Artykuły

Dwie sztuki w jednej sztuce

INTRYGA, osnuta na tle buntu lokajów przeciwko zdziecinniałym ramolom z arystokracji - oto gotowa farsa. Pomysł i wykonanie - Witold Gombrowicz. Niestety, ani pomysł, ani wykonanie nie zadowoliły pisarza. Postanowił do głupstwa dorobić historozofię. I w ten sposób powstała "Operetka", ostatnia z jego sztuk: dzieło pęknięte, zabawne z początku, po drobnomieszczańsku niemądre i pretensjonalne w akcie trzecim i ostatnim; w którym pisarz postarał się dać ludzkości swoją receptę na szczęście. Wszystkie, powiada, dotychczasowe recepty zawiodły, bo każdy kolejny porządek społeczno - polityczny prowadził nieuchronnie do stworzenia systemu pozorów, poza którymi ukrywał swą istotną niezdolność do dania ludziom szczęścia. Trzeba zatem, powiada, odrzucić wszelką formę, krępującą treść, i powrócić do pierwotnego stanu ludzkości - do nagości. Wiwat więc goła Albertynka; nie szkodzi, że jest trochę głupawa: jej nagość jest przynajmniej prawdą niczym nie osłoniętą, nie zdeformowaną przez żadną formę, i ona zintegruje nas wszystkich.

Oczywiście - traktowanie serio takiej odwróconej, niby to unowocześnionej i sparodiowanej, a w gruncie rzeczy mimowolnie ośmieszonej "nie-boskiej komedii'', jest czynnością mało poważną i niemal nieuzasadnioną. Niemal, powiadam, bo pisarz jednak powsadzał do sztuki parę symboli serio, jednoznacznie się tłumaczących, których użycie dowodzi, że chciał mówić poważnie, lecz albo nie miał poczucia smaku, albo nie znał rzeczywistego doświadczenia minionej wojny, albo że swojej manii prowokowania współczesnych rzeczywiście nie stawiał żadnych tam, nawet takich, które są normą zwykłego poczucia przyzwoitości.

Kazimierz Dejmek, który podjął wystawienie tej sztuki w łódzkim Teatrze Nowym, kierował się intencją godną uznania: dopiero premiera jest aktem obecności pisarza, później pomyślimy o dyskusji. Sam zresztą też podjął spór z autorem "Operetki", widoczny zwłaszcza w ujęciu trzeciego aktu, specjalnie finału, a także we wzmocnieniu nacisku na operetkowość, na "niebiańską blagę" i "boski idiotyzm" całej tej historii.

Po trosze więc lekceważył tony serio, zawarte w "Operetce", akcentował niezobowiązujący wygłup - to znaczy zabawę, organizowaną kosztem operetki, też przecież będącej - jako gatunek sceniczny - formą artystycznego kłamstwa. Negliżował zatem inscenizator formę operetkową, relatywizował wywody historiozoficzne autora, ale w sumie - zwyciężyć nie mógł. I dlatego ta "Operetka" składa się jakby z dwóch spektakli: ze świetnej parodii, inteligentnej, dowcipnej, która przechodzi w coś nieokreślonego, w jakieś bzdurzenie o sprawach poważnych, które nie trzyma się kupy i budzi mieszane uczucia. Nie rozprasza ich także naiwna apoteoza w finale: sympatyczni chłopcy w dżinsach, jeśli tylko uwierzą w gombrowiczowskie serio, też nie "dowartościują" nagiej Albertynki.

Z dwóch aktów należy się więc aplauz reżyserowi, scenografowi Andrzejowi Majewskiemu, sprawnemu zespołowi wykonawców i osobno trio aktorskiemu - Mieczysławowi Voitowi (Książę Himalaj), Andrzejowi Żarneckiemu (Hrabia Szarm) i Ryszardowi Dembińskiemu (baron Firulet). Dwaj ostatni wyróżnili się dobrymi dyspozycjami wokalnymi, tanecznymi i znaczną muzykalnością, i wraz z Voitem dali sugestywny pokaz ironii aktorskiej, skierowanej przeciwko formie operetkowej: takiej zabawy dawno nie oglądaliśmy na scenie, chociaż, jak powiada tradycja, już Mariusz Maszyński potrafił w "Zemście nietoperza" kreować rozkosznych, nader śmiesznych w swym idiotyzmie arystokratów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji