Artykuły

Niby-nowy dramat

Przygotowana przez radomski "Powszechny" opowieść o dalszych losach sióstr Prozorow szczęśliwie nie zanudziła mnie na śmierć. Istnieje jednak inne poważne niebezpieczeństwo - Forum może przemienić mnie w feministkę. Wojującą.

Może stwierdzenie "nie zanudziło" w odniesieniu do sztuki teatralnej wyda się komuś raczej wątpliwym komplementem. Ale po obejrzanym tydzień temu na deskach Powszechnego udziwnionym na siłę, trwającym cztery godziny "Królu Learze", wprost bałam się iść znowu na spektakl wyreżyserowany przez dyrektora Linasa Zaikauskasa. Tym razem Zaikauskasowi udało się zamknąć wariacje na temat "Trzech sióstr" Czechowa w 90 minutach. Gdyby jednak nie sam tytuł przedstawienia "Trzy siostry, kilka lat później" i nie wcześniejsze zapowiedzi reżysera, trudno by się było z początku zorientować, kiedy rozgrywa się dramat pań Prozorow.

Wszystko zaczyna się bowiem jak u Czechowa - najmłodsza z sióstr Irina (Teresa Dzielska) ma imieniny. Cieszy się z tego święta, z tego, że ładna pogoda i snuje optymistyczne plany na przyszłość. Olga (Iwona Pieniążek) jest zmęczona monotonną pracą nauczycielki, a jednocześnie nie traci wiary, że jeszcze wszystko może się zmienić na lepsze. Masza (Ewa Bakalarska) to zniechęcona głęboko mężatka - wyszła za mąż za człowieka, który, jak się okazało, nie dorównuje jej intelektualnie. Nagle siostry zaczynają cytować naprzemiennie swoje role i kilku innych osób dramatu: Wierszynina, barona Tuzenbacha, Solonego, lekarza Czebutkina. Tak jest już do końca przedstawienia. Zasadność takiego przekomponowania tekstu i budowania na tej podstawie niby-nowego dramatu, opowieści o dalszych losach sióstr, nie wypada przekonywająco. Brak choćby wzmianki o bracie Andrzeju. A przecież zawód, jaki sprawił siostrom (żeniąc się z Nataszą, nie oddając się karierze akademickiej, poprzestając na posadzie urzędnika, popadając w hazard), dotknął je bardzo, bardzo głęboko. Nie pada też żadne słowo o Nataszy. Tymczasem to ona konsekwentnie ograniczała prawa sióstr, rugowała je z pokoju do pokoju, dążyła do całkowitego pozbycia się ich z domu, ograniczenia ich wpływu na codzienne życie.

I jeśli -jak chce reżyser - rzecz dzieje się po kilku latach, gdzieś poza domem rodzinnym sióstr - może w szkole, gdzie Olga jest przełożoną i ma mieszkanie - przyczyniła się do tego walnie właśnie Natasza. I gdzie podział się Kułygin - wiecznie szukający "dobrej, kochanej" Maszy?

Mimo tych znacznych niekonsekwencji spektakl nie jest zbytnio nużący, dzięki wysiłkom aktorek. Masza Bakalarskiej jest zgorzkniała i pełna złości, a nawet agresji. Nie musi nic mówić, nawet gdy siedzi z opuszczoną głową, emanuje z niej wściekłość. Wzrusza rozczarowanie Iriny-Dzielskiej, gdy dowiaduje się, że na darmo zgodziła się wyjść bez miłości za barona, a Olga grana przez Pieniążek budzi współczucie wyznaniem: "małżeństwo to nie miłość, to obowiązek". Umiejętne operowanie światłami pomaga podkreślić, kiedy siostry wpadają w krótkotrwałą euforię, a kiedy pogrążają się w smutku. Ciekawie wypada też scenografia Bożeny Kostrzewskiej - to taka rupieciarnia, skład pozostałości po dawnym, lepszym życiu i marzeniach, które kiedyś były ciekawsze. Efektowna jest scena pożaru, osiągnięta przy jednoczesnym zachowaniu dużej oszczędności środków. Tylko po co scenę zasypują kasztany? Bo ładnie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji