Klasycy na scenach Gdańska i Krakowa. Kordian 1982
OD połowy lat sześćdziesiątych mówiło się w Polsce coraz głośniej o bardzo słabej znajomości literatury romantycznej wśród młodzieży. Wprawdzie inscenizacje wielkich romantycznych dramatów narodowych od czasu do czasu ratowały stan tej wiedzy, ale były to działania pozorne. Po dwóch głośnych w Teatrze Narodowym realizacjach - "Dziady" Mickiewicza w ostatnim roku dyrekcji Kazimierza Dejmka i "Kordian" Słowackiego w pierwszym roku dyrekcji Adama Hanuszkiewicza - głosy krytyki zaczęły coraz natarczywiej dopominać się o solidny powrót klasyki do teatru. Ale wszystko działo się jakby na odwrót. Ostatnia dekada lat 1970-1980 przyniosła w tej materii jeszcze większe spustoszenie. Wszakże jeżeli chodzi o dzieła Juliusza Słowackiego, to wśród reżyserów istnieje stała tendencja prezentowania ich na wielu scenach. I tak "Kordian'" w ostatnich dziesięciu latach wystawiamy był czternaście razy. Przymierzali się doń: Tyszarska, Kordziński, Mrówczyński, Zeidler, a także po raz wtóry Axer, Maciejewski, Okopiński. Co by jednak o nich nie napisać, jedno wydaje się oczywiste: najlepszym Kordianem był Andrzej Nardelli w głośnej inscenizacji z 1970 roku w Teatrze Narodowym.
Młody krakowski reżyser Krzysztof Babicki na scenie gdańskiego Teatru Wybrzeże wyreżyserował ostatnio "Kordiana" z Wojciechem Osełko w roli tytułowej. Babicki poszedł w swojej wizji drogą odczytania dzieła tak jak uczynił te Andrzej. Kijowski w historycznym eseju o "Kordianie" drukowanym w 4 numerze "Dialogu" z 1967 roku.
Z tej wykładni Babicki czerpie wsparcie, ukazując nam "Kordiana" jako rzecz o młodzieńczej kontestacji. Podobnie zresztą tłumaczył ten dramat Konstanty Puzyna w swojej pracy "Burzliwa pogoda". Piszę o tym tak szczegółowo, aby uzmysłowić, iż wielkie dzieła naszej romantycznej literatury szczególnie w teatrze mają wiele znaczeń. Prezes w gdańskim przedstawieniu jest człowiekiem mającym rację polityczną aktualnego czasu, co może wyrazić w każdej chwili twardą maksymą "Salus Rei Publicae suprema lex!" Gra go z męską, a nie tradycyjnie starczą dojrzałością Krzysztof Gordon. Ten gdański anno domini 1982 Kordian Babickiego nie jest przeciwstawiony Prezesowi. Reżyser przeciwstawia tylko rację, której wielu naszych Kordianów nie chciało ulec. Nie ulega im także Kordian Babickiego; kontestator tragiczny, którego z romantyczną siłą i czarem kreuje Wojciech Osełko. Rozdziela on racje moralne od racji rozsądku. Tego Kordiana trzeba bardziej czuć niż rozumieć. Monologi na Mont Blanc i w scenie więziennej, kiedy ten młodziutki aktor wypowiada credo romantycznej postawy -wywołują zasłużoną owację publiczności. Młoda widownia utożsamia się z bohaterem, który wygląda na ich rówieśnika i mówi gorączkowo jak oni sami. Jest ten gdański Kordian prawdziwie "chory na miłość do Ojczyzny". Nasuwa mi - się tutaj znów przypomnienie Nardellego. - Kordiana z roku 1970, roku pełnego napięć i niespełnionych nadziei pokolenia.
Przedstawienie rozgrywa się jakby w ramionach świętojańskiej katedry będącej nawet przypomnieniem snu o potędze i wielkości Rzeczypospolitej. Snem o potędze jest właściwie cały zamysł inscenizatora. Babicki nie skreśla ani jednej linijki z Przygotowania. Pojawiają się Wiedźmy i Szatan. To oni wytyczają drogę Kordianowi i hekatombę narodowi. Halina Winiarska, Halina Słojewska i Lech Grzmociński są postaciami prowadzącymi cały spektakl. W scenie Zamku oni są Strachem i Imaginacją Kordiana.
Prawdziwy z krwi i kości jest natomiast Grzegorz - stary Sługa, prawie ojciec Kordiana. Henryk Bista potwierdza tą kreacją swój talent. Interesująco zagrała postać Laury, w scenie rozmowy z Kordianem, Małgorzata Ząbkowska.
Starcie postaw w dramacie Słowackiego reżyser przemienił w starcie taktyk. W scenie spisku koronacyjnego kryje się zatem klucz do rzeczywiście współczesnej interpretacji dramatu, który stał się traktatem o sensie, cenie i granicach bohaterstwa. O finale decyduje dwójka: Car (Stanisław Michalski) i Wielki Książę (Kuba Zaklukiewicz). Tworzą oni znakomity duet aktorski. Michalski jest artystą o ustalonej wysokiej renomie, ale niespodzianką - pozytywną - stał się Zaklukiewicz, który w tym spektaklu jest wspaniały.
Do sukcesu gdańskiego "Kordiana" przyczyniła się znacznie muzyka Andrzeja Głowińskiego. Jest to zresztą dzieło samoistne, narzucające w wielu momentach aktorowi sposób interpretacji, budującej nastrój spektaklu. Podobnie jak scenografia Jadwigi Pożakowskiej, czego - niestety - nie można powiedzieć o kostiumach. Są one brzydkie, eklektyczne, nie z tej epoki, źle uszyte, a na dodatek niechlujne i źle wyprasowane. Można mówić o braku materialnych środków, wszak jest to spektakl epoki kryzysu. To jednak nie usprawiedliwia lenistwa. Bo krawcy teatralni muszą umieć szyć i trzeba im kupić - choćby na sławetnym gdańskim jarmarku dominikańskim - kilka żelazek. Teatr - jak wiemy - to maszyneria złożona. Budują go: dyrekcja, reżyser, aktor, technik Buduje go także estetyka szczegółów. Warto przypomnieć, że w 1945 roku w Krakowie na otwarcie Teatru Starego Pronaszko zrobił kostiumy i dekoracje z pakowego, szarego papieru i worków odkupionych z młyna. Wypranych i wyprasowanych. Kostiumy te jednak przeszły do legendy teatralnej i... dopiero po latach widzowie dowiedzieli się z czego były uszyte.
Program do "Kordiana" zredagowała ambitnie i z dużym wyczuciem zapotrzebowania na wiedzę o dramacie i epoce Grażyna Antoniewicz.
Są spektakle, po których widzowie wychodzą - zmęczeni i zniechęceni. Gdański "Kordian" Babickiego jest przedstawieniem, które męczy, ale i zachęca. Po powrocie do domu sięga się do biblioteki, aby przeczytać Słowackiego. W holu Teatru sprzedawano popularne wydanie "Kordiana" i młodzież wykupowała tę książeczkę masowo. Z własnej woli i za niemałe pieniądze. Czyż to samo nie stanowi recenzji - recenzji pisanej przez młodych widzów?