Artykuły

Bazarowe Marie

"Kieszonkowy atlas kobiet" w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Weronika Boruc w Teatrakcjach.

Zapijaczona handlarka bazarowa, dystyngowana emerytka, dobroduszny rencista i zbuntowana jedenastolatka - oto bohaterowie Kieszonkowego atlasu kobiet. Zrealizowany na podstawie powieści Sylwii Chutnik spektakl pozwala nie tylko poznać ich historie, ale też przeniknąć do głębi psychiki, zobaczyć najskrytsze myśli i uczucia.

Jeden z domów przy ulicy Opaczewskiej na warszawskiej Ochocie jest sceną codziennych zmagań z życiem i rozrachunków z przeszłością czworga całkowicie odmiennych bohaterów. Monologi wygłaszane w surowej scenerii szarych od brudu ścian starej kamienicy wprowadzają nas w ich świat, pełen bólu, przemocy i lęku.

Najbardziej boi się pani Maria, "łączniczka i kanalarka" podczas wojny, martwa za życia w wolnej Polsce. Grana przez Joannę Żółkowską kobieta w wieku osiemdziesięciu lat wciąż nosi w sobie tę małą, przerażoną bestialstwem oprawców dziewczynkę, którą niegdyś była. Strach każe jej ukrywać żydowską tożsamość. Przedstawiając się podkreśla, że nazywa się "Maria Wachelberska, nigdy Wachelberg". Pojawia się wątek współczesnego polskiego antysemityzmu. Kiedy pani Maria słyszy w sklepie hasła "To wszystko przez te żyduchy...", sparaliżowana lękiem nie oburza się, nie protestuje, tylko żegna się uprzejmie i wychodzi. Niechętnie opowiada o swoim udziale w powstaniu w getcie warszawskim. "W tym mieście", mówi, "jest miejsce na tylko jeden zryw heroiczny". Zanosi więc do Muzeum Powstania Warszawskiego biało-czerwoną opaskę, a tę z gwiazdą Dawida chowa z powrotem do szuflady. Jednocześnie wciąż żyje wydarzeniami z getta, aż w końcu powraca do piwnicy, w której niegdyś ukrywała się z matką przed Niemcami, i czeka na śmierć.

Podobną strategię obrała Mańka z ochockiego bazarku. Jako dziecko marzyła, by zostać Czarną Mańką, legendarną królową bazaru, o której śpiewał jej ojciec. Teraz ma tylko jeden cel: przeczekać. Nawet samobójstwo ciężko jej popełnić, bo "żeby nie żyć, trzeba najpierw żyć". Niezbyt przekonująca w tej roli Paulina Holtz zaczyna swój monolog ze zbyt "teatralną", wyszukaną intonacją głosu, co zupełnie nie przystaje do charakteru jej postaci. Dopiero pod koniec, gdy Mańka rodzi martwy płód, popada w obłęd i skacze przez okno - gra aktorki staje się naprawdę przejmująca.

Z kolei wcielająca się w rolę jedenastoletniej Marysi Anna Moskal funduje widzom niemal półgodzinną serię ciągłych wstrząsów. Małoletnia buntowniczka, która już nie chce być grzeczną królewną, skacze, krzyczy, biega, płacze, opowiada o swoich przygodach zdyszanym, pełnym napięcia głosem. W ciągu kilku sekund przechodzi z euforii do wściekłości, z gniewu do pobożnego rozmodlenia. Aktorka świetnie oddała naiwność, energię i wewnętrzny chaos bohaterki.

Co obok tych wyrazistych kobiecych postaci robi pan Marian, typowy mężczyzna z brzuszkiem, zrozumiemy, gdy poznamy upodobania rencisty. Wyszywanie makatek, cukiernictwo, krawiectwo amatorskie. Miękkość w głosie, uprzejmość dla sąsiadek i brak jakichkolwiek cech prawdziwego "macho" - to wszystko budzi w ludziach podejrzenia dotyczące jego orientacji seksualnej. Zdeprawowany sąsiad próbuje go nawet zgwałcić. Można by powiedzieć wprost, że pan Marian jest kobietą w ciele mężczyzny, jednak on sam nigdy tak tego nie ujmuje. Nie przebiera się w jaskrawe spódniczki, nie zakłada obcasów na męskie stopy. Prawdę o sobie ukazuje o wiele subtelniej: wyjmuje z szafy uszytą własnoręcznie suknię ślubną. Nie musi jej przymierzać, żebyśmy zobaczyli, jak wielkie ma ona dla niego znaczenie. W końcu to najważniejszy strój w życiu każdej kobiety.

Świetny w tej roli "paniopana" Kazimierz Kaczor gra lekko, z humorem i zadziwiająco naturalnie. Nie szarżuje, nie kopiuje stereotypowego obrazu wygiętego z afektacją homoseksualisty czy barwnego transwestyty. Tworzy postać mniej może wyrazistą, ale też dzięki temu głębszą i bardziej prawdopodobną.

Podobnie, obsadzony w roli narratora (a także wszystkich postaci męskich uzupełniających kobiece monologi), Adam Woronowicz daje popis dobrego, dyskretnego aktorstwa. Pozostając wciąż na drugim planie, doskonale wciela się w swoich bohaterów. Jest więc mężem-dresiarzem, sąsiadem-gwałcicielem, konferansjerem ze spotkania powstańców warszawskich. I w każdej z tych ról wydaje się jednakowo autentyczny.

Reżyser uczynił zresztą wszystko, by maksymalnie wyeksponować grę aktorów. Surowa scenografia i umowność rekwizytów mają pomóc w skoncentrowaniu się na ciekawym tekście Sylwii Chutnik. W Atlasie... można odnaleźć wiele wątków: imiona bohaterów nawiązują do kultu Maryjnego, wspomnienia pani Marii nasuwają pytania o miejsce powstania w getcie w historii Warszawy.

Przede wszystkim jednak tak powieść, jak i spektakl mają być obrazem kobiet współczesnych. Tych zepchniętych na margines, które nie trafią nigdy na pierwsze strony błyszczących magazynów. Treścią Atlasu kieszonkowego kobiet jest to, co większość z nas omija wzrokiem, jako zbyt szare, nudne, czy odpychające. Pozostaje tylko pytanie, czy trzeba koniecznie iść do teatru, by zobaczyć Czarną Mańkę?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji