Myszkin
MROCZNA proza Dostojewskiego cieszy się nie tylko u nas niesłabnącym zainteresowaniem. Odkryty dla współczesności przez Camusa, który przed trzydziestu paru laty dokonał adaptacji "Biesów", Dostojewski powraca w coraz innych ujęciach na sceny i ekrany. W historii naszej TV zapisały się szczególnie dwie inscenizacje najwybitniejszych powieści: "Braci Karamazow" przeniósł na mały ekran Jerzy Krasowski, natomiast "Zbrodnię i karę" - Adam Hanuszkiewicz, również autor słynnej adaptacji scenicznej tej powieści. Później wydarzeniem artystycznym w teatrze TV była "Zbrodnia i kara" w reżyserii Andrzeja Łapickiego z Danielem Olbrychskim w roli Raskolnikowa. Po słynnych w kraju i za granicą (z racji gościnnych występów Starego Teatru) przedstawieniach "Biesów" i "Nastasji Filipowny" Andrzeja Wajdy adaptacje Dostojewskiego stały się ambicją wielu reżyserów teatru i filmu. W roku ubiegłym zdarzyły się w teatrze TV aż trzy spektakle na motywach prozy tego autora: "Biedni ludzie", przedstawienie przeniesione ze Starego Teatru w Krakowie, w reżyserii Tomasza Bradeckiego, "Gracz" w reżyserii Janusza Kondratiuka i powtórna emisja "Braci Karamazow" Jerzego Krasowskiego. Kolejnym ambitnym przedsięwzięciem będzie telewizyjna wersja "Idioty", tym razem w adaptacji i reżyserii Krzysztofa Wojciechowskiego. Spektakl zatytułowany "Myszkin" ogniskuje akcję wokół dwu postaci - księcia Lwa Nikołajewicza Myszkina, którego gra Olgierd Łukaszewicz, i Rogożyna, w wykonaniu Janusza Gajosa. O ideę spektaklu pytamy reżysera Krzysztofa Wojciechowskiego...
- Jest to dla mnie powieść o nieziszczalności ideału, o niemożności dobra, wielki i gorzki zapis sprzeczności różnych sfer ludzkiego doświadczenia. Książę Myszkin, człowiek otwarty na świat, pełen dobroci, ciepła, życzliwości, w pewnym systemie, w układzie zamkniętym, dość zhieratyzowanym, staje się siłą rzeczy opozycją dla swego środowiska, przeszkadza, może istnieć tylko uznany za "idiotę" bądź Don Kichota. Tylko w takich wcieleniach nie jest niebezpieczny. Zderzenie dwu mentalności, dwu systemów - chrześcijańskiej misji prawosławnego Wschodu i cynizmu, reifikacji, duchowego zepsucia, jakie przenika z Zachodu Europy - wydaje się istotą rzeczy, której nie trzeba dziś osadzać w żadnych realiach geopolitycznych. Bo opozycja ta ma wymiar znacznie szerszy. Przegrana Myszkina nie musi oznaczać nieodwracalnej klęski wartości, jakie on uosabia. I w tym kierunku pracowaliśmy z Olgierdem Łukaszewiczem. Chodziło nam o ocalenie tej cząstki wiary w dobroć, mądrość, niezniszczalność człowieka, która nawet, gdy wydaje się śmieszna i bez szans, ma w istocie wielki sens. Hemingway powiedział, że do klęski jesteśmy stworzeni, ale wspaniałe jest to, że jednak walczymy. Sama decyzja walki o człowieczeństwo, nawet bez kalkulowania szans wygranej, jest piękna i ona nas odróżnia od zwierząt.
- Myszkin wg Dostojewskiego to przede wszystkim Chrystus w człowieku, oczywiście Chrystus prawosławny i jakiekolwiek zrelatywizowanie tej postaci nie wydaje się możliwe, jeśli chce Pan wystawiać Dostojewskiego, a nie impresje na motywach jego powieści.
- Wielu ludzi wyznaje może naiwne przekonanie, że przez religię można uzdrowić świat. I Dostojewski to właśnie głosił. Dzisiejszy świat jest bardziej skomplikowany, ale wysiłki Myszkina podejmowane w imię chrześcijańskiej wiary jednak nie dziwią; on swój świat łagodzi i to jest to, co nie może się nam u Dostojewskiego nie podobać...
- W jakiej konwencji zrealizowany został Pański spektakl?
- Zamierzałem poprzez przedstawienie kameralne budować pewne uogólnienie. Nie ukrywam, że rzecz dzieje się w studiu, pokazujemy wnętrze studia, reflektory. Dekorację stanowią białe i czarne tiule, które "zagęszczają" lub "otwierają" przestrzeń. Tylko mebel i kostium "z epoki" akcentują czas akcji...
- "Idiota" jest powieścią bardzo trudną, wieloznaczną, w pewnych warstwach ilustracyjna w stosunku do zamierzonej tezy, właśnie o wyższości Rosji, kolebki prawosławnego chrystianizmu nad spustoszeniem, jakie czyni w duszach ludzkich natura Sanczo Pansy, poddana erozji wpływów zachodniego racjonalizmu... Jak wybrnął Pan z tych wysokich pięter filozofii, moralistyki, psychologii? Czy korzystał Pan z wzorów adaptacji wcześniejszych?
- Nie. Andrzej Wajda, z którym rozmawiałem na ten temat, był bardzo przychylny wobec mego zamiaru. Oddał mi nie tylko pozycję (wcześniej miał umowę z teatrem TV na ekranizację "Idioty"), ale zaproponował nawet, że mógłbym skorzystać z jego adaptacji. Byłem już wówczas dość przywiązany do mojej, trochę innej adaptacji. Przedstawienia Wajdy nie widziałem, myślę jednak, że w toku realizacji Wajda wiele zmieniał.
- Mówimy o adaptacji Karpińskiego i Wajdy...
- Ta praca jest dla mnie ciekawym doświadczeniem także z tego względu, że jak pani wie, przez wiele lat pracowałem przeważnie z naturszczykami. Szkice z natury trochę mnie znużyły, bo wiążą się zawsze z ograniczeniem, którego nie sposób przełamać. Aktor niezawodowy jest siłą rzeczy bardziej jednowymiarowy. Może lepiej wkomponowuje się w werystyczny opis rzeczywistości, ale też nieporównanie trudniej wydobyć z niego cokolwiek wewnętrznego. Dla reżysera jest to praca chwilami mordercza. Ale nie żałuję tamtego okresu moich doświadczeń, bo poznałem wielu ludzi różnych środowisk, ich sposoby reagowania na kamerę. Obecnie, pracując z aktorami zawodowymi, łatwiej mi jest dotrzeć do nich w bezpośrednim kontakcie, wykorzystać ich prywatność, nie tylko zawodowe umiejętności. Oczywiście, są aktorzy, którzy od początku angażują się bardzo i trafnie dopełniają plan twórczy, jak Łukaszewicz, ale są i tacy, którzy denerwująco lekceważą próby, dopiero gdy zaczyna się nagranie, cudem jakimś wchodzą w rolę. Taką niespodziankę sprawił mi Janusz Gajos, świetny aktor. Także Jerzy Bończak dysponuje natychmiastową gotowością. Nieznośna była na próbach Agnieszka Fatyga, a potem nagle uchwyciła ton i w rezultacie wypadła chyba dobrze. Po kontaktach z naturszczykami czułem się tym razem jak na wczasach; zawodowy aktor to jednak luksus w pracy reżysera.
Realizując scenariusze własne czy inne drugorzędne teksty współczesne nie odczuwałem ciężaru odpowiedzialności, jaki towarzyszy kontaktom z wielką literaturą. Geniusz pisarza zmusza do kolosalnego wysiłku, bez czego stajemy się zbyt pobłażliwi dla siebie. Po siedmiu moich filmach z co najmniej trzech nie jestem zadowolony. Chyba dlatego, że po "Kochajmy się" zachorowałem na przerost dobrego samopoczucia. Wydawało mi się, że wszystko, czego się podejmę, na pewno będzie świeże, twórcze, i zaraz potem "przewróciłem się" na "Antykach", później też zrobiłem film, który mi nie bardzo wyszedł. Dopiero "Róg Brzeskiej i Capri" i teraz mój ostatni film (poszedł niestety tylko do kin studyjnych) "Prawo jest prawem" przywróciły mi lepszy nastrój. Próbę z Dostojewskim traktuję jako swego rodzaju sprawdzian moich możliwości we współczesnym dramacie, który wkrótce, we współpracy z wybitnym pisarzem, będę realizował. Ale za wcześnie żeby o tym mówić.
- Zatem czekamy na premierę "Myszkina" w teatrze TV...