Kordian `82
Na scenę Teatru Wybrzeże w Gdańsku w połowie listopada 82 wszedł "Kordian" Słowackiego w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Zarówno reżyser jak i odtwórca roli tytułowej należą do najmłodszej generacji ludzi teatru. Babicki wiosną 82 zrobił warsztat reżyserski (T. Wybrzeże; "Sonata widm" Strindberga), zaś latem dyplom w krakowskiej PWST (T. Słowackiego; "Hiob" wg "Księgi Hioba" w przekładzie Czesława Miłosza). Wojciech Osełko, absolwent gdańskiego Studia Teatralnego, właśnie rozpoczął swój trzeci sezon aktorski.
Babicki należy do pokolenia, które zdawało się odwracać od tradycji romantycznej. A także od romantycznej dramaturgii z jej mesjanizmem, mistycyzmem i historiozofią. Zanosiło się, jak mniemano, na kolejny "kryzys romantyzmu w świadomości Polaków". Jednakże młodzi ludzie postawieni oko w oko z historią w ciągu kilku miesięcy znaleźli się wewnątrz problemów, jakimi się karmił i jakie rozwiązywał polski romantyzm. Pewnie dlatego spektakl Krzysztofa Babickiego zrobiony jest z pełną swobodą i pełnym zrozumieniem treści, jakie niesie dramat Słowackiego. Dlatego też, jak sądzę, reżyser nie bał się przedstawienia trwającego ponad trzy i pół godziny. Ufał, że zainteresuje młodą widownię Wybrzeża, i nie omylił się. Widziałam dwa spektakle przyjmowane w dojrzałym skupieniu.
Babicki wystawił "Kordiana" w konwencji stylistycznej teatru romantycznego, takiego, jaki Słowacki oglądał w Paryżu na początku lat trzydziestych ubiegłego stulecia na scenach "Cyrku Olimpijskiego" czy "Porte Saint Martin", teatru rozkochanego w bujnych inscenizacjach, iluzjonistycznych dekoracjach, nagromadzeniu wszelkich efektów.
Scenografię przygotowała Jadwiga Pożakowska. W głębi ciemnej sceny monumentalny fragment gotyckiej architektury kościelnej. Spełnia on wielorakie funkcje. Stamtąd śpiewa Archanioł w Prologu i Nieznajomy w scenie na Placu Zamkowym, jest kościołem podczas koronacji i zejściem do podziemia dla spiskowców. Pośrodku sceny dół z odrzuconą ziemią. Kopią go podczas stwarzania "ludzi dla rządu" śpiewające romantyczne diabły (z Przygotowania) w czarnych fraczkach i białych perukach; jest przepaścią na Mont Blanc i tu stoczy się Kordian po oddaniu do niego salwy. W Przygotowaniu diabelskim praktykom przygląda się przydrożny świątek. Podczas koronacji pośrodku sceny stanie "pokryte kwiatem dam" drewniane podium, na którym Car złoży przysięgę na konstytucję. Scenografia przestrzenna utrzymana w tonacji czerni i szarości - dobrze służy myśli spektaklu.
W przedstawieniu tym Prolog, bardzo rzadko grywany, wyprzedza Przygotowanie (trzy urodziwe czarownice w czarnych żorżetach nie mówią, lecz śpiewają Słowackiego), Babicki organicznie związał te wstępne części z resztą spektaklu. W Hyde Parku dozorcą jest Gelenna (Florian Staniewski), Violetta (Dorota Kolak) to jedna z czarownic, kiedy będzie się rozstawała z Kordianem, nie pojadą razem na podkutym złotymi podkowami koniu, jak chce Słowacki, lecz ją zabiorą diabli; Mefistofeles (Jerzy Nowacki) w roli Papieża powie: "Na pobitych Polaków pierwszy klątwę rzucę!", a Szatan (Lech Grzmociński) jako Papuga zawoła "Alleluja, Alleluja". Obsadzenie Mefistofelesa w roli Papieża pozwoliło ominąć groźną rafę, jaka się pojawiła w "Kordianie". Proszę sobie wyobrazić papieża, realistycznie potraktowanego, który złośliwie pyta potomka Sobieskich: "Polska musi doznawać zawsze łask niebieskich?" i radzi kochać cara, który "jako anioł z gałązką oliwy dla katolickiej wiary chęci chowa szczere". Szatan będzie także Chmurą na Mont Blanc. Nieznajomym na Placu Zamkowym (Grzmociński pięknie śpiewa "Pijcie wino") i w końcu Doktorem w scenie szpitalnej. Astaroth (Ryszard Jaśniewicz) i cała reszta asystuje koronacji, a później wespół z czarownicami (Halina Winiarska - Strach, Halina Słojewska - Imaginacja) będą dręczyć Kordiana pod drzwiami sypialni Cara.
Ten czarci wątek, bardzo w duchu epoki, przeprowadzony jest czysto i logicznie. Diabeł jako jedna z dwóch sił napędowych postępu i historii, konieczny składnik wszystkiego, co się rozwija, obecny jest w późniejszej twórczości Słowackiego. Mógł znaleźć się jako siła sprawcza także w "Kordianie".
Zanim przejdę do zdania relacji, kim jest w spektaklu Kordian, muszę jeszcze powiedzieć kilka słów o Grzegorzu. Pełni on u Babickiego rolę większą i bardziej znaczącą niż się to zwykle na scenie dzieje. Jego bajki (dwie: o Jaśku, co psom szył buty i o wydarzeniu na Syberii) nie są marginesem, chwilą oddechu, okazją do aktorskiego popisu. Reżyser uczynił z Grzegorza (Henryk Bista) ważną postać w biografii Kordiana. Jest nie tylko sługą, lecz także opiekunem i nauczycielem. Skoro piętnastoletni Kordian ma na naszych oczach dojrzeć do stawianych sobie celów - pierwszym, który go kształtuje, zanim zaczną się podróże, kobiety i polityka, jest właśnie Grzegorz. A później będzie towarzyszył mu do końca. Po egzekucji Kordiana powie motto z "Lambra" i ukaże się w nawie kościoła z małym, biało ubranym chłopcem, wnuczkiem Kordianem. Babicki uzupełnia opowiadanie Grzegorza obrazem maszerujących w głębi sceny żołnierzy carskich. Muszę się przyznać, że w pierwszej chwili żachnęłam się na ten pomysł. Jednakże w całości spektaklu komponuje się on wcale nie najgorzej.
Kordian u Słowackiego ma w pierwszym akcie piętnaście lat. Wojciech Osełko, kiedy mówi "zabił się młody", wygląda także na lat piętnaście, co wcale nie tak często w teatrze się zdarza. Nie byłoby to jednak atutem spektaklu, gdyby nie uporał się z rolą. Osełko, drobny i jasny, jest niewątpliwie aktorem o wyraźnej osobowości i dużym ładunku wewnętrznym. Ma dobry głos. Jego Kordian narysowany został wprawdzie trochę zbyt grubą kreską, zabrakło mu światłocienia, niemniej osiągnął sukces. Jest to spektakl o dojrzewaniu, o budowaniu samoświadomości. Kordian krok po kroku zdobywa wiedzę o świecie, o sobie, o losie swego narodu. Podejmuje decyzje, jakie mu ta wiedza sufluje. Nie jest samotnym bohaterem ani ofiarą obojętności swego środowiska. Świadomie wybiera swój los i taki wybór uznaje za swoją powinność. Wojciech Osełko realizuje tę koncepcję tak, że staje się wyraźnie czytelna, jest skupiony i napięty. Dobrze mówi wiersz.
"Kordian" Babickiego ma niespieszny, trochę chropawy rytm, rozbudowane sceny zbiorowe (brutalnie pokazany lud podczas koronacji); dużo dobrej i dobrze użytej muzyki (Andrzej Głowiński), traktowanej nie jako ilustracja lecz jako element budujący dramaturgię przedstawienia; bogato inkrustowany jest śpiewem, na ogół na solidnym, profesjonalnym poziomie. Jest w nim kilka scen, które zapadają w pamięć - taniec wariatów z wezgłowiami białych szpitalnych łóżek, szalony, świetnie zrobiony trepak Konstantego (Kuba Zaklukiewicz), tańczony przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego po tym, jak Kordianowi udało się skoczyć przez zasieki z bagnetów. Ale nie jest to rzecz doczyszczona do końca. Tu i ówdzie pojawiają się małe zgrzyty (co znaczy, na przykład, pantomima chóru kobiet po zakończeniu Prologu - jest zupełnie nieczytelna), niepotrzebne i łatwe do usunięcia.
Walorem spektaklu jest aktorstwo. W tej materii jednak zbytnich zasług nie przypisywałabym młodemu reżyserowi. Teatr Wybrzeże ma dobry, doświadczony zespół i niemało osób bardzo utalentowanych. Jeśli grają Stanisław Michalski, Henryk Bista, Krzysztof Gordon (Prezes), Halina Winiarska, Halina Słojewska - jest to gwarancja rzetelnej roboty. Oni poddali tonację. Grają ostro, wyraziście, nawet z lekkim przerysowaniem, co dobrze współbrzmi z pastiszem estetyki romantycznego teatru, założonym przez reżysera. Taki jest też świetnie zagrany Car Stanisława Michalskiego, postać o zdecydowanych konturach, jakby kondensująca w sobie wszystkie resentymenty widowni.