Artykuły

Kto chce powitać Dolly?...

JEŚLI ktoś ma ochotę spotkać Dolly i powiedzieć jej "Hello!", ma teraz po temu okazję: w Operetce Krakowskiej. Wszelako Dolly nie jest jakąś kuszącą panienką, płochym podlotkiem: to niewiasta dojrzała, doświadczona wdowa, zajmująca się prowadzeniem wielobranżowego przedsiębiorstwa usługowego - i zmierzająca, jak na razie do jednego głównego wytyczonego sobie celu: omotania twymi wdziękami zasobnego kupca, z wyraźnie matrymonialnym finałem... I oczywiście te zabiegi pani Dolly uwieńczone zostają ostatecznie powodzeniem - ku powszechnemu zadowoleniu starszych i młodszych współbohaterów akcji, którzy również korzystają ze sposobności, aby - na drugim planie - kojarzyć się w małżeńskie mariaże. Tyle to chyba bardziej znaczących refleksji wynieść można z owego musicalu "Hello, Dolly", który od niedawna zagościł na scenie naszej Operetki.

Musical to, jak wiadomo, przede wszystkim piosenka, ruch, tempo, barwność. Czy "Hello, Dolly" spełnia wszystkie te kanony? Niestety - niezupełnie. Słusznie zauważa się, iż "Hello, Dolly" to dziełko jednej tylko w ucho wpadającej piosenki - i jednego efektownego obrazu (scena w restauracji). Muzyka tu słabiutka, nieciekawa i nawet energiczna, a rutynowana batuta Mariana Lidy niewiele z niej może wykrzesać. Dlatego to zagadką jest dla mnie owo niesłychane powodzenie, jakie święciła "Dolly" na Brodwayu. Być może sprzyjała temu rewia gwiazd, które wykonywały w musicalu tym główne role, a może także dość specyficzne sympatie pewnego, dość zresztą licznego środowiska etnicznego w Nowym Jorku.

W tym, co oglądamy na scenie krakowskiej Operetki nici perypetii i gierek snują się dość nudnawo, co nieco rozkręcają się może w II akcie. Nikt wprawdzie od libretta operetki czy musicalu nie wymaga logiki ani mądrości fabuły, ale kolekcja bezsensów akcji "Dolly" bije chyba rekordy. Mnie to osobiście nie przeszkadza - ale i do zachwytu nie pobudza.

Jeśli coś godne jest tu w niedawnej premierze "Dolly" szczególnie pochwalnych uwag, to głównie wysiłek i energia solistów, spośród których na czoło wybija się w tytułowej roli Bożena Zawiślak niezwykle ruchliwa i witalna, celna postaciowo i zarazem dysponująca głosem wartościowym. Dzielnie sekundują jej przede wszystkim: Kazimierz Różewicz w charakterystycznej roli handlowca, pana Horacego, doskonały aktorsko; ponadto utalentowany, z dobrą prezentacją sceniczną Wojciech Wróblewski (subiekt Kornel), komiczny Władysław Guzik, jako pani Ernestyna; z powodzeniem też swe zadania artystyczne wypełniają: Antonina Malarz (Molloy), Jadwiga Wierzbicka (Minnie), Jan Wilga (Ambroży), Adam Sadzik (Barnaba) i inni.

W pracy reżyserskiej widzi się włożoną niemałą sumę starań, aby przedstawieniu nadać możliwie maksymalną ruchliwość, unikać pustych chwil. Układy taneczne zręczne, dobrze wtopione w sceny zbiorowe, scenografia skromna w środkach, ale wystarczająco funkcjonalna. Orkiestra i chóry - w solidnej muzycznie dyscyplinie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji