Artykuły

O potrzebie Rewizora

Teatr Nowy nie krył się ze swymi ambicjami wypowiadania się w kwestiach dla nas, wszystkich najważniejszych. Dawał tego dowody na przestrzeni wielu lat, zwłaszcza poprzez realizacje "Turonia" Stefana Żeromskiego "Łaźni" Włodzimierza Majakowskiego, "Wiernych blizn" Jerzego Grzymkowskiego - wszystkie w reżyserii Izabelli Cywińskiej. Dzięki temu pewne tematy przywracane były życiu publicznemu i to - co ważne - w sposób odsłaniający ich aktualność i dramatyczne nie zamknięte do końca sensy. Teatr chciał współtworzyć atmosferę społeczną, wyzwalając pewne procesy myślowe albo też przynajmniej oddziaływając na ich rozwój. Przypomnijmy wrzenie i dyskusje po "Wiernych bliznach", kontrowersje, jakie na tle rozumienia przedstawienia i racji historycznych tam przypomnianych powstawały. Kontrowersje te wynikały jednak nie tylko z samej złożoności i rangi tych problemów dla każdego z nas, składała się na to także swoistość języka teatru. Swoistość, która stawała się też szyfrem umożliwiającym wprowadzenie określonych treści w obieg życia publicznego tamtych czasów, stwarzając tym samym niebezpieczeństwo niejednoznaczności ponad granicę dopuszczalną właściwościami użytych środków wyrazu artystycznego. To ryzyko warto jednak było podjąć, bo wokół Teatru kształtowała się szczególna atmosfera zainteresowania, związki publiczności z Teatrem nacechowane były tonem niedopowiedzianego do końca porozumienia, choć nie musiało to oznaczać zgody na wszystko, co Teatr chce powiedzieć i jak to robi. I tym wymienionym tu realizacjom na pewno dodawało napięcia i blasku chwili wyjątkowej. Teatr miał wówczas poczucie delikatnej misji, jaką spełnia a my wychodziliśmy z Teatru z przeświadczeniem, że jesteśmy razem z innymi przynajmniej w uczuleniach na pewne sprawy i tematy, że te uczulenia są ważne dla kogoś, że jest to rzeczywistość moja i innych. Teatr był jednym z niewielu sposobów czy miejsc, gdzie można było publicznie konfrontować się z autentycznymi problemami. Można by wręcz mówić o rodzącym się w tej szczególnej sytuacji poczuciu misji, szansy, jakiej inni nie mają. I to też przydawało przedstawieniom specjalnej aury.

Piszę o tym tyle, bo "Rewizor" w reżyserii Izabelli Cywińskiej znalazł się właściwie na przełomie dwóch radykalnie różnych okresów życia społecznego, co dla Teatru i reżysera musiało mieć duże znaczenie. Bo realizacja powstawała wiosną tego roku, a spotkanie jej z widzami na dobre zaczęło się właściwie dopiero jesienią, kiedy zaczęliśmy żyć jakby w innej epoce. Inaczej mówiąc, przypadek jest dość wyjątkowy, bo rzeczywistość, by tak rzec, Teatr na chwilę doścignęła i po trochu przyglądamy się już przedstawieniu jak historii. Można by to nazwać prawdziwym zwycięstwem Teatru, wyczuciem idealnie przymierzonym do tego co nam w "duszy gra". Po prostu to co przed stawienie chciało nam podpowiedzieć - my już znamy. Wysiłek i napięcie, aby porozumienie widowni i sceny się dokonało, nie jest już niezbędny. Coś z owej wyjątkowości chwili i miejsca ubyło, gdzieś się ulotniło. Rzecz jasna i wrażenie nie określa przedstawienia, jego charakteru i wartości, ono stanowi jedynie otoczkę, która się rozwiała. Przedstawienie jest teraz jakby bardziej odsłonięte, obiekt podatniejszy do rozpoznania. A wrażenie, któremu poświęciłem trochę uwagi z prostego kronikarskiego obowiązku, pozostaje tym szczególnym i rzadkim przypadkiem, kiedy ukazują się nam na moment z całą mocą oddziaływania społecznych uwarunkowań.

Sięgając po "Rewizora" wiosną tego roku spojrzała Cywińska na niego jak na dramat społecznej świadomości, która oczekuje katharsis, oczyszczenia, które nie następuje. W przedstawieniu rozpoznajemy właśnie taki stan społecznej świadomości, kiedy wiadomo, że coś stać się powinno, ale jednocześnie dlatego właśnie nikt nie może wyobrazić sobie jak by się to miało dokonać. Stan nienormalności świata w kim się żyje, stan winy i strachu wynikający z tej sytuacji powołuje do życia postać rewizora-demona, zjawę, swej rodzaju deus ex machina, którą można zobaczyć w każdym, w istocie ludzkiej najmniej do tej roli się nadającej. Bo też chodzi tu o pokazanie relacji rewizor - społeczność jako prawidłowości życia społecznego, mechanizmu którego działania i spełniania swej funkcji uniknąć nie można i żadnej społeczności udać się to nie może. A jeżeli i nawet społeczność zdemaskuje to jako straszaka, bo zadziała egoizm grupy czy jednostki, aby wbrew wyrzutom sumienia, wbrew alarmującym sygnałom o rzeczywistym stanie zachować stan istniejący - wówczas i tak gdzieś z daleka, gdzieś z głębi naszego świata odezwie się i ujawni obecność tego, czego przecież wymazać się z naszej świadomości nie da i oglądamy w zakończeniu przedstawienia - w wersji premierowej - prawdziwego rewizora, tę prawidłowość, ten miecz Damoklesa wiszący nad nami, który lada chwila może spaść. W obrazie teatralnym nie uzyskało to wyrazu, który spełniałby sens całości choć można się jednak tego doczytać. Sens, który zwłaszcza teraz z naszej nowej perspektywy zdumiewająco trafnie tamtą sytuację z wiosny bieżącego roku, definiuje.

Zobaczyć dramat tej sytuacji jej powagę oznacza w konsekwencji, że przedstawienie odcina się od bogatej tradycji teatralnej, jaką ta sztuka jest w Polsce obudowana. Nie znaczy to jednak, aby tę tradycję odrzucać jak niepotrzebny balast, po prostu reżyser uznał, iż sytuacja społeczna narzuca aktualnie inne wymagania. Wynikające z tych założeń surowość i oszczędność, co może być odczute jako zubożenie czy ograniczenie możliwości artystycznego oddziaływania, znajdują swoje uzasadnienie we wskazówkach samego autora do czego realizatorzy w programie się odwołują. Jest to więc "Rewizor" zupełnie inny, nie iskrzy się dowcipem, ironią. Twarze, sytuacje, przedmioty nie jawią się nam z reguły w swym wieloznacznym, mylącym, bogatym obrazie, który ciągle wywodziłby nas w pole. Odwrotnie - wszystko jest jakby stężałe w zawieszeniu i pustce, w pomroce i zapadającym na długo milczeniu. Wszystko co się porusza, co zdaje się wprowadzać intrygę, zmianę, wkrótce zamiera; zmierza najkrótszą drogą do znieruchomienia, bo to jedyna broń, żeby się od razu do końca nie obnażyć, żeby uniknąć katastrofy, którą może niejako uruchomić najmniejszy ruch, przesunięcie, gest, spojrzenie, jedno za dużo powiedziane słowo. Już ten króciutki opis wskazuje jak precyzyjnie poznański "Rewizor" został wymierzony w określoną i znaną nam rzeczywistość.

Gdy chodzi o warstwę aktorską właściwie dwie tylko role zostały zarysowane lekką, miękką i zwodniczą kreską, myślę o Dobczyńskim w wykonaniu Tadeusza Drzewieckiego i Bobczyńskim - Wojciecha Standełły. Efekt jest znakomity, gdy na tle całej galerii postaci spiętych w sobie, zastygłych jakby na granicy lęku i czuwania, pojawiają się ci dwaj - pchełki wślizgujące się wszędzie, nieprzeniknione w swym nadrealnym wymiarze, dwa koszmarki ostrzegające nas, iż nie wszystko jest tak określone do końca i zdefiniowane w tym gogolowskim Świecie, jakby się wydawało.

Dobrze się też stało, że mroczna, surowa perspektywa całości wzbogacona została przez Elżbietę Jarosik i Żywilę Pietrzak w rolach żony i córki horodniczego. Wnoszą weń pierwiastek figlarności, naturalnej pogody i bezmyślnej ufności kobiecego ciała, które zawsze znajduje dla siebie uzasadnienie, by zaistnieć żywo i działać jako potrzebny komediowy kontrapunkt w panoramie przedstawienia. Wszystko to jednak w istocie służy lepszemu wydobyciu postaci ujawniających nam kwintesencje świata, który bez świadomości rewizora żyć nie może. Ale kiedy w końcu on przychodzi - nie ma żadnej takiej sytuacji, która mogłaby nam dać satysfakcję albo inaczej mówiąc - zadośćuczynienie. Mamy przed sobą stłoczoną bezradnie grupę ludzi na proscenium - którzy nie wiedzą co z nimi będzie. Teatr się kończy. Nie ma przedstawienia. Dlatego "Rewizor" to właściwie czas oczekiwania na niego i demaskowanie rewizorów fałszywych, którzy w niejasnej i napiętej ludzkimi oczekiwaniami sytuacji muszą się pojawiać co jakiś czas i przyprawiać nas o dreszcze, uruchamiać nasz społeczny i indywidualny rachunek sumienia. Bardzo precyzyjnie przylega do tej sytuacji centralna postać w tym przedstawieniu - Horodniczy Janusza Michałowskiego. Kto przypomni sobie tego aktora jako Tarekina, Naczdyrdupsa, całe bogactwo możliwości i środków jakimi dysponuje, doceni ograniczenie i dyscyplinę, jaką narzucił sobie w tym przypadku, aby myśl przedstawienia miała pełną i wyrazistą wykładnię. Ma to swoje konsekwencje dla barwności kreowanej postaci, ale też jego Horodniczy jest z tego Gogola, który prowadzi ku postaciom Dostojewskiego, zamkniętych w sobie, by w swym posępnym i samotnym bycie przeżywać cały swój strach i obcość, całą swą władzę, którą jest, dopóki nie dopuszcza nikogo do siebie. A kiedy tylko poddaje się magii rewizora, natychmiast obnaża się karłowatość tej oschłej mrocznej figury, okazuje się, że za dystansem i przezornym milczeniem nic się nie kryje. Stąd ów ryk, kiedy zostaje poniżony i oszukany. Ryk kogoś, kto został powalony, ale zaraz wstanie i bez żadnego wahania w poczuciu prawa, jakie może dać tylko wewnętrzna pustka, pyta groźnie, ostro i inkwizytorsko, kto pierwszy powiedział, że to jest rewizor. Natomiast postać domniemanego rewizora w wykonaniu Wiesława Komasy budzi sprzeczne uczucia. Ten aktor, który tyloma swoimi wcieleniami przekonywał mnie absolutnie i do końca, tym razem wprowadza w zakłopotanie. Z jednej strony rola w swej warstwie interpretacyjnej mieści się w koncepcji całości. Rozumiemy, że jest to ktoś bardzo nijaki i przypadkowy, po trochu głuptak, ale może dlatego niewinny, wysmykuje się sytuacjom, korzystając z nich jednocześnie, także raczej przez przypadek niż rzeczywisty spryt i chytrość. Zdaję sobie sprawę jak trudno uformować postać wyrazistą i jak to się mówi, przekonywającą przy takiej charakterystyce. Niemniej nie mogę oprzeć się wrażeniu, że aktor przesadza w budowaniu formy na tak jaskrawym i nachalnym kontrastowaniu i to zarówno w warstwie ruchowej, operowaniu głosem, akcentacji. Owe pauzy, milczenia by wyrzucać potem szybko duże ilości słów zakrawają na nienaturalność, której nie da się już uzasadnić koncepcją roli. Tym bardziej, że przypominać to zaczyna niektóre działania stosowane przez aktora w roli porucznika Madejskiego w "Wiernych bliznach". Z innych postaci wyłaniająca się z mroku i ciszy niejako chyłkiem ze swym dwuznacznym obliczem, zwraca uwagę zwłaszcza Marian Pogasz w roli naczelnika poczty.

Radykalność rozwiązania realizatorskiego najwyraźniej daje o sobie znać w scenografii. Choć rzecz jasna, z tego co już napisałem wyżej wynika, iż scenograf buduje konsekwentnie świat mroku, strachu, przyczajenia, świat zamknięty, nastawiony na siebie, do wewnątrz, gdzie jeżeli coś się dokonuje to nigdy wyraźnie, chyba że są to rytualne gesty potwierdzające jestestwo władzy (dobra scena podarunków Horodniczego). Tak więc surowość i oszczędność scenografa albo wręcz apodyktyczność jego wizji przeciwko której chciałoby mi się zbuntować, w rezultacie zdaje się być do końca uzasadniona, tworząc bardzo jednostronny w swej treści obraz. Choć znajdą się w tym fragmenty malarskie, jak owo okno ze soplami lodu i ich cieniami na podłodze w izbie tonącej w mroku. Oczywiście, lokalizowanie akcji bliżej nieokreślonym, dość biednym dworku, czy wręcz chałupie, na dalekim ruskim odludziu mogłoby się w kontekście tego co mówiliśmy o odniesieniach tego przedstawienia - wydawać ryzykowne. Jednak charakterystyczny i niezwykły obrys rzeczywistości scenicznej w konsekwencji akcentuje jej sugestywność, klimat obcości, w którym pojawienie się rewizora wydobywa z bohaterów znajome gesty, odruchy i reakcje.

Przedstawienie doczekało się drugiej wersji zakończenia, które wychodzi na przeciw zmianom jakim społeczna rzeczywistość podlega. To może najwięcej mówi jak Teatr czuje się związany z tym co się dzieje poza nim. Przedstawienie rejestruje przebieg procesu, jakiemu podlega świadomość i odnajdujemy to w inscenizacyjnych zmianach. I zamiast nadludzkiej postaci rewizora ukazującej się w a niemal metafizycznej z pierwszej wiosennej wersji, oglądamy nowe rozwiązanie, które zniewala prostotą i celnością. Oto z otwartego okna, gdzie tak niefrasobliwie znikł fałszywy rewizor, dobiega nas natężający się głos i wrzawa ludzkiego tłumu. Wszyscy w odruchu cofają się w półcieniu ku nam, widzom, i razem patrzymy w ten otwór opromieniony złocącym się światłem, wysłuchając naszego przeznaczenia.

Teatr Nowy w Poznaniu: "Rewizor" Mikołaj Gigola. Reżyseria: Izabela Cywińska, scenografia: Jerzy Kowarski, konsultacja muzyczna: Jerzy Satanowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji