Artykuły

Powstaje film o pogromie robotników w grudniu 1970 r.

- Ten film jest o zbrodni, o morderstwie, o tym, co władza potrafi zrobić ludziom. Potrafiła i potrafi, jak nie w tym kraju, to w innym - mówi Michał Kowalski, aktor Teatru Wybrzeże i odtwórca roli Brunona Drywy w filmie "Czarny czwartek".

Zdjęcia do filmu rozpoczną się w poniedziałek 16 lutego. Powstaną w miejscach, które były świadkami tragedii: m.in. w okolicy przystanku kolejki Gdynia Stocznia i na ul. Świętojańskiej. Scenariusz opowiada historię Brunona Drywy, 34-letniego dokera z gdyńskiego portu, który 17 grudnia 1970 r. w drodze do pracy został trafiony kulą w plecy. Zagra go 36-letni Michał Kowalski [na zdjęciu], aktor gdańskiego Teatru Wybrzeże.

Katarzyna Fryc: To pana pierwsza duża rola w filmie. Jak trafił pan na plan?

Michał Kowalski: Za sprawą Bartka Paducha, asystenta reżysera "Czarnego czwartku". W zeszłym roku zagrałem u Paducha w "Pułkowniku Dąbku", fabularyzowanym dokumencie o obronie Wybrzeża we wrześniu 1939 r. Niedługo potem Bartek przedstawił mnie Antoniemu Krauze, jako kandydata do roli Brunona Drywy.

Co pan wcześniej wiedział o swoim bohaterze?

- To dość dziwna historia. Jakiś czas temu jadąc samochodem słuchałem w radio audycji o Grudniu '70. Opowieść była tak wstrząsająca, że musiałem zatrzymać samochód, żeby wysłuchać jej do końca. Dokładnie pamiętam fragment, jak nocą, w wielkiej tajemnicy grzebano ciało Brunona Drywy. To był mój pierwszy kontakt z tą historią.

Teraz ta historia pana znalazła. Poznał ją pan bliżej przygotowując się do roli?

- Znam scenariusz i okoliczności tych wydarzeń. Ale przecież nie chodzi o to, bym musiał wiedzieć, jak wyglądała w tym czasie hala w stoczni.

Myślę raczej o historii Brunona Drywy. Żyje przecież jego żona i dzieci.

- Spotykałem się z nimi, dużo rozmawialiśmy.

(...)

Co te rozmowy wniosły do postaci, którą pan gra?

- Co innego czytać o wydarzeniach sprzed lat, a co innego poznać osoby, które w nich uczestniczyły. Dopiero wtedy człowiek dobitnie uświadamia sobie, że to była prawdziwa historia, dramat konkretnych ludzi.

Jaki będzie pański bohater?

- Na razie mam w sobie dużo wrażeń, w mojej głowie postać dopiero się rodzi. Ale reżyser Antoni Krauze mówi o niej dość precyzyjnie. Mawia tak: na pewno nie jest ważne, jaki kolor butów wtedy nosili, czy to był ten wiadukt nad przystankiem Gdynia Stocznia, czy inny, czy bohater był spawaczem czy portowcem, to wszystko są rzeczy poboczne.

Więc co jest najważniejsze?

- Ten film jest o zbrodni, o morderstwie, o tym, co władza potrafi zrobić ludziom. Potrafiła i potrafi, jak nie w tym kraju, to w innym. Sam jestem ciekaw, co taki film może dać ludziom? Co im daje "Lista Schindlera"? Jak opowiedzieć naszą historię, by do niej nie zrazić młodych ludzi, a pokazać że ich też dotyczy? Pojęcia nie mam

Dla mnie najfantastyczniejsze w scenariuszu jest to, że oglądamy jak przez lupę blokowe M-3, a wszystko dzieje się w zbliżeniu, w geście.

Jak dotąd to pana największa rola filmowa. Więc stres pewnie też największy?

- Staram się wyrzucić go z głowy, to mi w ogóle nie pomaga. Jeżeli pomaga, to tylko pewnego rodzaju napięcie, można by je nazwać napędem do pracy. Ale stres oczywiście jest, zwłaszcza że mamy świadomość, iż w pewnym sensie robimy kontynuację "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza". Że dopisujemy do tej historii jakąś część.

Chcąc nie chcąc "Czarny czwartek" będzie do nich porównywany. Jest pan gotów zmierzyć się z tym mitem?

- W ogóle o tym tak nie myślę. Myślę raczej, jaki to świetny filmowy materiał i jak dobrze, że w tamtych latach udało się Wajdzie opowiedzieć choćby kawałek historii Grudnia.

W waszym filmie mają szansę wybrzmieć sceny, które Wajda mógł tylko zasygnalizować.

- Więc być może powstanie to brakujące ogniwo. Takie podjęcie po latach rozmowy z filmami Wajdy jest konieczne. Aż dziw, że tyle lat musieliśmy na to czekać. Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy się na to nie zdecydowali.

Ostatnio, przygotowując się do filmu, obejrzałem film "Bloody Sunday" ["Krwawa niedziela" w reż. Paula Greengrassa, o krwawym stłumieniu pokojowego marszu w Irlandii Północnej w roku 1972 - red.] i wtedy pomyślałem, że to wielki skandal, że my naszej historii poświęcamy film dopiero w 2010 r. A kiedy nakręcimy film o pułkowniku Kuklińskim?

Czuje się pan spadkobiercą tej historii?

- Jestem spadkobiercą myślenia typu "homo sovieticus", co we mnie włazi, dobija mnie i denerwuje. Te pięćdziesiąt lat kształtowanego przez komunę gównianego myślenia o rzeczywistości i innych ludziach. Braku zaufania do człowieka, podejrzliwości - to wszystko jest elementem tej historii. Ja też ją niosę, spotykam się z nią na ulicy, w teatrze, na planie, w tramwaju. Najboleśniejsze, że ten okres tak wypalił i wyjałowił umysły, że do tej pory się z tym borykamy. Ale to już temat na zupełnie inny film.

Michał Kowalski, 36-letni aktor Teatru Wybrzeże, ma na koncie kilka drobnych ról filmowych. Oglądaliśmy go m.in. jako Smelę w "Mieście z morza" oraz w epizodach w "Mniejszym złu" i "U Pana Boga za miedzą". Zagrał w jednym z odcinków krótkometrażowego cyklu "Dekalog '89" , teatrze TV "Inka" i dokumencie "Pułkownik Dąbek". Rola Brunona Drywy w "Czarnym czwartku" to jego pierwsza główna rola w filmie.

Całość w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji