Artykuły

Cmentarna z Radosną

"Mamatango" w reż. zespołu na Scenie na Piekarach Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Zamieszanie związane z wycofaniem się Anny McCracken z reżyserii "Mamatango" zeszło podczas premiery w legnickim Teatrze Modrzejewskiej na drugi plan - spektakl, dokończony przez zespół realizatorów, obroniły kreacje aktorskie i autentyczne historie legniczan stanowiące podstawę scenariusza.

(...)

Otrzymaliśmy przedstawienie na styku dokumentu i poezji, wyczarowane na legnickiej Scenie na Piekarach. Nie mogę ocenić, czy spektakl z udziałem Devina McCrackena, który miał być jedynym mężczyzną w damskim tyglu, byłby lepszy, czy gorszy, ale na pewno kalejdoskop przeplatających się ludzkich historii straciłby przez jego komentarze na intensywności. Mimo wszystko jednak mężczyzna nie był na tej scenie wielkim nieobecnym - pojawiał się wykreowany przez aktorki, żeby opowiedzieć o kobietach. Choćby to, że są, proszę państwa, rzeczą wspaniałą, choć niepojętą, jak dowodził dresiarz, zagrany przez Ewę Galusińską.

Publiczność na Piekarach rozmieszczono jak na stadionowych trybunach, po obu stronach sceny, która staje się rodzajem boiska, ulicą, przystankiem tramwajowym, poczekalnią, mieszkaniem i kawiarnianym stolikiem, przy którym wysłuchujemy zwierzeń bohaterek. To tu wpadają na siebie, odbijają się od ścian, tu wymieniają pospieszne uściski. Tutaj też zamierają na chwilę, kiedy kolejna z nich zaczynają snuć swoją opowieść, stając twarzą w twarz z publicznością. Wysłuchujemy historii o spełnieniu i jego braku, o miłości, rozstaniach, śmierci, marzeniach, oczekiwaniach wobec życia i tego, co może po nim nastąpić. O szczęściu za 21,50, jakie daje zdobycie wymarzonej cukiernicy, i o wielkich tragediach, jak śmierć bliskich.

Te kontrasty znajdują odbicie w aktorskich kreacjach. Z jednej strony rewelacyjne na granicy szarży popisy Małgorzaty Urbańskiej i Ewy Galusińskiej, z drugiej - wyciszoną, a jednak wstrząsającą rolę Anity Poddębniak. A pomiędzy nimi wachlarz z różną intensywnością dawkowanych środków, które Zuzie Motorniuk pozwalają zmienić się w naiwną, optymistyczną do bólu nastolatkę, znakomitej Joannie Gonschorek na oczach widzów stać się dzieckiem, a Magdzie Biegańskiej zagrać poszturchujące się nawzajem małżeństwo. Katarzyna Kaźmierczak i Gabriela Fabian próbują ukryć przed widownią sekrety swoich bohaterek i sprzedać ich piękne kłamstwa, ale są w tym tak przejrzyste, że ich dramat jest widoczny jak na dłoni. Najsłabiej na tym tle wypadła Magda Skiba - w trudnej roli wdowy opowiadającej o śmierci męża. Monologi aktorek mają dodatkowy walor - zindywidualizowany, potoczny język, który twórcy scenariusza przejęli od pierwowzorów scenicznych bohaterek. To właśnie język - chropowaty, pełen błędów, chaotyczny - broni paradokumentalne opowieści przed banałem.

Uniwersalnego wymiaru nadają mu elementy dodatkowe. Przejmujący song o aborcji Zuzy Motorniuk, zaśpiewany do zrytmizowanego akompaniamentu powtarzanych jak zacięta płyta słów, uderzeń piłki, odgłosów przesuwanego po podłodze wózka. Z pozoru tylko bezładne gonitwy, oddające nasz codzienny maraton, bez chwili na zaczerpnięcie oddechu. Wreszcie finał, w którym aktorki spotykają się już nie z publicznością, ale z sobą nawzajem, żeby zatańczyć tango na scenie pokrytej żwirem, w wirującym pyle. Widok tych damsko-damskich par w delikatnym uścisku, czułym porozumieniu jest źródłem wzruszenia i tęsknoty - równie intensywnej u kobiet, jak u mężczyzn - za kojącą wspólnotą, będącą antidotum na wszystko, co boli.

***

Cały artykuł w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji