Artykuły

Życie przeciw życiu

Konstanty Paustowski w jednej ze swoich powieści, w których tak znakomicie oddał życie ziemiaństwa i inteligencji rosyjskiej przed Rewolucją opisuje, jakim wydarzaniem dla ówczesnej młodzieży były sztuki Antoniego Czechowa. Były dla niej potwierdzeniem wszystkich niepokojów, związanych z codziennym bytowaniem w carskiej Rosji, z owym "życiem na niby" pełnym duchowej pustki, tragicznego poczucia nieistotności i daremności wysiłków jednostki. Sumowało się to w pojęcie "nieudacznictwa", które - aczkolwiek ukrywane również poza tym okresem - tłumaczy się dokładnie i właściwie tylko w kontekście czasów, kiedy tworzył Czechow, kiedy Gorki dawał świadectwo buntowi młodej pokolenia przeciwni jakości otaczającego świata. Ale nie tylko rozpacz była w ich utworach: Czechow to wizjoner-moralista, uprawiający - jakbyśmy dziś rzekli - społeczną futurologię, która wówczas mogła brzmieć jak utopia. Ogrom tragizmu, bezmiar rozpaczy, ironia i współczucie, ale i łut nadziei, wiążącej się z wiarą, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, w człowieka są wyznacznikami jego twórczości, która ani na jotą nie zestarzała się.

Aktualność twórczości tego jednego z najlepszych pisarzy świata swoich czasów, to umiejętność stworzenia postaci, uosabiających sytuacje ponadczasowe. Ale bywają różne konstrukcje "ponadczasowe" - także i takie, które dzięki swej abstrakcyjności i spekulatywności stają się zimne, dalekie i obce, jak matematyczne równanie. Widzowi dzisiejszego teatru nieobce są takie właśnie utwory, i taki styl teatru. Twórczość Czechowa jest znakomitym opisem sytuacji człowieka w epoce rozkładu i zaniku wartości, wzmożonego poczucia absurdu. "Suną niewolnicy dziwnego lęku przed życiem, idą pełni niepokoju i trwogi, zapełniając czas bezładną gadaniną przyszłości, gdyż czują, że w teraźniejszości nie ma dla nich miejsca" - jak celnie podsumował twórczość Czechowa Gorki. Nie inaczej jest w "Trzech siostrach", które wystawił Teatr Stary w reżyserii Jerzego Jarockiego.

Teatr Czechowa - to teatr aktora. Mało który dramaturg napisał tyle ról, pozwalających wykonawcom na stworzenia nietuzinkowych kreacji. Z drugiej strony, wymagają one i talentu, i wysiłku. Postaci owe nie są bynajmniej jednolite, stosunek do nich również. Wpółczucie miesza się z oburzeniem i szyderstwem; zrozumienie przyczyn klęsk z wymaganiem większego heroizmu w walce z przeciwnościami. Śmiech jest gorzki, tragizm bywa kpiarski. Mają rację ci, którzy twierdzą, że Czechow jest pod tym względem bardzo nowoczesny.

Jerzy Jarocki stworzył spektakl wycieniowany, starannie wyważający wszystkie pierwiastki Czechowowskiej poetyki i filozofii. Dobrał sobie zespół aktorów, który gwarantuje to na płaszczyźnie drobiazgowej kreacji. W ładnej, nieco zbyt "dekoracyjnej", ale w swej stylizowanej brzydocie rzetelnie oddającej "ducha" epoki, scenografii Urszuli Gogulskiej obserwujemy całą galerie osobników, walczących o swoją godność, zrezygnowanych, zdziwaczałych, pełnych kompleksów. Czechow skonstruował swoich bohaterów dynamicznie; oglądamy ich w trakcie tracenia złudzeń, na drodze do ostatecznych klęsk, i to potęguje odczucie tragizmu. Widz już od pierwszych scen wie, że trzy siostry przegrają, że ich brat Andrzej jest zbyt słaby i uwikłany w otaczającą rzeczywitość, aby mógł zrealizować marzenia o karierze naukowej w Moskwie. Jarocki trafnie podkreśla ów determinizm Czechowa, męczące poczucie, jak ze złego snu, że tu nic już stać się nie może, że nic nie zmieni biegu życia. Nawet gesty postaci, mają oznaczać sprzeciw, są jakby z góry wbudowane w scenariusz klęski bądź zdają się być przez życie wymuszone - niczym konwulsje chorobowe.

Trzy siostry: Olga (Mirosława Dubrawska), Masza (Ewa Lassek), Irina (Krystyna Mikołajewska) to - pomimo podobieństwa sytuacji, poczucia bezradności - trzy różne mikroświaty. Najmłodsza usiłuje jeszcze znaleźć autentyzm w swym życiu, próbuje szarej, codziennej pracy jako odtrutki. Pozostałe są już zrezygnowane, już zdają sobie sprawę, że na nic nie można liczyć. Pod koniec sztuki i najmłodsza z sióstr wie o tym. Zmarnowane życie ich brata Andrzeja (Jerzy Binczycki), wiecznie pijany doktor, który z roku na rok obojętnieje na tragedie życia (bardzo dobra kreacja Kazimierza Fabisiaka), zawiedziona miłość Aleksandra Wierszynina (Marek Walczewski), śmierć Mikołaja Tuzenbacha (Antoni Pszoniak)... Tragedia zagęszcza się, świat przypomina pobojowisko.

Spektakl jest więcej niż dobry. Reżyser wycyzelował go tak starannie, że rezygnuję z pretensji odnośnie do poszczególnych epizodów czy fragmentów, które bym sobie wyobrażał inaczej. Zwolennicy dobrej, solidnej roboty teatralnej będą w pełni usatysfakcjonowani: ci co przyzwyczaili się widzieć klasykę przez pryzmat widzimisię reżysera i udziwnień (stan epidemiczny w krakowskich teatrach) może będą odrobinę sarkać, ale jeśli się dobrze zastanowią, to pewnie z tego zrezygnują. Aktorów właściwie w mniejszym lub większym stopniu należałoby pochwalić wszystkich za ich wysiłek, oprócz wymienionych wspomnę więc jeszcze o roli Anny Seniuk (Natasza Iwanowna), w której niemało temperamentu; o Wiktorze Sądeckim (Fiodor Kułygin); wreszcie o Celinie Niedźwieckiej, w roli staruszki-niańki Amfisy bardzo wzruszającej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji