Artykuły

Radom w Chorzowie

Teatr w Radomiu, w ramach wymiany, w jaskini musicalowego polskiego lwa, czyli na scenie chorzowskiego Teatru Rozrywki, zdecydował się przedstawić głośne swe przedstawienie "Józefa i cudownego płaszcza snów w technikolorze" Tima Rice'a i Andrewa Lloyda Webbera. I odniósł spory sukces. Zasłużenie. "Józef..." zrodził się z kantaty "pop", zamówionej przez nauczyciela muzyki młodszego brata kompozytora dla szkolnego chóru. Szkolny, 25-minutowy koncert powtórzono przed 2,5-tysięczną widownią w głównej sali opactwa Westminster i w nieco rozszerzonej wersji - w londyńskiej katedrze św. Pawła. Po tej prezentacji Decca zdecydowała się opublikować płytę, zaś po wielkim sukcesie musicalu "Jesus Christ Superstar" tych samych autorów, postanowiono rozwinąć i "Józefa...". Tak narodził się musical, w którego konstrukcji czuje się i dziś kantatową budowę. Inscenizacji to na pewno nie ułatwia, zaś ogromne zadanie stawia przed Narratorem, któremu przychodzi śpiewnie - a partia ta wokalnie jest trudna - informować o przebiegu wydarzeń i czasem je komentować.

Kanwą libretta tego musicalu jest historia biblijnego Józefa. Kolejne epizody jego życia zamknięto w piosenki o bardzo zróżnicowanym charakterze (od rozlewnego romansu, przez rytmy samby, po przeboje "pop"). Niezwykle konsekwentny klucz inscenizacyjny do tak skonstruowanej materii znalazł reżyser i choreograf radomskiego przedstawienia, niegdyś i z chorzowską sceną związany - Wojciech Kępczyński. Nie mogłem porównać, nie wiem więc na ile pomógł w tym tekst przekładu Klaudyny Rozhin, w którym - w kontekście historii biblijnej - zaskakująco, ale w tym wypadku i szalenie "na miejscu", brzmią kwestie typu: kumple faraona, jesteś (to o Józefie) aniołkiem w niebie i będziesz na topie czy kariera Józefa. W wielu momentach wywołuje to salwy śmiechu. Wojciech Kępczyński z wielką konsekwencją poszedł w swej inscenizacji - tego, bądźmy szczerzy: nie najlepszego musicalu, któremu dramaturgicznie jakże daleko choćby do "Evity"! - na pastisz i groteskę. Sporo tu kiczu, jakże jednak świadomie przedstawionego. Pięknie i czytelnie radomskie przedstawienie obnaża to, czym jest dzisiejsza kultura masowa i co potrafi z amerykańską nonszalancją uczynić z naszym kulturalnym dziedzictwem, nawet w tak szacownym wydaniu jak biblia. Znakomicie podkreśliła to i scenografia Małgorzaty Treutler. Jeśli zrazu pastiszowy charakter tej inscenizacji nie do końca jest czytelny, to od sceny z żoną Potifara nie mamy już najmniejszej wątpliwości. Każdy szczegół znakomicie ją oddaje, ze Snem w postaci klasycznej tancerki (ale nie na pointach a na półpalcach, żeby -jak w kulturze masowej - było łatwiej) na czele. Tę pastiszową konsekwencję niesie nawet sukienka Narratorki, która estetyką od innych kostiumów odstaje, pokazując zarazem kto tu ma być (i jest) gwiazdą. Przecie jednak i tu dostrzeżemy pewien "przekręt" w stronę łatwości: oblepioną obcisłością sukienki Narratorkę, już nie wbijano w, gwarantujący płaskość sylwetki, gorset. Taka konsekwencja naprawdę może zaimponować. Z wielkim rozmachem puentuje tę inscenizację postać Faraona, brawurowo przez Dariusza Kordka zagranego parodią postaci Elvisa Presleya. Zaskakujących kulturowych odniesień znajdziemy tu więcej (są np. reminiscencje filmów Chaplina)...

Tak pomyślany spektakl to ogromne wyzwanie dla wykonawców. Pozyskani do tego przedsięwzięcia drogą konkursu, młodzi radomscy artyści znakomicie mu sprostali. Nie dziwi, że kreujący rolę tytułową Jan Bzdawka ma dziś swój fan-club, że za Dariuszem Kordkiem przyjeżdżają do Radomia autokary wielbicielek. Ma prawo do satysfakcji Narratorka Katarzyna Krzyszkowska-Sut. Każdy muzyczny teatr może Radomiowi dziś pozazdrościć tancerzy i fenomenalnego, męskiego zespołu wokalnego.

Dla nich i wszystkich pozostałych - z gwiazdorsko potraktowaną, włączoną do tego groteskowego happeningu, postacią Macieja Pawłowskiego, szefa muzycznego przedstawienia, na czele - ogromne brawa były jak najbardziej zasłużone, choć i świetnie też wyreżyserowane. To akurat wydawało się zbędne. Niechby publiczność, której ręce same rwały się do oklasków, miała poczucie, że to jednak ona decyduje o tym ile razy wywołuje do ukłonów zespół. Ze spóźnionym nieco wejściem muzyki, która powinna powstrzymać katowski topór nad głową Beniamina (a w spektaklu, który widziałem, nie ona to uczyniła) to jedyne mankamenty, jakie dostrzegłem. Radomiowi - który w ten weekend oczekuje u siebie chorzowskiej "Evity" (bilety już dawno sprzedane) - brawo!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji