"?
- To wynik tego, że literatura autobiograficzna, sylwiczna, dzienniki, wspomnienia jakiś czas temu zrobiły w Polsce kolosalną karierę. W efekcie czytelnicy poniekąd z przyzwyczajenia zestawiają bohatera czy narratora z autorem i czytają książki przez biograficzną lupę. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że przyprawiono mi gębę...
Jaką?
- Chłopacką. Faceta, co to lubi się zabawić, ma mizoginiczny stosunek do kobiet i generalnie jakiś taki trochę niedojrzały jest. Czasami mnie to doprowadza do furii, a czasami macham ręką. Etykietkami nie należy się zanadto przejmować, bo ci, którzy je preparują, i tak przepadną w niebycie.