Artykuły

Entuzjazm - i refleksje

Po XI Warszawskich Spotkaniach Teatralnych

DOROCZNY przegląd najwybitniejszych osiągnięć naszych teatrów w skali krajowej dobiegł końca. Frekwencja dopisała nad podziw i choć niekiedy raziła bezceremonialność młodych widzów (przecież studentów szkół artystycznych!), traktujących niemal dosłownie publiczność dojrzałą (tę z zaproszeniami i biletami), spontaniczne zainteresowanie tą imprezą cieszy przecież nie tylko organizatorów. I właśnie dlatego, że na "Spotkaniach" prezentowane są spektakle uznane za najwybitniejsze wydarzenia sezonu wobec wyrobionej najbardziej widowni, tak ważne wydają się decyzje typujące zestaw najlepszych przedstawień roku. Trzeba przyznać, że tym razem, jak to się niekiedy zdarzało, pomyłek nie było. Oczywiście, na pewno poza przeglądem pozostało wiele wybitnych przedstawień, ale wiadomo, że każdy wybór determinuje takie zasadzki. Mnie osobiście brak było przedstawicielstwa jakiegoś ośrodka mniejszego, a zasługującego na wysokie wyróżnienia, zwłaszcza że stało się to dobrą tradycją Warszawskich Spotkań. Na tychże łamach postulowałem zresztą, żeby zaprosić teatr z Jeleniej Góry z szekspirowskim "Snem nocy letniej" i - niech mi to Wrocław wybaczy - wymieniłabym tę pozycję na niekorzyść "Białego małżeństwa" Różewicza, jeśli już trzeba było zamknąć się w skromnej liczbie tegorocznych 5 pozycji.

Ale nie utyskując nad tym, czego zobaczyć żeśmy nie zdołali, warto zatrzymać się chwilę nad spektaklami pokazanymi w Warszawie. Omawialiśmy tu już i dwie pierwsze pozycje prezentowane w ramach tegorocznych Spotkań: "Cyganerię warszawską" Adolfa Nowaczyńskiego z Teatru "Wybrzeże" i wrocławskie "Białe małżeństwo" Różewicza, kolej na relację z przedstawień pozostałych.

I TRZECIĄ pozycją reprezentującą dramaturgię rodzimą była "Operetka" Witolda Gombrowicza w głośnej i nagradzanej inscenizacji Kazimierza Dejmka z Teatru Nowego w Łodzi. Jest to polska prapremiera tej sztuki, ostatniej zresztą w życiu Gombrowicza. Autor od roku 1939 przebywający stale za granicą wydał ją drukiem w Paryżu w 1986 roku, umarł zaś w lipcu 1959 nie doczekawszy jej światowej prapremiery włoskiej w listopadzie tegoż roku. Jak zwykle u Gombrowicza sztuka nie tylko pełna jest fantastycznych skojarzeń i pomysłów, ale skrzy się wręcz od igraszek słownych, których na pewno nie mogło oddać żadne tłumaczenie.

Pierwszy akt Dejmkowego spektaklu zapiera wręcz dech feerią i precyzją inscenizacji. Znakomita muzyka Tomasza Kiesewettera napisana na zamówienie teatru i fantastyczna barwność scenografii Andrzeja Majewskiego stanowią niezapomniane tło tego operetkowego szaleństwa. Bowiem tytuł wyznacza tu również cały styl przedstawienia znakomicie zresztą przez inscenizatora utrzymany. Oglądamy koniec operetkowego świata hrabiów, książąt i markiz, podbudowujących swoją pozycję społeczną usłużnością lokajów.

Ta partia sztuki napisana jest i rozegrana po mistrzowsku. Pewne wątpliwości, nieporozumienia czy wręcz niepokoje nasuwają natomiast chwilami dalsze fragmenty tekstu. Toteż inscenizator - szukając doskonałości - przereżyserował nawet pewne partie sztuki, zwłaszcza akt trzeci. Ale nadal nie wszystko tu brzmi harmonijnie dla naszego ucha. Mimo wszystko świat Gombrowicza, choć pełen ekspresji i urokliwej błyskotliwości, nie jest naszym światem. A że cezurę aktów II i III stanowi wielka burza II wojny światowej (co wsparł autor postaciami w hitlerowskich mundurach) odmienność naszych doświadczeń musiała zaważyć na inscenizacji spektaklu. Całego przegrywającego świata zarówno hrabiów, jak rewolucjonistów nie może wszakże uratować wizja odradzającego się biologicznego życia, jak to symbolizować może finalny taniec Albertynki, uratowanej z wojennej pożogi.

Chwała jednak teatrowi, że nam - mimo takich czy innych komplikacji tekstu - tę "Operetkę" pokazał i to w tak wspaniałym teatralnie kształcie.

Świetnie poprowadzony łódzki zespół aktorski (Sarnecki! Dembiński! Voit! Pieńkowska! Barbasiewicz!) jest najlepszym dowodem, co może tej miary mistrz jak Dejmek w stosunkowo krótkim czasie w teatrze zdziałać.

Z repertuaru obcego zobaczyliśmy "Szkołę błaznnów" Michela de Ghelderode (1898-1962) z Teatru Nowego w Poznaniu a na zakończenie całej imprezy "Wiśniowy sad" Czechowa z krakowskiego Starego Teatru.

Przedstawienie poznańskie było debiutem reżyserskim w teatrze dramatycznym światowej sławy choreografa Conrada Drzewieckiego, który obiecał odtąd Teatrowi Nowemu swoją stałą współpracę. Sukces reżysera wsparła piękna i wyrazista oprawa plastyczna znakomitego scenografa Krzysztofa Pankiewicza. Zobaczyliśmy zatem spektakl oparty raczej na obrazie i nastroju niż na tekście. Trzeba przyznać, że obydwaj artyści potrafili stworzyć klimat niesamowity, doskonale współgrający z mrocznym wnętrzem ducha ludzkiego, którym tak pasjonuje się Ghelderode. A więc walka dobrego ze złem w naszej naturze i okrucieństwo zawsze potrafiące zburzyć nasz ciężko wypracowany spokój. W roli mistrza Szaleją z powodzeniem wystąpił Janusz Michałowski. Ale choć i inne role zasługiwałyby tu na uwagę (zważywszy zwłaszcza młodość zespołu!) przecież przede wszystkim zapamiętamy z tego przedstawienia piękny ruch sceniczny zbiorowości błaznów i świetnie wystudiowany gest aktorski.

Tegoroczne Spotkania zamknął "Wiśniowy sad" Antoniego Czechowa w reżyserii Jerzego Jarockiego, a więc artysty niejednokrotnie już na tej ogólnokrajowej imprezie chwalonego, wręcz jednego z jej głównych bohaterów. Tym większy był mój niedosyt. Lubię klimat tej sztuki, w której ludzie dojrzali rozumieją smak przegranego życia i mijającej epoki, a młodzi choć pełni zapału, nie potrafią jakoś w otaczającej ich rzeczywistości odnaleźć siebie. Ale jak zwykle u Czechowa wiele w tym obrazie ginącego ziemiańskiego świata barw i półcieni. Jarocki pokazał natomiast obraz wysmakowany, ale nieco monotonny (bardzo celebrowane tempo), gdzie bierny smętek zadumy nad przemijaniem wyznacza temperaturę całego spektaklu. Toteż nawet Ewa Lassek w roli Kaniewskiej wydawała mi się ponad miarę zgaszona. Najciekawiej zarysowaną postać stworzył Wiktor Sądecki.

W sumie przegląd udany i żywy, choć ze zdecydowanym przerostem formy nad treścią. Warto przemyśleć ten problem. Oczywiście ważne jest, jak teatr pokazuje sztukę, ale dużo istotniejsze wydaje się co przez nią zamierza powiedzieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji