Artykuły

"Zapiski..." scenicznie zapisane

"Zapiski oficera Armii Czerwonej" w reż. Sławomira Gaudyna w Teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Pisze Tomasz Górski w Temi.

Wyjątkowa to dziś sprawa, że w zawodowym teatrze komuś o coś ważnego chodzi. Można by napisać, że nareszcie zdarzyło się to tarnowskim twórcom. Można by, ale przeszkadza temu jedna myśl - że nowa premiera w Solskim spóźniła się o jakieś 20 lat.

Kiedy w latach 80. lubelski Teatr Provisorium pokazywał swoją teatralną inscenizację Herlinga-Grudzińskiego, to był szok i jednocześnie przejaw oczyszczającej odwagi w tamtej, totalitarnej rzeczywistości PRL-u. "Zapiski z domu umarłych" pokazywały Rosję bolszewicką wbrew propagandowej sztampie, prawdziwie i boleśnie. Dzisiejsze "Zapiski oficera Armii Czerwonej" mijają się z czasem - i nie tylko dlatego, że "odwaga staniała". Przede wszystkim dlatego, że - tak naprawdę - niewiele mają nam do powiedzenia. Wszelkie konstatacje idące w stronę zdefiniowania "człowieka sowieckiego", jako prymitywnego bydlaka (etycznie i estetycznie), odbieramy dzisiaj niczym kabaretowy dowcip z bardzo długą brodą, l jeszcze jedno - proza Sergiusza Piaseckiego, która stała się podstawą inscenizacji Sławomira Gaudyna, to "zapiski" autentyczne aż do bólu. Człowiek, który przeżył pobyt w celi śmierci, a wcześniej (lata 20.) był przemytnikiem i agentem polskiego wywiadu w ZSRR (jeszcze wcześniej żołnierzem podczas wojny polsko- bolszewickiej), pisane są tą przysłowiową własną krwią i nie da się w nich znaleźć nawet słowa fałszu. Myślę, że teatralny notatnik lejtnanta Zubowa, w 41 lat po śmierci Piaseckiego, może mieć sens jako opowieść o człowieku, a nie tylko propagandowa agitka, ku której poprowadzona została tarnowska inscenizacja, a szczególnie jej druga odsłona.

Swoją drogą nieuzasadnionym wydaje się być rozdarcie tego monodramu na dwa akty. Przestrzeń teatralna daje tak wiele szans na umowność i możliwość "rysowania" jej przez aktora (co zresztą w części pierwszej jest widoczne), że zbędną jest tutaj zmiana scenografii, czy wręcz jej urealistycznienie (pniak z siekierą, posłanie na materacach). Zmiana ta krzywdzi jednak przede wszystkim postać Zubowa. Po kilkunastu minutach przerwy spotykamy i innego człowieka (co może uzasadnia się w literaturze), i innego aktora (co nijak nie uzasadnia się dramatycznie). Przemysław Sejmicki nie tylko ubrany jest inaczej (wątpliwie przekonuje śnieżnobiała rubaszka), ale także inaczej mówi. Psychologicznie bardzo trudno uwierzyć w taką zmianę bohatera - z chama w intelektualistę. A jeżeli już jesteśmy przy "mówieniu", to w zdecydowanie lepszej pierwszej części spektaklu, drażniącą jest maniera kresowa w głosie aktora. To zupełnie anachroniczne w przypadku kreowanej postaci. Rosjanin nigdy by tak nie mówił. Trochę to przypomina naśladowanie slangu amerykańskich Polonusów. Natomiast brakuje mi rusycyzmów, którymi nasycona jest przecież proza Piaseckiego. Brakuje zwykłych rosyjskich zwrotów, pojedynczych słów, które niewątpliwie bardziej poukładałyby spektakl. No i na pewno nie powinno się ich tłumaczyć, szczególnie z offu przez głośniki. Ten zabieg nie przekonuje, a poprowadzona w ten sposób rozmowa pomiędzy portretami Stalina i Hitlera, to niesmaczne "przegięcie" w stronę niedobrego kabaretu.

Puentując kolejne elementy "Zapisków..." uświadamiam sobie, że już dawno żaden spektakl w Tarnowskim Teatrze nie zmusił mnie do tak wielu uwag i skupienia. Rzecz trwa dobre półtorej godziny i tak naprawdę "się nie nudzi". A na scenie widzimy takiego Sejmickiego, którego dotąd nie znaliśmy. Jest sam i wykonuje kawał dobrej aktorskiej roboty. Może nawet więcej niż aktorskiej. Myślę, że ten młody mężczyzna nie tylko gra; udaje mu się też być sobą w tej postaci sowieckiego lejtnanta. Ci, którzy dotrą do teatru niech pilnie patrzą, jak wspaniale "gra" z walizką (okop, poduszka), jak kupuje chleb, przymierza zegarek albo (to śliczne!) gada do pończoszki. Pięćdziesiąt minut mija nie wiadomo kiedy. Żeby jeszcze nie nadużywał pijackiej konwencji, która ciągnie się nazbyt długo po opisie sylwestra z bananem jako zagryzką. Żeby jeszcze, wraz z reżyserem, zwrócili uwagę na - parę drobiazgów nie pasujących "do tej bajki" - choćby ten błyszczący akordeon, nowiutkie wiadro, zdjęcie Adolfa zdjęte ze znaczka pocztowego... l ta część druga... l ten intruz z naganem w finale. Czy trzeba tak łopatologicznie zmuszać widza do wyciągania - w tej sytuacji - "jedynie słusznych wniosków"?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji