Artykuły

Kłamstwo jak kromka chleba

"Dzika kaczka" w reż. Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Mirosława Kruczkiewicz w Nowościach.

"Dzika kaczka" Henryka Ibsena w Teatrze im. Horzycy to gra do jednej bramki.

Werle jest bogatym przedsiębiorcą. Niemłody, ale wkrótce ponownie stanie na ślubnym kobiercu. Wydaje się królem życia. Przed laty uniewinniono go z zarzutów o nieczyste interesy. Do więzienia poszedł jego przyjaciel i współpracownik Ekdal. Teraz Werle jego i rodzinę jego syna (który przez wyrok ojca nie dokończył edukacji) dyskretnie i hojnie wspomaga. Tylko czy jedynym motywem tej pomocy jest dawna przyjaźń? Syn Werlego, Gregers, skłócony z ojcem, wie, że nie. I gdy wraca do rodzinnego miasta po latach, nie umie milczeć o tym, co wie. Swoją prawdomównością sprowadza nieszczęście.

"Gdy odrzucimy bagaż niepotrzebnej symboliki w połączeniu z dziwacznymi już dla nas niekiedy szczegółami obyczajowymi, ujrzymy "Dziką kaczkę" w pełnym jej blasku, jako wielki dramat o starciu dwu poglądów na rolę prawdy w życiu" - napisał ponad pół wieku temu tłumacz i znawca twórczości Ibsena, Józef Giebułtowicz.

Tak też uczyniła Agnieszka Lipiec-Wróblewska, inscenizatorka "Dzikiej kaczki" Ibsena w Teatrze Horzycy. Całkiem symboliki nie odrzuciła, ale zrezygnowała z drobiazgowo opisanego w didaskaliach wyposażenia wnętrz, z części postaci, z archaicznych już nieco zajęć i obyczajów. Dzięki zręcznej redukcji, dramat stał się bardziej skondensowany, podkreślona została jego uniwersalność. To może być zarówno zeszły, jak i nasz wiek. A że rzecz dzieje sie w Skandynawii, sygnalizują jedynie szlaczki na swetrach i czapkach, jasne i surowe wnętrza, proste meble, nawiązujące do szlachetnej skromności skandynawskiego wzornictwa. Taka scenografia służy zresztą zarówno przypomnieniu, że słuchamy tekstu norweskiego dramaturga, jak i podkreśleniu, że dom Ekdalów nie jest bogaty. Warta uwagi jest muzyka Michała Lorenca, doskonale tworząca nastrój.

Oglądamy zatem przedstawienie zwarte i dobrze skonstruowane. A jednak... Dla mnie toruńska inscenizacja "Dzikiej kaczki" jest grą do jednej bramki. Konsekwentnym udowadnianiem, że życie w iluzji jest lepsze. Być może jest. Ale brakuje mi właśnie owego "być może". Brakuje przechylania od czasu do czasu szali na drugą stronę. Przecież Gregersa można przedstawić nie tylko jako szarżującego doktrynera, głoszącego prawdę, której nikt nie chce. Jego racje też są ważne, jego postawa ma swoje źródła - m.in. w pamięci o zmarłej matce, nieszczęśliwej w małżeństwie z człowiekiem, który mimo kłamstw i krzywd, jakie wyrządził, żyje lepiej niż wielu uczciwych. Może Gregers nie jest, jak chce doktor Relling, tylko emisariuszem nieżyciowych idei, ale i człowiekiem próżno oczekującym od losu sprawiedliwości...

Takie rozłożenie akcentów to decyzja reżyserki? Czy może Tomasz Mycan jako Gregers nie dość mocno broni racji swojego bohatera? A przecież tak znakomicie umiał przekonać do poglądów Abelarda w "In extremis"... Jego Gregersa nikt nie lubi, nikt nie chce jego prawdy (Hjalmar Ekdal go słucha, bo to człowiek chwiejny, podatny na manipulacje). Ten dyskurs byłby ciekawszy, gdyby do jedynego "morału" wyrażonego na zakończenie przez Rellinga (prawda, że zgodnie z literą sztuki Ibsena) prowadził nie tak prostą drogą. Nawet jeśli prawda powinna czasem przegrać, to może nie tak łatwo...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji