As i blotka (fragm.)
Warszawska prezentacja "Trzech sióstr" i "Zorzy" pozwoliła w pewnym stopniu zorientować się w repertuarze Teatru Nowego, umożliwiła wniknąć w sposoby pracy poznańskich reżyserów i aktorów których obejrzeliśmy w dwóch, tak bardzo odmiennych spektaklach, mogliśmy wreszcie w stolicy pooddychać atmosferą tamtejszej sceny, poznać jej walory i dojrzeć braki, co zblazowana warszawska publiczność, a przede wszystkim krytyka czyni nawykowo i nie bez pewnej przyjemności.
Głównym atutem artystycznym Teatru Nowego jest inscenizacja "Trzech sióstr" Czechowa w reżyserii Janusza Nyczaka, spektakl wielokrotnie nagradzany, który przyniósł Nyczakowi Nagrodę im. Konrada Swinarskiego w sezonie 1984/85.
Janusz Nyczak znany jest jako twórca spektakli wybitnych, solidny i wnikliwy rzemieślnik, wręcz cyzeler detali, umiejący tak poprowadzić aktorów, że osiągają niezwykłą sugestywność interpretacyjną, wewnętrzną prawdę. Dramaty przez niego reżyserowane ujmują dojrzałością rozegrania konfliktu, precyzją przedstawienia fabuły, są też po prostu urokliwe, gdyż Nyczak starannie dobiera współpracujących z nim scenografów, którzy swymi pomysłami plastycznymi dodają tylko blasku scenicznym wizjom.
Tak też było i w "Trzech siostrach", scenografia Michała Kowarskiego zachwycała od pierwszego momentu. Na scenie zaaranżowano bowiem realistyczne wnętrze z przełomu wieków, starannie rozplanowane, którego głównym akcentem są dwie, zbyt toporne kolumny, obłożone drewnianymi listwami, co stanowi jakby dyskretne i uszczypliwe mrugnięcie w stronę naszego krajowego (drobno) mieszczaństwa, lubującego się wręcz w boazeriach. Gdy ten salon-izba napełnia się z wolna kolejnymi postaciami, mamy niezwykle sugestywne złudzenie, że faktycznie obserwujemy wnętrze prawdziwego domu, w którym leniwie toczy się życie, ze swymi codziennymi troskami i dramatami.
"Trzy siostry", jak i inne dramaty Czechowa, próbowano grywać na różne sposoby: jako mieszczańską tragedię, farsę obyczajową, łzawy i nazbyt ckliwy dramat egzystencjalny itp. Nyczak zrywa ze wszelką konwencją, sztampą i stereotypami, szuka swojej interpretacji Czechowa. Życie trzech kobiet mieszkających na prowincji i nieustannie tęskniących za zgoła mitycznym powrotem do Moskwy staje się dla reżysera pretekstem do uchwycenia rytmu życia, zatrzymania na ułamek sekundy nastrojów kolejnych pór i dni i roku, wnikliwego ukazania ludzkich namiętności, dramatów i marzeń, wielkości i małości. Nyczak podpatruje świat i ludzi, aby na tym tle móc pojąć sens życia we wszystkich jego odcieniach, ulotnych momentach. Bohaterowie tego utworu nie szamocą się w więzach codzienności, są chyba nawet pogodzeni ze swoim losem, a zdawać się może, że i nostalgiczne wspominanie szczęśliwych dni w Moskwie i obezwładniająca chęć wyjazdu tam nie są alibi dla dotychczasowego, nijakiego życia, stanowi tylko wewnętrzną potrzebę posiadania marzeń skazanych z góry na niespełnienie.
Do takiego poglądu i kreowania świata przez reżysera dostrojona jest gra aktorów. Masza (Maria Maj) jest jakby wewnętrznie skupiona, powściągliwa w reakcjach, wyciszona. Jednak pod tą maską pulsują silne namiętności, ujawniające się w nerwowym geście, niespokojnym spojrzeniu, krótkich, spazmatycznych wybuchach gniewu. Jej miłość do Wierszynina (Tadeusz Drzewiecki) to erupcja skrywanych uczuć, jakby łapczywe i niepohamowane sycenie się namiętnością której być może nigdy dotąd nie doświadczyła i nigdy potem z taką siłą nie doświadczy. To przeczucie psychicznego spalania się w miałkości pochodu codzienności, ścierającego na trywialny pył każde drgnienie serca, każde silniejsze uczucie. Dlatego więc Masza z takim cierpieniem żegna człowieka, którego pokochała miłością gwałtowną, ale też pełną lęku i obaw, naznaczoną piętnem niespełnienia.
Jakże inna jest najstarsza z sióstr Olga, kreowana przez Kazimierę Nogajównę. Prowincjonalna nauczycielka o gołębim sercu, tyleż dobrotliwym, co i lękliwym, jest pogodzona z życiem, z wyrozumiałością i dystansem spogląda na świat i swoje otoczenie. Ona chyba wie, ile udręk i cierpienia przynosi niezgoda na zastany kształt codzienności - jałowej i nijakiej, szukanie uczuć i odwzajemnianie ich, wszelki bunt moralny. Z pokorą i spokojem znosi więc brutalność Nataszy (Hanna Kulina), która z dnia na dzień coraz bardziej terroryzuje męża i służbę, wprowadza swoje porządki. Olga nie potrafi pomóc szamocącej się wewnętrznie Maszy, dobrotliwie, z poczuciem własnej bezsilności napomina Irinę i chyba najbardziej ze wszystkich nie wierzy w wyjazd do Moskwy - straciła przecież wszelkie złudzenia.
Grażyna Wolszczak bardzo subtelnie przekazuje emocjonalne rozdwojenie Iriny, najmłodszej z trzech sióstr. Jej bohaterka stoi dopiero u progu życia, którego prawdziwy kształt inny jest niż w młodzieńczych wyobrażeniach, lecz żądza przeżyć silniejsza jest niż rozsądek i przestrogi. Młodość, nieograniczone perspektywy i przyszłe, wyobrażalne szczęście każą Irinie niezbyt poważnie traktować zalecającego się do niej Tuzenbacha (Maciej Kozłowski), przecież gdzie indziej może istnieć ktoś lepszy, atrakcyjniejszy, trzeba więc poczekać, przeciągać grę, nie dawać odpowiedzi, ukrywać uczucia i dopiero intuicyjnie przeczuta tragedia, gdy Tuzenbach idzie na pojedynek z Solonym (Michał Grudziński) uświadamia Irinie, że liczą się tylko uczucia przeżywane tu i teraz, dlatego tak długo, wzruszająco długo nie mogą się oni rozstać, chcą w nieskończoność przeciągnąć tę chwilę.
Wszyscy aktorzy w tym przedstawieniu grają znakomicie, tworzą postacie niezwykle czytelne, kreślone delikatną kreską spojrzenia, gestu, słowa są bardzo prawdziwe, wzbogacają widzów w wiele wzruszeń i przeżyć, tak jak cały ten znakomicie stworzony spektakl, który jest po prostu piękny w każdej sekwencji, oczarowuje sugestywną scenografią, ma jakąś nieodgadniona tajemnicę i rzadko spotykany urok.