"Car Mikołaj"
Nasz wiek, wbrew wielu przewidywaniom, okazał się tak mitorodny, że można śmiało mówić o klęsce urodzaju. Z mitycznego poletka wyrasta też "Car Mikołaj" Tadeusza Słobodzianka. Kontynuując swoje doświadczenia z "Prorokiem Ilją", autor-reżyser i tu przekształcił własny utwór teatralny w widowisko filmowe, co znacznie poszerzyło możliwości inscenizacyjne. Historia samozwańczego cara z białostockiej wsi jest daleko idącym przetworzeniem autentycznych wydarzeń z lat 30. Zmieniono także dość istotnie ich topografię - wprawdzie drogowskazy wiodą do Białegostoku, ale pokazywany świat to raczej dalekie, nieco odrealnione Kresy, zaludnione przez fałszywych proroków, zabawnych policjantów, groteskowych działaczy komunistycznych, a przede wszystkim przez lud o niejasnej proweniencji etnicznej. W takim to świecie dzieją się rzeczy świadczące o tym, jak łatwo wykreować mit i jak łatwo posłużyć się nim dla osiągnięcia rozmaitych celów.
Opowieść prowadzona jest niespiesznie i nastrojowo, choć czasem gubi swój subtelny rytm. Zarysowana grubą kreską, bez psycho- czy socjologizowania, zbliża się do szopkowego moralitetu, zyskując na wyrazistości. Zgodnie z przyjętą konwencją, aktorzy bardziej odgrywają niż grają swoje role. Janusz Nowicki jest przekonujący jako car, trudno natomiast nazwać sukcesem powtórkę z Kantora w wykonaniu braci Janickich.
Niby dużo wiemy o głodzie mitu i warunkach, w jakich się rodzi, a przecież bardzo często sami ulegamy tej obezwładniającej sile i uczestniczymy w ufundowanych na niej spektaklach. Słobodzianek, przypominając o naszej nieodporności, a nawet podatności na mityczne ujmowanie rzeczywistości, przestrzega przed naiwnie optymistyczną oceną ludzkiej kondycji.