Dance macabre na scenie Współczesnego
Powiedzmy sobie szczerze, że najnowsza sztuka Sławomira Mrożka "Wdowy" nie jest żadnym arcydziełem. Jest utworem absolutnie zwyczajnym, bez, jak to dotąd bywało u tego autora, podtekstów politycznych czy obyczajowych. Zwyczajnym o tyle, o ile zwyczajną nazwać można groteskę o śmierci...
Toteż wielu widzów zawodzi w oczekiwaniach, szczególnie tych, którzy klasyka gatunku (a uczą się już dziś o nim licealiści) chcieliby widzieć na wyżynach artystycznych możliwości. Twierdząc, że nazwisko zobowiązuje, oczekują od Mrożka ho, ho... albo i więcej.
Tymczasem to, co dzieje się na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie, dzięki reżyserii Erwina Axera, niezrównanej muzyce Andrzeja Kurylewicza, układowi ruchu Janusza Józefowicza i grze aktorów - jest być może wszystkim, co można było z tego utworu wydobyć, by uczynić go atrakcyjnym dla widza. Mrożek przy pisaniu sztuki wyraźnie faworyzował kobiety. Najlepsze role zaproponował właśnie im, tytułowym wdowom.
Gdy na scenie toczy się zabawny dialog pomiędzy dopiero co owdowiałą Martą Lipińską i świeżutką wdówką - Zofią Kucówną - sala świetnie się bawi. Po zniknięciu aktorek, w drugiej części spektaklu jest już mniej do grania i znacznie mniej do śmiechu. O ile Krzysztof Kowalewski ma szansę stworzyć krwistą postać bekającego po piwie chama, to Wiesław Michnikowski, jeden z niezapomnianych bohaterów Axerowskiej adaptacji "Tanga" sprzed lat, możliwości grania ma znacznie mniejsze, a już współczuć można Henrykowi Biście, u którego grają głównie: wąsy, peleryna i mankiety. W tej części "Wdów" Axer ową pustkę wypełnił nastrojem misternie budowanym przez muzykę i postać Śmierci pozostającą w pełnej z nią symbiozie, ubraną w szykowną czerń. Bez wątpienia Śmierć - czyli Ewa Gawryluk, dzięki Axerowi, Józefowiczowi i Kurylewiczowi rozgrywa swą wielką niemą rolę! Od momentu, gdy smukła i fantastycznie zgrabna, w eleganckim wdowim stroju z ogromną gracją wchodzi na scenę staje się postacią intrygującą. Dlatego nie dziwi, że jej urokowi poddają się partnerzy. Zaproszona do tańca porusza się z takim wdziękiem, że uwiedzeni nie zdają sobie sprawy, że tańczą właśnie taniec śmierci.
Jeśliby mnie kto zapytał, co z tej sztuki zabrałam ze sobą na dłużej - odpowiem bez wahania: widok tajemniczej, zawoalowanej Śmierci i muzykę Kurylewicza. Ten obraz i muzyczne dźwięki wędrują z widzem jeszcze przez wiele chwil po zakończonym spektaklu, drążą duszę i sprawiają, że zamyślenie nad faktem, iż kiedyś każdemu z nas przyjdzie zatańczyć po raz ostatni przeradza uśmiech po Mrożkowskim "żarcie" w grymas, z którym czujemy się nieswojo. Bo z jednej strony - z czego tu się śmiać, skoro i my miniemy, z drugiej zaś refleksja, że nadrabianie miną na nic się nie zda. Może więc rzecz o śmierci niekoniecznie musimy traktować śmiertelnie poważnie.
I to właśnie proponuje nam trio: Mrożek-Axer-Kurylewicz w asyście aktorów. Choć dowcipnie, lekko, łatwo i przyjemnie - zamyślisz się widzu na pewno.
Bo jak pisał na przełomie wieków poeta i dramaturg Felicjan Faleński:
Dwie rzeczy wiecznie
na człeka dybią
I choćbyś nawet, w twych
żądzach rzadki,
Do skromnej schronił się
chatki
I miał w twych żyłach krew
rybią,
Nigdy cię one nie chybią,
Bo to są: śmierć i podatki.
Teatr Współczesny: "Wdowy", Sławomir Mrozek, reżyseria Erwin Axer, scenografia Ewa Starowieyska, muzyka Andrzej Kurylewicz, układ ruchu - Janusz Józefowicz, premiera 30 grudnia 1992 r.