Artykuły

Dwie kobiety i pięć luster

Krzysztof Nazar, dyrektor arty­styczny teatru Wybrzeże, decydując się wystawić "Pokojówki", sztukę dziś anachroniczną, na któ­rą pomysłu nie miał, udowodnił, że nie zamierza robić w Gdańsku tea­tru żywego i współczesnego. Jego "Hamlet" okazał się przysłowiową jaskółką, która wiosny nie czyni...

Każdemu zdarza się udawać kogoś, kim nie jest, bo albo boi się, albo nie chce odsłonić swojej prawdziwej twa­rzy. Wszyscy przybieramy jakieś gesty, wkładamy maski, odgrywamy przed so­bą sztuczki, małpujemy zachowania, udając, że jesteśmy szczerzy. Życie więc to nieustający pozór i gra. Życie to teatr. Przed Genetem wpadł na to Szekspir, potem o fałszu w naszych za­chowaniach i przyprawianiu sobie na­wzajem gęby pisał Gombrowicz. Tyl­ko po co w kółko o tym mówić, skoro jest jeszcze kilka tematów, które teatr mógłby podjąć? Teatr żywy niech grze­bie w naszych duszach i niech pokazu­je nam ludzi, a nie tylko postaci czy sylwetki.

Sztuka Jeana Geneta, bulwersująca i nowatorska w 1947 roku, dziś trąci myszką. Pięćdziesiąt lat później prob­lemy pokojówek Claire i Solange, ich pokrętna gra, nie są już perwersyjne i porażające. Nie może wstrząsać nami zło tkwiące w tych papierowych posta­ciach, skoro codziennie atakowani je­steśmy przez media a to mordem popełnionym na grupie dzieci przez pedofila, a to krwawą rzezią dokonaną przez nastolatki na swojej koleżance. Opo­wieść o dwóch francuskich służących, które nie chcą zaakceptować przypisa­nej im roli udając kogoś innego, może dziś tylko nużyć albo nieco bawić. Nic tu nie może pomóc wymyślony przez reżysera naprędce "sposób", który w przypadku gdańskiego przedstawie­nia brzmi: skreślamy Genetowi postać Pani.

Skoro nie ma Pani, w łeb musi wziąć zamysł Geneta i jego "teoria luster", polegająca na tym, że trzy bohaterki sztu­ki przeglądają się w sobie nawzajem, warunkując tym samym swoje istnienie. Claire przegląda się w Solange, Solan­ge w Claire, a obie w Pani, ta zaś prze­gląda się w swoich pokojówkach. U Krzysztofa Nazara dwie kobiety, ubra­ne w jednakowe szare suknie, przeglą­dają się w pięciu ruchomych lustrach, które scenograf Małgorzata Szydłowska ustawiła na scenie. Dwa z nich kryją w sobie szafy z butami i ubraniami, trzy pozostałe służą też jako drzwi. W tle ma­my czerwony horyzont, a na przedłużonym, kosztem widowni, proscenium - łóżko. Do tego walc Straussa.

Claire i Solange istnieją dzięki Pani, której nie byłoby, gdyby nie obecność pracujących u niej sióstr. Skoro więc w przedstawieniu Nazara nie ma Pani, nie ma też chyba pokojówek? Kim więc są dwie młode kobiety na scenie? Mo­że aktorkami, które próbują swoje role pod nieobecność koleżanki grającej Panią? A może Krzysztof Nazar, skre­ślając postać Pani, chciał skupić się na relacjach między siostrami, które nie przepadają za swoją pryncypałką (prze­bywającą akurat, powiedzmy, u wód), ale przede wszystkim nie lubią siebie i na sobie wzajem odreagowują frustra­cje?

Niech i tak będzie, tylko czemu mia­łoby to nas obchodzić? Bardziej fascy­nujące rzeczy dzieją się w literaturze dramatycznej choćby między Antygo­ną i Ismeną czy Aliną i Balladyną. Nie wspominając o Irinie, Oldze i Maszy...

Decydując się na wprowadzenie do re­pertuaru sztuki klasyka francuskiej awangardy, napisanej przed pięćdzie­sięcioma laty, można mieć, moim zda­niem, jeden powód: dwie świetne aktorki po trzydziestce.

Niestety, i ten pomysł trafił w próż­nię, bo bardzo dobrą aktorkę mamy tu jedną. Jest nią Dorota Kolak, grająca Solange. Aktorka, jak zwykle, gra po­stać skomplikowaną, z bogatym wnę­trzem. Jej pokojówka Solange, która gra pokojówkę Claire, jest najpierw, tak jak trzeba, potulna i służalcza, a gdy czy­ści buty Pani (z zaciekłością i nienawi­ścią), widać, że wszystko się w niej kotłuje. Aktorka gra całym ciałem, każdy gest i grymas doprowadzony jest do per­fekcji, a wszystko wyliczone co do mi­nuty, z matematyczni precyzją. Jej osta­tni monolog-tyrada (kiedy stoi nad le­żącą siostrą, jeszcze przed podaniem jej ziółek), to, jak zawsze w wykonaniu tej aktorki, rzetelnie, ze zrozumieniem li­tery tekstu zagrana scena, ocierająca się momentami o majstersztyk. O tak wygłoszonym - powściągliwie, dramatycz­nie, rozpaczliwie gdy trzeba - monolo­gu mówi się czasem, że wbija widza w fotel. Mnie nie wbił, ale wytrącił jed­nak z godzinnego odrętwienia i znuże­nia. Ten popis Doroty Kolak podziałał podobnie jak trzy dzwonki, rozlegają­ce się w spektaklu za sprawą budzika, telefonu i drzwi.

Joanna Kreft-Baka, która w Wybrze­żu gra przeważnie niewinne dziewczątka lub sprytne podlotki, czasem perwer­syjne, tu nie wyszła poza swoje emploi. Jej pokojówka Claire, która przez wię­kszą część spektaklu udaje Panią, jest po prostu znudzonym Kopciuszkiem, który nie chce być do końca życia czyimś "wycieruchem". Jej nie wystarczy przebranie się w wystawną suknię Pani, ona gra swą rolę do samego końca, zmuszając siostrę, by podała jej śmiertelną filiżankę. Nie ma jednak w tej postaci ani mrocznego zła, ani erotyzmu pod­szytego perwersją (choć aktorka biega po scenie w negliżu, a głowę Doroty Kolak wciska sobie między uda). Ak­torki rozmawiają ze sobą, dotykają się, ale między nimi niewiele się dzieje. Za­brakło napięcia, nerwu, zabrakło po prostu człowieka, który z drugim czło­wiekiem współistniałby na scenie w ja­kiejś sprawie.

Trzeba żałować, że reżyser nie odwa­żył się zrealizować "Pokojówek" w konwencji "teatru gejowskiego", jak tego zresztą chciał autor. Taki zabieg z pewnością tchnąłby w "Pokojówki" życie i pozbawił je patyny, którą przez pięćdziesiąt lat zdążyły się pokryć, a nam, widzom końca XX wieku, może dałby powód do jakiejś refleksji? Bo choć te­atr to nie gazeta, powinien przecież wzruszać, dotykać, dawać do myślenia, bulwersować, penetrując tematy, które nas obchodzą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji