Artykuły

Czechow odpatetyzowany

"Groteska jest dobra na wszystko" - świadczy o tym jeden po drugim premierowy spektakl w krakowskich teatrach. To posługiwanie się formą groteski - niby cudownym lekarstwem wyzwalającym z chorób ckliwo-poetyckich - nie zawsze jednak przynosi leczniczy skutek, gdy dolegliwości pacjenta zostały mylnie rozpoznane przez lekarza. Objawy chorobowe mogą bowiem czasami wprowadzić w błąd także i rutynowanego fachowca. Odnoszę wrażenie, ze również tak wybitny reżyser, jakim jest Jerzy Jarocki, uległ po prostu modnym dziś specyfikom leczącym klasyką teatralną i zakwalifikował symptomy choroby Trzech sióstr Czechowa, do rzędu uleczalnych, tylko poprzez stężoną dawkę groteskowości.

Czechow, jak wiadomo, lekarz z wykształcenia, zazwyczaj przedstawia tylko objawy chorobowe u bohaterów swych sztuk scenicznych. Indywidualne dolegliwości są jednak, w czechowowskiej dramaturgii, jakby odbiciem schorzeń społeczeństwa. Autor nie usiłuje podsuwać recept. Stwarza, nastroje, odmalowuje sytuacje, gdzieniegdzie posłuży się ironiczną zaduma nad chorym światem carskiej. Rosji, ale nie przeprowadza tu żadnej kuracji. Zdaje się mówić: - patrzcie, oto oni oraz ich choroby, a maże i przeczucie śmierci. - Jest w tym tragizm i śmieszność, zawieszone w bezruchu. Agonia ginącego świata, widziana okiem sceptycznego poety. I jakkolwiek owa aura poetycka w utworach Czechowa bywa najczęściej zaprawiona lekką drwiną, i o przecież o klimacie tych sztuk wciąż decyduje powiew poezji, nastroju.

Jarocki, wystawiając Trzy siostry na scenie Teatru Kameralnego, dwadzieścia lat po prawie doskonałym przedstawieniu Bronisława Dąbrowskiego w Teatrze im. J. Słowackiego, zdawał sobie niewątpliwie sprawę z potrzeby ucieczki od naśladownictwa tamtego spektaklu. Jeszcze świeższe widowisko telewizyjne tej znakomitej sztuki, pełne dojrzałych kreacji aktorskich, z dobrze przetworzoną, na polskie warunki, atmosferą rosyjską, prowokowało do odmiennych poszukiwań inscenizacyjnych. Pokażcie mi takiego reżysera z ambicjami, który by ograniczył się do kopiowania nawet najgenialniejszych poprzedników!

Ale od powielań cudzych pomysłów do krętych ścieżek groteskowości oraz odpatetyzowania dramatu Czechowa - droga zarówno odległa, jak i ryzykowna. Utwierdza w tym przekonaniu spektakl - bardzo nierówny i niezbyt czechowowski, choć obfitujący W szereg ciekawych rozwiązań scenicznych, czy wreszcie aktorskich interpretacji ról. Sam autor nazwał swój utwór komedią. Trudno przypuszczać, by tak wytrawny oraz wrażliwy reżyser, jak Jarocki wyprowadzał stąd pochopny wniosek, że komediowość w pojęciu pisarza da się łatwo zmienić w farsę lub groteskę. Oczywiście, że Jarocki doskonale wie, którędy przebiega linia graniczna gatunku dramaturgii. Podejmując więc próbę ugroteskowienia dramatu, wcale nierzadko granego w wymiarze prawie tragicznym, Jarocki świadomie (a może nawet z przekorą?) zamierzał rozpędzić owe mgiełki poetyckie, współczujące westchnienia nad losem, w końcu ośmieszających się iluzjami lub tanią afektacją pseudopracy, trójki sióstr. One bowiem wraz z otaczającymi ich ludźmi drepczą w miejscu, nudzą się, histeryzują, szukają pomocy wszędzie - tylko nie w swoich własnych postawach; zdają się na ślepy los, jakby w przeświadczeniu, że nikt nie ujdzie przed wyrokami przeznaczenia. To rzeczywiście może narzucie wrażenie tragigroteskowe. Zdzieranie przysłowiowego bielma z oczu, przewietrzenie zatęchłej, trupiej atmosfery domu miasta-świata przez rozbicie mitu "zaczadzonej" poezji, doprowadziło Jarockiego do drugiego bieguna interpretacji sztuki: do antypoetyckości, do grymasu szyderstwa, do podkreślania karykaturalnych rysów ludzkiego grzęzawiska.

Wyczekiwanie na "cud" zakrawa we współczesnej sztuce na groteskę. Groteskę pomnożoną o doświadczenia Becketta, Ionesco, Geneta czy naszego rodzimego S. I. Witkiewicza. A także o niektóre utwory Dostojewskiego, przeniesione w modne na Zachodzie ciągoty egzystencjalizmu. Czyli - odarte z ich typowego rosyjskiego klimatu.

Ten sam Jarocki, który tak sugestywnie potrafił utrzymać rosyjskość Zmierzchu Babla, a jednocześnie przybliżyć go polskiemu odbiorcy, w przypadku Trzech sióstr nie zdołał nas przekonać, przy pomocy artystycznych motywacji, do konieczności groteskowych przejaskrawień, jako warunku lepszej, czytelności komedii Czechów a w drugiej połowie XX w. Czechów chłodny, rozłożony na czynniki pierwsze, pogrubione farsą, przestaje oddziaływać swoistą poetyką sceniczną. Staje się po prostu autorem innej sztuki. Tej której nie napisał.

Jednakże kilka inscenizacyjnych pomysłów Jarockiego zasługuje na uznanie. Po pierwsze: wypunktowana, senna i mroczna atmosfera ginącego domu, ma coś z charakteru grobu dla umarłych za tycia. Jest to celne odczytanie idei utworu. Po drugie: odsunięcia stołu w głąb sceny - dotąd prawie nie stosowane - pozwala rozgrywać większość scen w duetach na zasadzie spotkań szopkowych. Dzięki temu zyskują na ekspresji spięcia pomiędzy postaciami antagonistycznymi w sztuce. Są jakby ujęte w ironiczny cudzysłów. Po trzecie: ugroteskowienie płaskości Wierszynina przekreśla wiele dotąd fałszywych (dla wymowy dramatu) tonów "sentymentalnego rezonera". Sprowadza postać do roli takiego samego oszusta i cynika, jakimi są - w ich życiowym, społecznym sensie - osoby komedii.

Przedstawienie zaskakuje swoim nierównym rytmem. I niewyrównaną grą. Najlepiej prezentuje się Marek Walczewski, jako błyskotliwie płaski, powierzchowny Wierszynin. Z trzech sióstr najoszczędniej gra Mirosława Dubrawska (Olga), nieco przerysowana w groteskowym demonizmie wydaje się Masza Ewy Lassek, zaś Krystyna Mikołajewska (Irina) demonstruje sporo wdzięku młodości. Kazimierz Fabisiak, po początkowej "nijakości" Lekarza, rozbudowuje z biegiem spektaklu wewnętrzną sylwetkę postaci w wymiarach tragikomicznych. Anna Seniuk nazbyt farsowo potraktowała rolę Nataszy, choć momentami uzyskiwała ten współbrzmiący z zamysłami reżyserskimi. Nie przeszarżowali (na szczęście) w kierunku farsy: Wiktor Sądecki (Kułygin) i Zdzisław Maklakiewicz (Solony). Natomiast Tuzenbach Antoniego Pszoniaka tym razem nie przekonywał natrętnie stosowaną manierą wyciszeń, był niezdecydowany - ani to groteskowy nihilista, ani sentymentalny nierób. Jerzy Bińczycki nadał swemu Andrzejowi wiele umiaru, mięczakowatość i bezsiłę "niemożności" - zbliżone do autorskiego widzenia tej postaci. Stara Niańka Celiny Niedźwiedzkiej otrzymała zaś rysy niemal wyłącznie tragiczne.

Po raz pierwszy widziałem na scenie Protopopowa, o którym się tylko mówi w sztuce. Finał Trzech sióstr był już, jak ze współczesnej farsy. Można i tak. Ale nie bardzo przypominało to właśnie Czechowa.

Scenografia Urszuli Gogulskiej, z kolumnadą niby-lasu, niby-dworku, przekształconego we wnętrze mieszczańskie, z ciężką ornamentyką, sprowadzała akcję dramatu do b. małego miasteczka. Trochę wbrew tekstowi. Ale dla koncepcji reżyserskiej nie miało to większego znaczenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji