Nieochota
"Sejm kobiet" Grabowskiego wystawiony w ramach festiwalu ,,re_wizje antyczne" w krakowskim Starym Teatrze to porażka na życzenie.
Tak by się przydał inteligentny kabaret robiący jaja z nadętych doktrynerów! Z kapłanów "gender studies" widzących wszystko w kategoriach kulturowej wojny płci. Z frazesowiczów poprawności politycznej mających na wszystko poręczną formułkę. Z ideologów przebierających nogami, żeby siłą wychowywać, ulepszać i uszczęśliwiać. Arystofanesowski "Sejm kobiet" ze swoją ponurą złością na doktrynerskie głupstwo terroryzujące wolne społeczeństwo tudzież osoba Mikołaja Grabowskiego piszącego na motywach tej komedii współczesny scenariusz zdawały się idealnie spełniać te nadzieje. Owszem, zaczyna się świetnie od portretów kobiet u władzy, superzłośliwie pobrzydzonych na męską modłę i plotących antyfeministyczne obelgi, tudzież zniewieściałych mężczyzn rozsmakowanych w majestatycznym nicnierobieniu. Ich nieochota, zaiste mrożkowa, rychło jednak infekuje cały spektakl: akcja zamiera, kpina więdnie, pasja gaśnie.
Gdyby nie niezawodna vis comica Mieczysława Grąbki i swingujący temperament Marty Stebnickiej, nie byłoby czego zbierać. Jakby Grabowskiemu odechciało się w połowie roboty - albo zwątpił w sens wojny ze światem, który obrał za adresata kpiny. A cóż po kabarecie oziębłym, w gruncie rzeczy obojętnym, urwanym po godzinie? I jak tu handryczyć się z nonszalancją panów Zadary, Klaty et consortes produkujących luźne, maźnięte szkice miast gotowych przedstawień, skoro ich profesor ściga się z nimi w dezynwolturze?
PS Reżyser chwalił się w wywiadach, że na przekór obowiązującym tendencjom wyrzucił z przedstawienia wszystkie obsceniczne słówka, których u Arystofanesa nie brak. Tylko co w takim razie robi tam słówko "Łyżwiński"?