Romantyczny bunt w imię nadziei
Teatry poznańskie sięgają w tym sezonie do kanonu sztuk podejmujących nasze najistotniejsze narodowe sprawy. Jest to jakaś specyfika czasu. O czym bowiem mówić w teatrze, w codzienności, która sprowadza kulturę i ludzi kultury do ekonomicznego zera? Teatr Nowy sięgnął po "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego, przedstawiając nie narodową szopkę, ale narodowy problem, współczesną narodową psychodramę przetworzoną przez indywidualną kondycję ludzką.
Równocześnie w Teatrze Polskim "Dziady" Adama Mickiewicza. Pozycja z schillerowskiego kanonu repertuaru narodowego podstawowa, tak bardzo nieobecna na naszych scenach przez ponad 150 lat od napisania, za to tak bardzo obecna w dziejach teatru. Cenzura carska, pruska, cenzura zaborów, okupacji, wreszcie lat powojennych, dramatyczne dzieje "Dziadów" Kazimierza Dejmka w Narodowym w Warszawie, martyrologia teatralnej recepcji nałożona na martyrologię dziejów i historiozofię romantyzmu. W Poznaniu nie grano "Dziadów" przez ponad pół wieku, podczas gdy mamy Uniwersytet imienia Mickiewicza, a nad centrum Poznania dominuje pomnik Wieszcza.
Grzegorz Mrówczyński przystępował do tej realizacji z całą świadomością teatralnej tradycji, z poczuciem odpowiedzialności za współczesny kształt sceniczny i współczesne znaczenia. Decyzję o wystawieniu "Dziadów" podjął dość wcześnie, ale sprawdzał ją poprzez odbiór kolejnych sztuk. "Nie-boska komedia" Zygmunta Krasińskiego cieszyła się takim zainteresowaniem publiczności, że zaświadczyła jakby o tym, co stało się celem głównym wystawienia poznańskich "Dziadów" dzisiaj: Zaświadczyła o potrzebie wzniosłości. O potrzebie potwierdzenia wartości wielkich i trwałych. O głodzie bohatera romantycznego. Mickiewicz dał Polakom wielkość - wielkość poetyckiego słowa i wzniosłość problematyki. Zapomnijmy o skarlałej codzienności, wadźmy się z Bogiem o prawo do wielkości...
Ze scenicznych dziejów tego poematu w Poznaniu przypomnę fragment recenzji z zaduszkowej premiery 1 listopada 1902 roku w układzie Stanisława Wyspiańskiego. (Tuż po teatralnym fakcie "Wesela" w Krakowie). Ta premiera stała się w Poznaniu "niebywałym sukcesem sezonu": Z artystów wymienimy pana Wiślańskiego (Gustaw Konrad), który całą duszę, cały swój młody zapał i niepomierną siłę włożył w improwizację. Artysta wcielił się całkowicie w potęgę genialną słowa mistrza i tej sile dał wyraz znakomity (...} Pan Rygier, rozporządzający ogromną techniką panujący nad głosem jak mało kto, był w widzeniu Księdza Piotra niezrównanym.
Dzisiaj zdemokratyzowały się formy pisania o aktorze, a te najmocniejsze epitety, niezrównane i smakowite przymiotniki zatrącają o manierę. Czasy teraz zgrzebne i prościej, bardziej po męsku pisze się o kunszcie aktora. Poprzez analizę roli bardziej niż poprzez przymiotniki. Ale Wielka Improwizacja te wspaniałe określenia przywołuje nieodmiennie, i tak właśnie chciałoby się pisać o Konradzie w wykonaniu Mariusza Sabiniewicza. Bo jeśli aktor dorówna napisanej przez Mickiewicza postaci, jeśli wcieli się w nią w sposób przekonujący - to jest porywający, genialny, niezrównany - na miarę romantycznego bohatera i romantycznego słowa. To wielka szansa i satysfakcja dla aktora, i wielka szansa i satysfakcja dla publiczności - identyfikować się z nim przez moment. Ściślej - przez ponad dwadzieścia minut gorącego, precyzyjnego i szalonego monologu, a właściwie dialogu z Bogiem - o tym co najważniejsze i najwznioślejsze w naturze człowieka.
Grzegorz Mrówczyński, reżyser przedstawienia i jednocześnie dyrektor teatru obciążonego tradycją narodowej sceny Wielkopolski, postanowił wystawić "Dziady" poznańskie. Sięgnął bowiem do koncepcji poznańskiego filologa, historyka sztuki i filozofa - Zdzisława Kępińskiego, przedstawionych w książce "Mickiewicz hermetyczny", wydanej w 1980 roku (po śmierci autora). Książka jest ciekawą choć i kontrowersyjną, kompleksową próbą interpretacji twórczości naszego wieszcza i nawiązuje do modnych, współczesnych Mickiewiczowi koncepcji masońskich. Kępiński tak pisze o III części,.Dziadów":
Naród to niezupełnie to samo co jednostka mechanicznie podniesiona do n-tej potęgi. (...) I on - naród, musi się odrodzić, jak odrodzić się do innego życia, do innej mentalności i zadań musi Konrad. "Dziady" mają w swojej III części zawsze tych dwóch bohaterów i żaden z nich nie jest nawet na chwilę sam - razem grają na scenie, bo gra idzie o wspólną ich stawkę. Ta jest jedna - odrodzenie.
Interpretacja Mrówczyńskiego nie jest ściśle i do końca wierna Kępińskiemu, bierze stąd tylko pewne sugestie. I pewne sugestie przekazuje poprzez teatralny znak. Opatrzność - genialna jednostka - naród, to słynna triada Towiańskiego. I taką trójstopniową przemianę przechodzi Gustaw - Konrad. Klamrę scenicznych wydarzeń i siłę sprawczą pojawienia się Gustawa stanowi grupa obrzędowa i gusła. Guślarz uruchamia mistyczne, metafizyczne mechanizmy Dobra i Zła, Materii i Ducha. I oto obrzęd "Dziadów" prowadzi nas w dzieje romantycznych polskich Konradów i stawia ich obok nas.
Kiedy wchodzimy na widownię, otacza nas jakoś bardziej niż zwykle zabytkowa architektura niewielkiej teatralnej sali, a czarna żelazna kurtyna odgradza scenę od prosceniowego trójkąta, który białym klinem wchodzi w widownię. Gaśnie światło, pojawia się muzyka - intrygująca, niespokojna, a na kurtynie światłem znaczony napis: Dziady. Na białym prosceniowym trójkącie stoi człowiek z epoki, nienazwany co prawda w programie, ale wyraźnie ucharakteryzowany na postać Mickiewicza z poznańskiego pomnika, tyle że w ręku trzyma nie otwartą księgę, ale sztylet z trójkątem - masoński symbol trójdzielnego ładu świata. Owa postać wprowadza widzów w isotę obrzędu dziadów słowami wstępu Mickiewicza, łącznie z mottem z Szekspira, którym tę część utworu (II) opatrzył autor: ,,Są dziwy w niebie i na ziemi, o których ani śniło się waszym filozofom". Gaśnie światło, znika postać i majaczący jasny napis. Otwierają się drzwi w żelaznej kurtynie, i Guślarz (Józef Jachowicz) wprowadza tłum obrzędowy na biały trójkąt proscenium, po czym zamyka drzwi. Ten szczegół jest wszakże istotny - bowiem to widownia, sala teatralna staje się miejscem i współuczestnikiem obrzędu. Zjawy pojawiają się na balkonach, wokół kameralnej widowni Teatru Polskiego. Ta wspólnota obrzędu jest jakaś naturalna, pomimo dziwności tekstu i postaci, pomimo archaizmów językowych i sytuacyjnych. Mamy więc obrzęd i część IV Dziadów. Ważny jest nastrój tej sekwencji i przekonanie, że wyniknie z niej wspólnota głębsza i głębszy sens.
Postać Gustawa, materializuje się w obrzędzie, lecz jednocześnie nie poddaje się działaniu guseł. Grupa obrzędowa w popłochu opuszcza kaplicę i Gustaw zostaje sam. I na zatrzaśniętych przez patrol żołnierzy drzwiach pisze słynne wyznanie przemiany: Gustavus obiit (...) hic natus est Conradus.
Układ przedstawienia jest klarowny i konsekwentny, zostawia niemal w całości najistotniejsze partie tekstu, wprowadza skreślane dotąd konsekwentnie Widzenie Ewy, której postać łączy wolnomularską symbolikę rycerza czerwonej róży z ideą Towarzystwa Patriotycznego (które odeszło od wolnomularstwa w imię obowiązku narodowowyzwoleńczej walki). To ona powtarza jak modlitwę, czy zaklęcie, dedykację Mickiewicza do III części:
świętej pamięci Janowi Sobolewskiemu, Cyprianowi Daszkiewiczowi, Feliksowi Kołakowskiemu - spółuczniom, spółwięźniom, spółwygnańcom za miłość ku ojczyźnie prześladowanym, za miłość ku ojczyźnie zmarłym, w Archangielu, na Moskwie, w Petersburgu - narodowej sprawy męczennikom ...
Ci męczennicy to grupa współwięźniów, otwierająca drugą część przedstawienia, niby w celi, lecz między grobami - w przestrzeni symbolicznej i w ciągłej pamięci narodowej i jednostkowej martyrologii. W tej symbolicznej scenerii grobów rozegra się także scena Salonu Warszawskiego, snu i balu Senatora. To ciągłe przywoływanie skomplikowanej tradycji historycznej naszego narodu. Prosta, surowa, utrzymana w tonacji bieli i czerni, niezwykle znacząca i piękna jest scenografia Zbigniewa Bednarowicza. Co prawda we wspomnianej trzeciej części przedstawienia ten ład estetyczny ulega załamaniu, ale nabiera za to dodatkowych znaczeń - bal na grobach narodowych męczenników ... Muzyka Jana A.P. Kaczmarka jest nieustająco obecna jako dramaturgiczne dopełnienie sytuacji teatralnej, ale Wielka Improwizacja przebiega w całkowitej ciszy. Niezwykle silna emocjonalnie i artystycznie jest konstrukcja drugiej części. Składają się na nią: scena więzienna, wielka improwizacja, egzorcyzmy, widzenia Ewy, widzenie Księdza Piotra. Wojciech Siedlecki przekształca swój monolog niemal w liturgiczny śpiew, siłą swojej wizji konstruuje marzenia o wolności totalnej - mistycznej. Pojawia się znowu niespokojna muzyka Jana A.P. Kaczmarka, pojawia się grupa obrzędowa, żelazna kurtyna podnosi się powoli, odsłaniając strzeliste postaci Aniołów na czarnym postumencie, które wyśpiewują narastające do maksimum muzyczne crescendo Alleluja z "Mesjasza" Haendla. Ksiądz Piotr wchodzi na postument, światło gaśnie, a gdy się na koniec zapala - na scenie nie ma już nikogo.
Trzecia część przedstawienia zaczyna się znowu spokojnym, rzeczowym wprowadzeniem narratora - Mickiewicza: Kto zna dobrze ówczesne wypadki, da świadectwo autorowi, że sceny historyczne i charaktery osób działających skreślił sumiennie (...) I po cóż miałby dodawać albo przesadzać; czy dla ożywienia w sercu rodaków nienawiści ku wrogom? czy dla obudzenia litości w Europie? - Czymże są wszystkie ówczesne okrucieństwa w porównaniu tego, co naród polski teraz cierpi, i na co Europa teraz obojętnie patrzy! Autor chciał tylko zachować narodowi wierną pamiątkę z historii litewskiej lat kilkunastu (...) Zapala się światło i na postumencie panują teraz Szatani - siły Zła. Sen Senatora (Andrzej Wilk), Rollisonowa (Janina Jankowska). Salon Warszawski, Bal u Senatora, wszystko w strojach z epoki, tylko na polskim cmentarzu siada się jak przy stolikach. Czasem Bóg daje władzę w ręce złego ducha, mówi Ksiądz Piotr do Nowosilcowa, i tę część rzeczywistości scenicznej reżyserują Szatani. Scenie balu przygrywa orkiestra szatańska, którą dyryguje Belzebub (Mariusz Puchalski).
W ostatniej scenie z porażoną zdarzeniami grupą balową miesza się obrzędowa gromada, a na trójkącie proscenium pojawia się Konrad prowadzony przez Kaprala i Księdza Piotra. Po lewej pojawia się znowu Mickiewicz Wkrótce, wkrótce koniec dziadów, Pasterka - Ewa modli się: Ach, ulecz go wielki Boże, a Konrad urealniony przez obrzęd - wraz z obrzędem kończy swoją drogę. Wstępuje po schodach ku górze, w ciszy, padają słowa narratora: Na początku była wiara w jednego Boga i była Wolność na świecie. To wywołuje kolejne muzyczne crescendo - ,,Veni creator" z 8 symfonii Gustawa Mahlera, podnosi się ostatnia, trzecia kurtyna i odsłania białe tło horyzontu, na którym widnieje wizerunek Człowieka z XVII-wiecznego miedziorytu Roberta Fludda. Konrad utożsamia się z sylwetką wiecznego człowieka w patetycznej apoteozie wolności ludzkiego ducha.
Opisałam niektóre tylko sekwencje spektaklu, bo w istocie jest on niemal całkowicie wierny Mickiewiczowi w układzie tekstu, w kolejności scen. Ale są to przy tym "Dziady" uniwersalne. Jest w nich i martyrologia, i walka narodowowyzwoleńcza, i Sybir, i kibitki. Ale nie one są dominującym przesłaniem przedstawienia. Ono jest całe z ducha Wielkiej Improwizacji. I zostawia pomimo milczenia Boga - nadzieję. Zostawia los człowieka w rękach człowieka, choć siłą sprawczą "Dziadów" jest Duch, który mówi: Człowieku, gdybyś wiedział, jaka twoja władza ... Sztych zamykający spektakl - kosmos ludzki, w którym linia Życia biegnie równolegle do linii Słońca, każą patrzeć na los romantycznego bohatera przez humanistyczne ideały.
I to jest w poznańskich "Dziadach" nowe, odrębne, a przy tym stanowi chyba o sile tego sukcesu, poza artystycznymi walorami inscenizacji - scenografii, muzyki, aktorstwa. Pozwalają zwłaszcza młodemu pokoleniu identyfikować się z bohaterem. To jest pokoleniowy Konrad - Konrad buntu w imię nadziei.